Niesamowicie szczęśliwy przebieg dla polskich zawodników miał sobotni finał Indywidualnych Mistrzostw Europy w klasie 125cc, rozgrywany w ukraińskim Równem. Nasi reprezentanci przywieźli zza wschodniej granicy złoty oraz brązowy medal. Całą piątką biorącą udział w zawodach, opiekował się Paweł Parys - trener Just Fun GUKS Speedway Wawrów. Szkoleniowiec opowiedział o całej wyprawie na Ukrainę, która - jak mówi - okazała się fantastyczną przygodą.
Wyjazd do Równego był dla wszystkich czymś nowym. Dla całej piątki naszych reprezentantów – Krzysztofa Harendarczyka, Krystiana Grędy, Maksa Pawełczaka, Kewina Nycza i Wiktora Andryszczaka – kontakt z tak dużym owalem i tak liczną publicznością był zdecydowanym debiutem. Pierwszy raz, jako trener biało-czerwonej kadry sprawdzał się Paweł Parys – na co dzień szkolący przyszłych adeptów Stali, czyli zawodników GUKS Speedway Wawrów. Były żużlowiec opowiedział bardzo szeroko w rozmowie z naszym portalem o kulisach wyjazdu na finał IME na Ukrainie oraz niesamowitych momentach, jakie towarzyszyły całemu zespołowi. Zapraszamy do lektury!
Damian Kuczyński (speedwaynews.pl): – Jak podsumujesz pobyt z mini żużlową kadrą Polski w Równem? To twoja pierwsza taka wyprawa w roli trenera…
Paweł Parys (opiekun kadry mini żużlowej, trener GUKS Speedway Wawrów): – Tak, to moja pierwsza wycieczka z kadrą. Jechałem tam z moim zawodnikiem z Wawrowa – Kewinem Nyczem, ale wyszło tak, że z całej Polski jestem jedynym trenerem, który może się tam udać. Zostałem więc poproszony przez przewodniczących komisji mini żużla – Piotra Trąbskiego i Marka Wojaczka – żebym poprowadził cały wyjazd od strony opiekuńczej, jako trener kadry. Byłem zatem odpowiedzialny za wszystkich polskich zawodników. Wyjazd naprawdę fantastyczny, nie spodziewałem się, że tak dobrze może to wszystko wyglądać. Raczej nastawialiśmy się na coś typowo wschodniego, czyli m.in. ciężki przejazd przez granicę. Sama organizacja imprezy w Równem była naprawdę na najwyższym światowym poziomie.
– Z waszych relacji wynika, że na trybunach rówieńskiego Mototreku zjawiła się bardzo duża grupa widzów…
– Powiem szczerze, że byłem bardzo zaskoczony. Na same zawody przyszło około… pięciu tysięcy kibiców! Patrząc na poziom rozgrywek, bo to jednak są nadal zawody dla dzieci – chłopców w wieku 10-14 lat, taka frekwencja to jest coś niesamowitego. W Polsce nie wiem, czy poza zawodami ligowymi i ewentualnie Grand Prix, udałoby się zebrać tak okazałą grupę kibiców. Zainteresowanie tym sportem na Ukrainie jest wręcz nieprawdopodobne.
Wypełnione trybuny stadionu w Równem podczas sobotniego finału IME 125cc (fot. Paweł Parys)
– Turniej w wykonaniu twoich podopiecznych również niesamowity, chyba sam nie spodziewałeś się tak świetnych rezultatów…
– Same zawody, jeśli chodzi o występ naszych reprezentantów bardzo udane. Pierwsze miejsce Krzysia Harendarczyka, zaledwie dziesięcioletniego chłopaka. Trzeci stopień podium dla Krystiana Grędy. Pojechaliśmy do Równego jako taki „zbiór indywidualności”, a wróciliśmy stamtąd jako prawdziwa drużyna. Przez te kilka dni udało się zrobić i stworzyć coś niesamowitego. Każdy wyszedł z tej swojej „skorupki” i wszyscy razem zafunkcjonowaliśmy i stworzyliśmy zgrany zespół.
– Wydaje mi się, że dla naszych zawodników było to nie lada wyzwanie. Tor w Równem na co dzień gości przecież imprezy „dorosłego” żużla, więc na realia mini speedwaya, chłopcy musieli się ścigać na naprawdę długim owalu.
– Trzeba tutaj rozdzielić dwie sprawy. W Polsce chłopcy na mini żużlu jeżdżą głównie na małych torach. Jednak większość uczestników sobotniego turnieju, to zawodnicy, którzy na co dzień biorą udział w zawodach na normalnych owalach. Kategoria 125cc funkcjonuje na większych kołach, niż takich na których my jeździmy w Polsce, w naszych rozgrywkach. Nasi reprezentanci musieli więc te swoje maszyny nieco przerobić, specjalnie pod zawody na Ukrainie. Oprócz różnicy w kołach, jest też trochę inna rama w naszym mini żużlu, a w klasie 125cc. Dla większości tych zawodników to był „chleb powszedni”. Nawet Czesi mają swoje rozgrywki na motocyklach 125, które odbywają się na klasycznych torach. Na przykładzie Kewina Nycza mogę powiedzieć, że miał okazję tylko do kilku treningów w taki właśnie sposób. Dzięki uprzejmości klubu i Piotra Palucha, mógł odbyć parę takich jazd na obiekcie Stali Gorzów, za co bardzo dziękujemy. Nasi chłopacy mieli ogromne wrażenia, bo dla nich to był praktycznie pierwszy kontakt z takim owalem. Później oniemieliśmy, gdy okazało się, że prędkość na prostych dochodziła do 90 kilometrów na godzinę. Dla nich to zdecydowanie coś fajnego, coś nowego. Cała otoczka związana z torem, oprawą i tym wszystkim ze strony kibicowskiej – najwyższy światowy poziom.
– Jedna rzecz, to debiut na takim dużym torze, druga to występ przed tak okazałą grupą fanów. Chłopakom udzielała się przez to jakaś presja, czy bardziej motywacja do jak najlepszego zaprezentowania się?
– Myślę, że to wszystko się ze sobą przeplatało. Przed zawodami zrobiliśmy sobie taki, można powiedzieć, obchód toru. Podczas niego starałem się właśnie zdjąć tę presję z chłopaków. Powiedziałem, że już samo to, że są na tej imprezie, świadczy o tym, że musieli minąć iluś swoich rówieśników, aby móc się tutaj zaprezentować. Dałem im do zrozumienia, że już na starcie są zatem wygrani, a wszystko to co od tej pory jeszcze dołożą jest już wartością stricte dodaną. To samo powtarzaliśmy sobie już w trakcie zawodów. Jak chłopcy weszli do półfinałów, to tłumaczyłem, że naprawdę już nic nie muszą, że wynik jest rewelacyjny. Później, jak przyszedł czas na wyścig finałowy, to znów to samo. Koniec końców, okazało się, że chłopcy wywalczyli złoto i brąz. Coś niesamowitego. Ta presja dla tak młodych zawodników może być z jednej strony destrukcyjna, ale z drugiej na pewno ich to mocno zmotywowało.
Krystian Gręda (N) i Krzysztof Harendarczyk (CZ) podczas zmagań w Równem
– Nowe przeżycie to też cała otoczka związana z dekoracją medalistów. Z tego, co można było zobaczyć w social mediach, chłopacy byli tam traktowani, jak prawdziwe gwiazdy speedwaya.
– Doskonale to było widać na przykładzie Krzysia Harendarczyka, zwycięzcy zawodów. Już po zjeździe z toru i zakończeniu dekoracji medalistów, musiał zmierzyć się z czymś, co towarzyszy głównie doświadczonym już żużlowcom. Płyta stadionu została szczelnie zapełniona przez dużą grupę kibiców, którzy ustawili się w kolejce po autografy i wspólne zdjęcia. Oprócz tego wywiady do lokalnych telewizji. Później porozmawiałem o tym z Krzysiem i zapytałem go, co było dla niego prostsze – zdobycie tytułu mistrza Europy, czy cała otoczka, z którą musiał się zmierzyć po odebraniu złotego medalu. Stwierdził, że zdecydowanie łatwiejsze było wywalczenie tego tytułu na torze, niż później „konsumowanie” go na płycie obiektu. Był w niemałym szoku.
– Co powiesz o szefie całego żużla w Równem – Siegieju Gołowni? Doskonale wiemy, że zawsze robi wszystko, co może, aby żużel na Ukrainie wyglądał jak najlepiej się da.
– Jeśli chodzi o Siergieja, to po prostu wielki „szacun” dla niego. To, co zrobił organizacyjnie, to jak nas ugościł, to za to należą się ogromne ukłony w jego stronę. Ja od początku byłem z nim w kontakcie, odkąd przekazano mi, z kim najlepiej rozmawiać w kontekście przyjazdu do Równego. Wcześniej kompletnie się nie znaliśmy, więc aż go przepraszałem, że o każdą najmniejszą rzecz musiałem go pytać. Okazał się naprawdę wspaniałym człowiekiem. Jego wsparcie było bezcenne, a poziom gościny naprawdę godny szacunku. Po zawodach mieliśmy okazję, już na spokojnie usiąść, jak to Słowianie, w luźnej atmosferze, przy pysznej kolacji i szklaneczce czegoś dobrego (śmiech). My jako Polacy zajęliśmy pierwsze i trzecie miejsce, ich zawodnik – Roman Kapustin – drugie, więc można powiedzieć w gronie medalistów spotkaliśmy się z Siergiejem i całą obsługą klubu.
Siergiej Gołownia (po lewej) wraz z Pawłem Parysem i triumfatorem zawodów – Krzysiem Harendarczykiem
– A czy u Ukraińców widać również jakieś wschodzące gwiazdy żużla?
– Na pewno widać dwa mega talenty. Marko Lewiszyn to już znana postać, bowiem ściga się w dorosłym żużlu, również na polskich torach. Natomiast na dobrego zawodnika wyrasta również jego młodszy brat – Makar. Mega ambitny chłopak. Moim zdaniem to był najmniejszy uczestnik całych zawodów. Zaliczył dwa spektakularne upadki, ale mimo to wstał i potem dojechał dalej. Po jego wzroście, można stwierdzić, że wygląda na 7-8 lat. Ma jednak 10, więc mógł startować w tych zawodach. Przed jego wyjazdami na tor, Marko musiał dosłownie trzymać jego motocykl, bo swoimi nogami jeszcze nawet nie sięgał do ziemi. Natomiast już na torze jeździł niesamowicie. Myślę, że jest to duży talent. To samo trzeba powiedzieć, o zawodniku, który stanął na podium, czyli Romanie Kapustinie. On również zaprezentował się z bardzo spektakularnej strony.
– Patrząc na moje własne doświadczenia z wizyty w Równem, jak i twoją relację z wyjazdu, myślę, że zasługują oni na organizację naprawdę dużej, międzynarodowej imprezy.
– Potencjał w żużlu w Równem jest bardzo duży. Jeśli na zawody – bądź co bądź – dziecięce, przychodzi pięć tysięcy ludzi, to znaczy że głód tego sportu jest tam ogromny. To tak od strony kibicowskiej. Ze strony organizacyjnej natomiast – Siergiej Gołownia robi co może, stara się o jak najlepszy wizerunek tego klubu i bardzo mu się tu udaje. Natomiast cała infrastruktura ma już parę dobrych lat. Gdy rozmawialiśmy sobie po zawodach i powiedzieliśmy o tym z jakimi problemami my się zmagamy, oni przyznali że chcieliby mieć takie same. Dla nich to by wręcz było zbawienie. Trudność w zdobywaniu środków na żużel jest wręcz nieporównywalna jeśli chodzi o Polskę i Ukrainę. Potrzeba im zdecydowanie jakiejś pomocnej dłoni, aby porządnie to wszystko wyremontować. Naprawdę na to zasługują, bo potencjał jest ogromny.
Paweł Parys wraz całą kadrą startującą w finale IME w Równem
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!