TSŻ Schoenberger Toruń przed sezonem 2020 był jednym z faworytów CS Superligi. Rozgrywki jednak brutalnie zweryfikowały torunian i ostatecznie zajęli 5. pozycję w walce o miano najlepszej ekipy w kraju. Z zawodnikiem i wiceprezesem klubu Pawłem Cegielskim porozmawialiśmy o przyczynach tego stanu rzeczy.
Bartosz Fryckowski (speedwaynews.pl): – TSŻ w 2020 roku miał się bić o najwyższe cele. Ostatecznie sezon zakończył na 5. pozycji. Co było przyczyną tego stanu rzeczy?
Paweł Cegielski (TSŻ Schoenberger Toruń): – To tylko i wyłącznie mój błąd. Przyznaje się bez bicia. Zapomniałem nas zgłosić do play-off i skończyło się tym, że nie wzięliśmy udziału (śmiech). A na poważnie to też moja wina, ostatni mecz w Gnieźnie pojechałem poniżej możliwości. Na koniec jeszcze w emocjach niezbyt sportowo się zachowałem. Biorę to na siebie.
– Jaki wpływ na brak realizacji celu w postaci awansu do play-off miała porażka w Żołędowie?
– Po sezonie możemy powiedzieć, że po prostu zadecydowała o braku awansu do play-off. Ale w momencie, kiedy przegraliśmy, okazało się, że była jakże potrzebnym zimnym prysznicem. Niektóre osoby odpowiedziały same sobie, po co jeżdżą na speedrowerze. Niektórzy wyciągnęli wnioski, inni nie. Także były plusy i minusy.
– W minionym sezonie można było Cię po raz pierwszy od kilku lat zobaczyć w rozgrywkach ligowych w barwach TSŻ-u. Jakie to uczucie ponownie reprezentować klub z grodu Kopernika?
– Szkoda tej przerwy, ale była potrzebna klubowi. Szczególnie od strony administracyjnej. Nie ma nic lepszego niż jazda dla swojego macierzystego klubu. Wszędzie, gdzie bym nie jechał daje z siebie 100% ale wiem, że u siebie pozostawiam więcej niż tylko sam suchy wynik.
– Jakbyś podsumował ten sezon ze swojej indywidualnej perspektywy?
– Cały czas odbudowuje się po zeszłorocznej operacji, więc jazda, jaka jest każdy widzi. Nie mam zbytnio wybujałych ambicji, jeśli chodzi o indywidualne starty, za to staram się dać z siebie 100%, dla drużyny i przy okazji przekazać coś młodszym kolegom, chyba nie było najgorzej od tej strony.
– Bigfoot’s Sixteen Tapes, w którym startowałeś wygrał cykl Best Pairs. Z Dawidem Basem i Arkadiuszem Szymańskim traktowaliście to chyba jako dobrą zabawę.
– Dawid i Arek byli motorami napędowymi, a ja kierowałem całą operacją z parkingu. Kiedy wygrywasz wszystko jedna fajne i bawisz się świetnie. Jeśli chodzi o ich potencjał to gdybym miał tych dwóch gamoni obok siebie w składzie TSŻ i byśmy zdominowali ligę na kilka lat (śmiech).
– TSŻ zdobywał wiele medali w różnych rozgrywkach. Duma rozpierała?
– Zawsze. Fundamenty pod „nowy piękny dom” postawiliśmy w 2018 roku. Z roku na rok budynek rośnie. Stąd aż się chce pracować dalej, szczególnie kiedy słyszysz od osób, które cenisz, że obrany przez nas kierunek jest dobry.
– Jakieś wnioski na 2021 rok przyniósł ten sezon? Można się spodziewać, iż TSŻ będzie polował na kogoś w okienku transferowym?
– Nie po to szkolimy, żeby ściągać zawodników z zewnętrz i budować sztuczny dream team. Powiem tak, o ile ktoś z zawodników z zewnątrz nie przeprowadzi się do Torunia, to nie ma co liczyć na angaż w tym legendarnym klubie. Od razu zaznaczam, że Burek (Remigiusz Burchardt, dop.red.) jest już naturalizowany i ma w dowodzie wpisane: miejsce urodzenia Toruń.
– TSŻ od zawsze mocno szkolił, a obecnie ma jedną z najlepszych szkółek w Polsce. Wierzysz, iż jest to gwarancją sukcesów drużyny ligowej w przyszłości?
– A jest jakaś inna gwarancja? Jest. kupić pół składu i patrzeć, jak jeżdżą złotówki. Ale czy jest w tym jakaś frajda? No, pewnie kogoś by to kręciło, ale nie mnie. Nie wiem, może dziwny jestem.
– W tym sezonie po raz pierwszy w historii w rozgrywkach startowały dwie drużyny z Torunia. Jakbyś ocenił te rozgrywki w wykonaniu Drwęcy? Ten projekt ma przyszłość i sens?
– To jest taki dream come true (z ang. spełnienie marzeń). Plany, żeby stworzyć drugą drużynę pojawiły się już w 2007 roku. Na przeszkodzie rok w rok stawało zbyt wiele rzeczy. W tym roku nastąpiła kumulacja wielu czynników, które w większości są efektem zmian niedawno wprowadzonych w klubie. Wynik sportowy Drwęcy zostawiam innym, bo w moim mniemaniu klub miał tylko i aż wystartować i dokończyć sezon dając po prostu okazję do jazdy wszystkim zawodnikom z szerokiej kadry TSŻ. Dzięki innym klubom Drwęca mogła liczyć na trochę łagodniejsze traktowanie od strony regulaminowej i dopiero nadchodzący sezon będzie dla nich prawdziwym testem. Jednak wierzę, że Drwęca sobie poradzi, klub jest w dobrych rękach. A jeśli nie zacznie wygrywać z TSŻ zawsze też może liczyć na pomoc (śmiech).
– Za nami pierwszy sezon rewolucji, czyli ograniczenia składów do szóstki zawodników i odmłodzenia rozgrywek. Twoim zdaniem przyjęła się ona?
– Nie przyjęła się. Lecz była po prostu konieczna. Jeśli byśmy dalej pompowali wszystko w cztery drużyny w Polsce, to wkrótce nie mielibyśmy żadnych zawodników na poziomie ligowym. Po prostu nie byłoby ich skąd podkupować. Inne kluby albo by nie widziały sensu wegetować czy też jeździć dla samego jeżdżenia w kółko. Niektórzy nasi działacze są zbyt krótkowzroczni, by cokolwiek zrozumieć. Interesuje ich tu i teraz, no i przede wszystkim ich interes. Dobro dyscypliny pięknie u nich wygląda tylko w słowach, w czynach niestety nie.
– W tym roku w lidze startowało rekordowe dziewięć drużyn. Pojawiły się opinie, że warto powołać dwie klasy rozgrywkowe. Podzielasz to zdanie?
– Nie, dzielenie się na klasy rozgrywkowe nie przyniosło jeszcze niczego dobrego w historii speedrowera w Polsce. Zresztą jakby to miało wyglądać? Sześć najlepszych drużyn obecnych rozgrywek w CS Superlidze, a pozostałe trzy i dochodząca Szarża miałyby stanowić jakąś kadłubkową ligę? Nie, po prostu nie. Prędzej czy później poziom drużyn w miarę się wyrówna. Trzeba tylko czasu. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że nigdy nie będzie idealnie równych dziesięciu drużyn, nie żyjmy w świecie fantazji.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!