W poprzednich moich wpisach, oprócz stanu faktycznego, wprowadzałem wątki luźniejsze. Tym razem ich zabraknie i opiszę historię, która miała miejsce dokładnie trzy lata temu i wolałbym, aby w ogóle się nie wydarzyła…
Wszyscy, zainteresowani, którzy weszli w ten tekst prawie na pewno wiedzą dokładnie, co stało się 28 maja 2016 roku. Tego dnia, razem z moimi żużlowymi kolegami wizytowaliśmy półfinał eliminacji do Speedway Grand Prix, który odbywał się w chorwackim Goričan – moim ulubionym z zagranicznych miejsc na wyjazdy. Kilka wcześniejszych dni myśli większości kibiców były skierowane w jedną konkretną stronę, wskutek dramatycznych wydarzeń, do których doszło w meczu ligowym, pomiędzy zespołami z Rybnika i Tarnowa. Aby jednak ta historia była pełna, należy cofnąć się jeszcze dalej…
Gdy w przerwie między sezonami 2015 i 2016 Krystian Rempała zasilił szeregi tarnowskich „Jaskółek” w miejscowym środowisku nie było chyba osoby, która z tego faktu by się nie cieszyła. Przygodę z żużlem zaczynał On od tarnowskiego stadionu, niemniej jednak licencji nie zdawał w Unii, a w rzeszowskiej Stali. Po trzech latach w końcu zasilił szeregi klubu, w którym wielu kibiców z Tarnowa chciało go widzieć jeszcze wcześniej.
1 kwietnia 2016 roku ten młody zawodnik skończył 18 lat. Dzień później odjechał swój pierwszy mecz, jako dorosły żużlowiec, a był to sparing w Częstochowie. Na to spotkanie pojechałem sam, decydując się w zasadzie w piątkowy wieczór. Słoneczna pogoda i wolny dzień były wystarczającymi powodami do tego, aby złapać jakiś autobus z Krakowa i obejrzeć sparing „Jaskółek”. Po upewnieniu się i sprawdzeniu wyniku – Krystian zdobył wówczas 8 punktów w 5 biegach i pierwszy raz widziałem go w barwach Unii. Z samym jego przyjściem zaczęło się też chyba nieco zbyt intensywne „dmuchanie balonika” w jego stronę. Dla tak młodego zawodnika to nierzadko bywa problematyczne… Trzy dni później oglądałem pierwszy sparing w Tarnowie, na którym poszło mu już gorzej. Następnie jednak zaliczył On bardzo dobry występ w Rawiczu w eliminacjach krajowych do IMŚJ. Przyszła w końcu pora na mecze ligowe. Nieudany start w Grudziądzu, znacznie lepszy u siebie z Lesznem. Pamiętny mecz w Toruniu, gdzie pomimo zer w pamięci utkwiły mi dwa wygrane biegi, w których za plecami przywiózł On mistrzów świata – Grega Hancocka i Chrisa Holdera! To spotkanie oglądałem na Motoarenie i już wtedy widać było, że będzie dobrze. Porażka z Wrocławiem u siebie i 5 punktów z bonusem. Po pierwszym „domowym” spotkaniu, o ile dobrze pamiętam, Krystian unikał dziennikarzy. Po meczu z wrocławianami było inaczej, widziałem, że kilku przeprowadzało z nim rozmowy. W pewnym momencie, gdy ja skończyłem już nagrywać swoich rozmówców, przechodził obok mnie ze swoją torbą. Moment zawahania, czy z nim porozmawiać i zdobyć jakieś nagranie, ale od razu pojawiła się myśl – „nie, dzisiaj już Cię maglowali, porozmawiamy innym razem”. I właśnie to moje zawahanie sprawiło, że niestety nigdy do takiej sytuacji już nie doszło…
Końcówkę tygodnia, który kończył się niedzielą 22 maja spędziłem na trzydniowym wyjeździe z Wojtkiem, czyli Doktorem z Gorzowa. Było to mocne przedsięwzięcie logistyczne – piątek dojazd do Wrocławia i trasa do Pardubic na rundę kwalifikacyjną Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Nocleg w czeskiej miejscowości Przybram i w sobotę jazda do niemieckiego Pocking na kolejną rundę tych samych zmagań. Po niej, Doktor udawał się już w stronę Gorzowa, ale mijając okolice Pragi zgodził się odstawić mnie na dworzec. Polski Bus z kolei odwiózł mnie nocnym kursem do Wrocławia, gdzie przesiadłem się na kolejny do Krakowa. Tam wczesnym popołudniem swój mecz z łódzkim Orłem jechała Wanda, a zakończeniem krótkiego „maratonu” czterech imprez w ciągu trzech dni był mecz w Rybniku, gdzie „Rekiny” mierzyły się z „Jaskółkami”… W czasie tego wyjazdu kilkukrotnie debatowaliśmy o tym, czy w przyszłą sobotę ruszamy do Goričan na półfinał eliminacji do Speedway Grand Prix razem, czy on jednak obierze inną ścieżkę – planował ewentualną podróż solo do fińskiej Hyvinkii, gdzie wcześniej jeszcze nie był. Ostateczna decyzja miała zapaść po niedzieli, w odwodzie czekali już chętni na ten wyjazd Tomek z Wrocławia i Sławek z Częstochowy. Tournée Wrocław – Pardubice – Pocking – Praga – Wrocław – Kraków, przebiegło bez problemu. W dawnej stolicy Polaków z dworca zgarnął mnie kolega Darek, z którym udałem się do innego – Łukasza, na jakieś śniadanie. Później odstawili mnie na Wandę i mieli odebrać po meczu, aby razem udać się do Rybnika. Wszystko przebiegło wręcz wzorcowo, jak w zegarku, nie było żadnych komplikacji. Aż do tego pamiętnego meczu, który rozpoczynał się o 19:30…
Nie pamiętam wiele z drogi i czasu przed samym meczem. Wiem, że umówiłem się z Agatą, koleżanką z Katowic, że go raczej z nią obejrzę. Tak też się stało i z jej kolegą Łukaszem zasiedliśmy na wyjściu z 1. wirażu. Pierwszy bieg wygrywa Madsen, przed drugim nikt nie spodziewał się tego, co nastąpi za chwilę. Z perspektywy wyjścia z 1.łuku nie było widać zamieszania i późnego podjazdu pod taśmę. Poszła w górę, a chwilę później wszyscy zamarli. „Klatki” z kaskiem w górze przewijają się w pamięci do tej pory. Coraz więcej osób kotłuje się wokół miejsca zdarzenia. Krótko po nim, gdy Agata dosyć mocno była zmartwiona, sam byłem przekonany, że nic wielkiego się nie stało. Nie mogło. Z perspektywy miejsca, które zajmowaliśmy nie słyszałem i nie widziałem niczego dokładnie. Niepewność jednak rosła z każdą minutą. Gdy karetka, która pojawiła się szybko przy Krystianie nie odjeżdżała, to przerodziło się już w strach. Momentem, w którym dotarł do mnie ogrom sytuacji, było usuwanie reklam z murawy i przygotowanie miejsca na śmigłowiec ratunkowy. Było źle. Ostatecznie do szpitala w Jastrzębiu-Zdroju zabiera Go karetka. Decyzja o odwołaniu i wszyscy rozchodzą się w swoją stronę. Nie mam nawet siły i ochoty próbować wchodzić do parku maszyn, żeby się dowiedzieć więcej. Idę do samochodu szybkim krokiem, nie oddając nawet identyfikatora, który był do zwrotu. Telefon od redaktora Koniecznego z Leszna z próbą uzyskania informacji – nie potrafię nic więcej powiedzieć, oprócz tego, że jest źle…
Powrót do domu znacznie się wydłużył z powodu wypadku i zablokowanej drogi. W poniedziałek rano człowiek obudził się ze świadomością, że wszystko działo się naprawdę, że młody chłopak, który zaczynał tak naprawdę dopiero żużlową przygodę, trafił do szpitala i walczy… Musi wygrać, przecież nie ma innej opcji! W poniedziałek Doktor decyduje, że w sobotę jedziemy do Goričan, więc nie musimy rezygnować lub szukać i zmieniać głównego kierowcy. Myśli mniej lub bardziej cały dzień kierują się w stronę Krystiana. Drobne sygnały, jest nadzieja. Odwołany mecz domowy z Zieloną Górą, modlitwa i msze za zdrowie tego młodego zawodnika – to przewija się w obrazie tamtych dni. Chyba we wtorek lub w środę, władze Ekstraligi decydują, że przed niedzielnymi meczami każda prezentacja będzie połączona z przedstawieniem przez drużyny hasła #KrystianTrzymajSię. Krótko później w mojej głowie zrodziła się myśl, aby przed sobotnimi zawodami na Chorwacji postarać się zebrać zdjęcia z wszystkimi 18 zawodnikami, trzymającymi kartkę z tym hasłem i przekazać to bezpośrednio do sieci – czy to za pośrednictwem Facebooka, czy wersja dłuższa – portalu, który wtedy reprezentowałem. Poinformowałem o swoim pomyśle Mihaelę, która jak zawsze koordynowała sprawy medialne w Goričan, oczywiście nie widziała w tym żadnego problemu. Teraz tylko decyzja, czy lepiej będzie to wyglądało na A3, czy A4? Wezmę obie, zdecyduję na miejscu.
Czwartek 26 maja był dniem wolnym – to Boże Ciało i w ten dzień wiele się nie działo. Od wtorku informacji ze szpitala nie przybywało, wiedzieliśmy, że młody nadal bierze udział w walce, którą musi wygrać. Niedługo na pewno będą lepsze informacje. Wieczorem jeden z kolegów – Kamil publikuje zdjęcie małego Krystiana, który siedzi na „barana” u Prezesa Skrzydlewskiego – to z czasów startów jego taty Jacka w Orle Łódź. Hasło, wołające o nadzieję, łzy cisną się same do oczu. Ma wsparcie wielu osób, wygra, musi!
Piątek zleciał, abym tylko nie zapomniał kartek z hasłem. W sobotę rano, wczesny zryw – po 8 musiałem być na dworcu w Katowicach, gdzie miał dotrzeć również Sławek. Tomka po drodze z Gorzowa zgarnął Doktor i byliśmy w komplecie. Droga bez problemów, na jakiś obiad umówiliśmy się bliżej celu. Na trasie o sytuacji z niedzieli i późniejszych dni rozmawialiśmy niewiele, traktowaliśmy już to, jako fakt, coś, co zaraz się skończy, jakimiś pozytywnymi informacjami ze szpitala. Choć o nadzieję było wówczas trudno, to jednak cały czas była obecna. Zatrzymaliśmy się na Węgrzech, gdzie poświęciliśmy na posiłek ponad pół godziny. Pewnym było, że na miejsce do Goričan dotrzemy około dwie godziny przed zawodami. Tak też było, po 17:00 odebraliśmy wejściówki i akredytacje, samochód został na parkingu i wchodziliśmy na stadion. Mihaeli w kilku zdaniach opisałem sytuację, o tym, że Krystian walczy w szpitalu i nie ma na razie nowych wiadomości. W głowie oczywiście cały czas był plan – zebranie zdjęć zawodników z hasłem, wspierającym Go. Sam jednak tego robić nie chciałem, więc poprosiłem Doktora, aby mi towarzyszył i ewentualnie pomógł „namierzać” kolejnych zawodników. Gdy wchodziliśmy do parku maszyn na zegarku mieliśmy ok. 17:30. Po kolei podchodziłem do tych, którzy akurat byli w swoich boksach. Kenneth Bjerre, Hans Andersen, Václav Milík, Krzysztof Kasprzak, Andrij Karpow, Andrzej Lebiediew i Piotr Pawlicki ustawiali się, do robionych przeze mnie zdjęć. Gdy zbliżałem się do Józsefa Tabaki, zadzwonił mój telefon, to był Tomek. Ponieważ właśnie przygotowywałem się do zdjęcia, nie zdążyłem odebrać. Gdy fotografia z Węgrem była już robiona, telefon zadzwonił do Doktora… Kilka sekund później było już po wszystkim. Informacja przekazana. Walka, którą Krystian miał wygrać, została właśnie zakończona. Odszedł. W pierwszej myśli i może słowach pojawiło się zapewne: „Ku***” i niedowierzanie. Jednak się nie udało?! Dlaczego?!
József Tabaka na ostatnim zdjęciu, zrobionym 28.05.2016, przed zawodami w Goričan…
Chwilę później w parku maszyn pojawił się Martin Vaculík, który widząc moją kartkę z napisem, wspierającym Krystiana uśmiechnął się i chciał od razu stanąć do zdjęcia. Zrezygnowany musiałem powiedzieć coś, jakby „już niepotrzebne, właśnie się dowiedzieliśmy”. Tak, Martin dowiedział się o tym bezpośrednio ode mnie, cofnął się w zamyśleniu i usiadł. A ja nie wiedziałem co mam robić, na pewno to za chwilę miało się roznieść. Kilka sekund później odruchowo zapytałem o coś już irracjonalnego – „chcesz, to zrobię jeszcze to jedno zdjęcie”. Po chwili oczywiście wiedziałem, że to było bezzasadne i zrezygnowany schowałem kartkę i aparat. Moje zadanie zostało „przerwane” w trakcie jego wykonywania. Od razu szybkie myśli – mogliśmy jeść wcześniej, przyjechać szybciej, dwóch zawodników nie musiało szukać czapeczek, może złapałbym prawie wszystkich. Tylko to i tak chwilę później skończyć miało się w taki, a nie inny sposób. Myśli kotłowały się niemiłosiernie i z Doktorem opuściłem park maszyn. Dołączyliśmy do Sławka i Tomka, ale na jakikolwiek komentarz nie było siły. Dosyć szybko w głowie pojawił się „pomysł” i udałem się do Mihaeli. Zaciskając zęby przekazałem Jej tę informację i poprosiłem o rozpoczęcie zawodów minutą ciszy. Chwilę później ktoś zapewne zrobiłby to samo, ale ona również dowiedziała się ode mnie. Zapytała tylko, czy to pewne, a ja chciałbym Jej wtedy zaprzeczyć. Pamiętam jeszcze, że powiedziała coś w stylu: „Stanisław, nie bądź smutny”, na co mogłem tylko odrzec bezsilnie „muszę”… Z późniejszej części w głowie są już tylko „slajdy” – wróciłem do stolika, Tomek zapytał, czy chcę piwo. „Nie mam ochoty”, to jedyne, co mogłem odrzec. Nikt, oprócz kilku słów rezygnacji i braku zrozumienia, przez pierwsze chwile nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Wypaliłem jednego papierosa, nie pamiętam kiedy tak szybko odpalałem drugiego. Po chwili udać mieliśmy się już na trybuny, wiedziałem jednak, że te zawody będą dla mnie całkowicie obojętne i najmniejsze znaczenie będą miały ich wyniki. Turniej rozpoczął się oczywiście, wspomnianą chwilą ciszy, którą zgromadzeni choć w ten minimalny sposób uczcili Jego pamięć…
Z zawodów pamiętam niewiele. Po niedługim czasie dotarły informacje najpierw o odwołaniu wszystkich meczów Ekstraligi, a następnie pozostałych w niższych ligach. Wiem, że wcześniej naopowiadałem Tomkowi wręcz mitologiczną opowieść o bardzo ciekawym SGP Challenge, które miało tam miejsce w 2012 roku. Teraz jakby wręcz odwrotnie, zawody były bardzo nudne. Myśli i tak wędrowały gdzie indziej, ktoś wygrywał biegi, ktoś przegrywał. Ostatecznie triumf odniósł Piotr Pawlicki, a „nasz” tarnowski Kenneth Bjerre również wywalczył awans. Po ostatnim biegu udałem się na dekorację, z boku usłyszałem krótkie „niepotrzebnie robiłeś zdjęcia”. W chwili, gdy to miało miejsce oczywiście uznałem to za jak najbardziej zasadne, inna sprawa, że mój plan miał się nie udać do końca, a zostać przerwany dokładnie w tym momencie. Co nastąpiło później? Czy zdołowany i smutny udałem się do samochodu? Nie… Wręcz przeciwnie, poszedłem do parku maszyn, aby robić to, co robiłem od lat – zebrać wypowiedzi od zawodników. W tamtym momencie można było uznać, że co – zachowuję się jak pieprzony Robocop bez uczuć i idę, jak gdyby nigdy nic, robić to, co zawsze? Chyba nie do końca. W moim przekonaniu chciałem zająć myśli choć na chwilę, a w takim momencie jednocześnie poprosić o krótki komentarz i wspomnienie zmarłego, młodego kolegi z torów żużlowych. „Ten wynik chcę zadedykować Krystianowi” – Piotr Pawlicki, „Podobno czas leczy rany” – Krzysztof Buczkowski, „Byliśmy zżyci, więc to do mnie nie dociera” – Krzysztof Kasprzak, „Człowiek, który miał całe życie przed sobą” – Martin Vaculík. Takie tytuły miały artykuły, które umieściłem na innym portalu w kolejnych dniach. „Buczek” wspomniał w rozmowie również o dwóch kibicach z Grudziądza, którzy zginęli w tym samym tygodniu, w podróży. Rozmowy były zakończone, każdy z wymienionych powiedział kilka zdań, choć w tej sytuacji wszystkim było bardzo trudno się odnaleźć.
Chwilę później przyszedł czas na pożegnanie z Mihaelą i Jej siostrami – Aną i Snježaną. Pora wracać. Wiadomym jednak było, że podczas nocnego powrotu nie będę dobrym kompanem do rozmowy, a o ile mój głos słychać w takich sytuacjach przeważnie, tym razem siedziałem cicho. W myślach nadal było trudno pojąć to wszystko. Pamiętam, że na trasie mijaliśmy na Węgrzech jakiś nocny bieg, który nieco nas spowolnił. Nie jestem pewny, w którym momencie, ale chyba gdy już było jasno, Tomek zasugerował, że w sumie będziemy przecież przejeżdżać koło Rybnika… Dosyć szybko zapytałem Doktora, czy możemy tyle nadłożyć z rana, aby wstąpić pod stadion, a jak się uda, to wcześniej zakupić jakiś znicz. Nad ranem dotarliśmy, sklep znaleźliśmy dosyć szybko. Na wysokości pierwszego łuku, naprzeciw zamkniętej bramy ustawiliśmy kilka zniczy. Później w domu dowiedziałem się, że więcej paliło się w miejscu, w którym Krystian miał swój ostatni boks na meczu ligowym. Podziękowałem Doktorowi za to, że zjechał do Rybnika i mogliśmy kończyć ten męczący, niestety w taki, a nie inny sposób niezapomniany, wyjazd.
Znicze ustawione w niedzielę rano, 29.05.2016 przed bramą stadionu w Rybniku.
Wysiadłem w Katowicach, złapałem autobus do Krakowa i pociąg do siebie. W domu byłem w godzinach południowych. Przy wejściu Tata rzucił coś jakby: „jednak zabrali młodego Rempałę”, mogłem tylko wzruszyć ramionami i odpowiedzieć krótko: „jednak tak”… Wchodząc do pokoju, zamknąłem drzwi i wiedziałem, że za chwilę zmierzę się z masą informacji, na temat dnia poprzedniego. Nie chciałem tego robić, jednak wiedziałem, że to nieuniknione i prędzej, czy później będę to musiał uczynić. Tytułów, dotyczącej tej sytuacji, z którą przyszło się nam wówczas mierzyć, nie zliczyłbym. Krótko sprawdziłem w sieci, to co wówczas uznałem za konieczne i zamknąłem laptopa. Wtedy w końcu przyszedł czas na łzy. Osunąłem się na poduszkę i ryczałem jak bóbr. W samotni łatwiej było pęknąć, na wyjeździe kilka łez się uroniło, wtedy same leciały… A wracając do tamtych chwil, nie tylko dzisiaj, ale co jakiś czas, bardzo trudno je powstrzymać…
„Wchodząc” do tego naszego „czarnego sportu” spotkałem się gdzieś ze stwierdzeniem Tony’ego Rickardssona: „jeśli chcesz odnieść sukces w tym sporcie, musisz jeść żużel i srać żużlem. Oddychać żużlem i śnić o żużlu. Poświęcić mu się w całości.” To samo w końcu dotyka też kibiców, jak również tych, którzy wiążą się z dziennikarstwem. W tym wszystkim jednak sprowadza się to do tego, że „żużlem trzeba też czasami gorzko zapłakać”. Jak w dniu, w którym odchodził Lee Richardson, w niedzielę, w którą oglądałem powtórki z upadku Darcy’ego Warda, czy jak na przełomie maja i czerwca 2016 roku, kiedy żegnaliśmy Krystiana Rempałę. Kilka kolejnych dni, to czas na akceptację i próbę pogodzenia się z tym, co nastąpiło oraz przygotowanie do pożegnania. Zapytano mnie wówczas, czy napiszę wspomnienie o Nim, które jednocześnie będzie zapowiedzią… pogrzebu. Na początku się wahałem, ale później uznałem, że powinienem. Wspierałem się oczywiście danymi, których sam nie gromadziłem, z Jego wcześniejszych występów w Krośnie i Rzeszowie. Wiele osób było z Nim w ostatniej drodze. Ostatnia droga i ostatnie wzruszenia. Tego samego dnia wieczorem napisałem zapowiedź do niedzielnego meczu w „Jaskółczym Gnieździe”, z rywalami z Grudziądza. Nosiła chyba tytuł „Show must go on”…
Sam miałem z Krystianem styczność krótko, zdecydowanie za krótko. Nie udało mi się z Nim porozmawiać po zawodach, w których brał udział, nie mam żadnego nagrania. W tamtym tygodniu pytanie „dlaczego?” w myślach padało setki razy. Na swój sposób odbierałem walkę, którą prowadził i którą ostatecznie przegrał. Nawet przez chwilę nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego, jak odczuwali to Jego bliscy. Każdy z nas jest jednak człowiekiem – ten, kto o żużlu pisze, kto jest mechanikiem, kibicem i kimkolwiek, związanym z tym sportem. Każdy ma prawo do własnych odczuć i wszyscy przeżywali to wówczas tak, jak było im dane. Krystian niedawno skończyłby 21 lat, jeździłby ostatni rok jako junior. Z pewnością przed Nim było jeszcze wiele lat startów, ale nie mogliśmy już dłużej oglądać Go na żużlowych owalach. W poprzednim roku, złoto Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów, wywalczone w Gorzowie Wielkopolskim, „Jaskółki” zadedykowały właśnie Jemu. Po tych trzech latach wszyscy nadal mają Go w pamięci i zapewne będą mieć w niej bardzo długo…
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!