Gdy kończyłem swój wstęp pod koniec grudnia, zapowiedziałem „kolejne części w styczniu”. Nastąpił zatem poślizg, jednak tak czasami bywa, zwłaszcza, gdy ponad pół miesiąca jest się na urlopie. „Żużlowym” zresztą, ale dziś nie o tym. Na początek opowiem o marcowej wizycie w Gdańsku.
W swoim małym „prologu”, który można znaleźć TUTAJ, zapomniałem dodać notkę o dwóch, stosunkowo ważnych rzeczach. Pierwszą z nich jest fakt, iż każdy ze wspomnianych ponad 400 wyjazdów, miałem przyjemność odbyć tylko i wyłącznie… jako pasażer. Prawo jazdy jest w posiadaniu, jednak z różnych powodów, przejście w „status” kierowcy odłożyło mi się w czasie – już ładnych kilka lat. Jak zatem możliwa jest tak duża ilość imprez wyjazdowych? Owszem, w sporą liczbę miejsc można dostać się samemu, niemniej jednak w wielu przypadkach niezbędne jest solidne, „logistyczne” zaplecze. I o pewnej części moich dotychczasowych, wyjazdowych „kompanów”, będą wzmianki w kolejnych odcinkach. Druga sprawa natomiast jest – być może nie dla każdego oczywista – mało kto, piszący, czy robiący zdjęcia, utrzymuje się z tego. Osoby takie to raczej jednostki, a co się z tym wiąże, większość z nas po prostu po takich wyjazdach wraca do swojej codziennej pracy. Trzeba zatem liczyć się z późnymi powrotami, „oszczędzaniem” urlopu i innego rodzaju „gimnastykami”, aby większość z zaplanowanych celów zrealizować.
Przejdźmy zatem do pierwszego wyjazdu, a co za tym idzie imprezy, którą – jak nietrudno się zapewne domyśleć po tytule – była marcowa „wycieczka” do Gdańska i wizyta na zawodach, zorganizowanych 24 marca z okazji 65. urodzin Zenona Plecha. Dokładnie nasz utytułowany reprezentant jubileusz swój świętował niemal trzy miesiące wcześniej, bowiem 1 stycznia 2018, jednak tą imprezą firma Speedway Events, odpowiedzialna za jej organizację, postanowiła rozpocząć sezon żużlowy w Gdańsku. Początkowo nie miałem umieszczać wzmianki o tym wyjeździe w tej serii, niemniej jednak coś mnie ku temu tknęło. Jak bowiem, pomimo sporego zamiłowania do żużla, mogłem usprawiedliwić chęć obejrzenia zawodów w najdalej ode mnie położonym polskim ośrodku? W końcu choć organizacja tego turnieju, poświęconego Zenonowi Plechowi, była pomysłem całkiem dobrym i docenianym, zwłaszcza w środowisku gdańskim i gorzowskim, to jednak zawodnik ten z „moim” Tarnowem nie miał zbyt wiele wspólnego.
Sam fakt, że tak naprawdę impreza ta była ostatecznie pierwszym, większym wydarzeniem na naszych torach, mógł spowodować u mnie chęć (po dłuższej przerwie) przejazdu do Gdańska, zwłaszcza, że sezon 2017 „otwierałem” z Doktorem (gorzowskim „żołnierzem żużla”, który pojawi się w kolejnych kilku odcinkach) w lutym, we francuskim Marmande. Mieliśmy już zatem miesiąc „opóźnienia”, niemniej jednak tym razem – co może być małym zaskoczeniem – to nie „czarny sport” był na pierwszym miejscu. Po opublikowaniu kalendarza imprez, organizowanych przez Speedway Events, dosyć szybko dotarło do mnie, że turniej z okazji 65. urodzin Zenona Plecha, może zbiec się w czasie z innym wydarzeniem, na które nie miałem większych planów się wybierać. Gdy jednak pojawia się możliwość połączenia dwóch imprez, przy dobrym układzie czasowym, podjęcie decyzji jest o wiele łatwiejsze. Dosyć szybko skojarzyłem po prostu, że być może w ten sam dzień w Gdańsku będzie odbywał się koncert akustyczny zespołu KULT. I tak, jak żużlem zainteresowałem się dosyć późno, tak i większą uwagę na ich muzykę zwróciłem dopiero na początku tej dekady, choć w 2017 roku, kapela, której liderem jest Kazimierz Staszewski, obchodziła swoje 35-lecie. Szybko zatem przejrzałem plany ówczesnej ich trasy i bingo! Potwierdziły się moje domysły i zespół ten, akustyczne występy w tym nadmorskim mieście miał prezentować dwukrotnie – 24 i 25 marca w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej im. Fryderyka Chopina. Teoretycznie na podjęcie decyzji nie potrzeba było mi dużo czasu, sam zacząłem jednak nieco „wybrzydzać”…
Szybko rzuciłem okiem na ceny przejazdu Polskim Busem (operatorem, który niedługo miał całkiem zniknąć z krajowych i zagranicznych dróg, „wchłonięty” przez niemieckiego Flixbusa) oraz pociągami. Cenowo mocno korzystniejsza była pierwsza opcja, szybszą na pewno była jednak druga. Co stanowiło poważniejszy „problem”? Na koncert pozostała już tylko garstka biletów i najbliższymi od sceny miejscami były te w siódmym (chyba) rzędzie. Do tej pory wizytując akustyczne koncerty KULT-u byłem na tyle przygotowany, że zawsze siedziałem na nich w pierwszym, jak najbliżej sceny. Tym razem, w obcym mieście, w nieznanej sali, mogłem usiąść tylko dalej. Te moje przemyślenia trwały kilka dni, aż w końcu pojawiły się pojedyncze sztuki w rzędzie szóstym. Jedno popołudnie i zarówno bilet na koncert, jak i na przejazdy wspomnianym Polskim Busem były zarezerwowane. Zapewne, przy wydatku na koncert, koszt tak dalekiego przejazdu wyszedł dosyć drogi? Nic z tych rzeczy. Udało mi się bowiem wówczas skompletować dwa bilety za łączną kwotę 44 PLN (na trasie Kraków – Gdańsk). Wiązało się to jednak jeszcze z czymś. Dodatkowych kilka złotych musiałem wydać – klasycznie – na dojazd do Krakowa. Wyjazd autobusem miał miejsce o 2 w nocy w piątku na sobotę, a powrót był planowany przed północą. Zatem pod koniec stycznia zaplanowałem sobie marcową wizytę w Gdańsku, na stadionie im. Zbigniewa Podleckiego oraz w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Dodatkowo jednak trzeba dopisać tutaj dwie średnio przespane noce w autobusie, ale czego się nie robi dla dwóch swoich pasji, prawda?
Tym razem – co warte podkreślenia – nie miałem jednej obawy, często pojawiającej się przed wyjazdami stricte żużlowymi. Nie martwiłem się wcale pogodą. Mając nadzieję na to, że impreza o nazwie „Zenon Plech zaprasza” się odbędzie, gdyby jednak padało, do Gdańska i tak bym się wybrał. Koncert w filharmonii był bowiem w ogóle niezagrożony, przez co sam wyjazd musiał się powieźć, przynajmniej w połowie. Przyjazd do celu nieco po 12 w południe i spacer na stadion, ścieżkami, które dopracowałem już niemal do perfekcji w ostatnich latach. O samych zawodach w tym cyklu dużo rozpisywać się nie będę. Przed nimi, dla żartu zadzwoniłem do Doktora (który oczywiście przyjechał z Gorzowa, a dzień później – po przełożeniu turnieju z cyklu Speedway Best Pairs, miał wizytować stadion w Toruniu), z pytaniem o pogodę. Niemniej jednak telefon wykonałem już spod stadionu i odbierając go, praktycznie mnie zauważył. Był nieco zdziwiony, podobnie jak kilka osób na zawodach, ale wszystkim uprzejmie wytłumaczyłem, że „dzisiaj mam koncert w Gdańsku, a na żużlu jestem przy okazji”. Z pewnością kibiców, jak na początek sezonu, mogło przyjść chyba nieco więcej. Na to zapewne liczyli organizatorzy, choć z obecnych nikt nie narzekał, a całość przebiegła bardzo sympatycznie. Oczywiście na imprezie gościło wiele znanych osób, a sam bohater został odpowiednio uhonorowany.
Po turnieju (w czasie którego oczywiście nie mogłem sobie odmówić miejscowej, stadionowej kiełbasy i zimnego, marcowego piwa), Doktor podrzucił mnie w stronę filharmonii, pod którą znalazłem się niewiele przed godziną 18. Praktycznie zatem czas był wymierzony idealnie. Krótko po godzinie 19 z głośników zabrzmieli „Samotni Ludzie” i ponad 30 utworów, wśród których nie zabrakło takich klasyków jak „Baranek”, „Celina”, czy „Polska”. Nad całością też nie będę się specjalnie rozwodził, choć oczywiście z samego koncertu – jak zawsze – byłem zadowolony chyba w ponad 100%. Wartym podkreślenia jednak jest fakt, że zespół KULT strasznie mnie w pewnym sensie „rozwydrzył”. Zawsze na swoich koncertach, od wielu lat, zarówno w wersji „elektrycznej”, jak i wspomnianej akustycznej, na scenie spędzają ok. 3 godzin, grając właśnie ponad 30 kawałków. Tym razem było identycznie i powody do narzekań pojawić się nie mogły. Po koncercie spacer w stronę dworca, szybka „kolacja” w KFC i można wracać do domu. Po nieco ponad 10-godzinnym powrocie, przed południem zakończyłem podróż. „Zmarnowałem” zatem ok. 1,5 doby, pokonując całą Polskę „tylko” na zawody żużlowe i koncert. Identyczny manewr wykonałem również w kwietniu, jednak połączenie dwóch wydarzeń w Krakowie było przy tym pierwszym przypadku, tzw. „fraszką”.
Przez ostatnie lata coraz rzadziej podróżuję – zwłaszcza na te dalsze imprezy żużlowe – sam. Tutaj miało to miejsce, aczkolwiek już w Gdańsku spotkałem kilka znajomych twarzy, które „odpoczęły” ode mnie przez zimę. To jednak pokazało, że nie zawsze – co w moim przypadku stanowiło do tej pory raczej rzadkość – żużel był na pierwszym miejscu. Bez większego wysiłku mogłem połączyć przyjemne z… przyjemnym. Choć dla mnie obydwie imprezy były oczywiście również pożyteczne. Koszty? Bilety na koncerty akustyczne wszystkich wokalistów, mają swoją określoną wartość. Cena przejazdu to jednak mocno zrekompensowała, a po zmęczeniu nie było śladu już w poniedziałek. W końcu sezon dopiero się zaczynał i baterie „naładowane zimą” musiały wytrzymać jeszcze wiele podróży. W kolejnej części przeniesiemy się już za granice naszego kraju, a zapraszam Państwa na nią niebawem.
cdn.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!