Kryzys związany z koronawirusem trwa w najlepsze, choć są przesłanki, że niebawem zostanie on złagodzony, a później zażegnany. Wówczas żużel stanie przed kolejnym wyzwaniem – finansowo-organizacyjnym.
Koronawirus nie odpuszcza – podejrzewam, że z takimi słowami macie styczność oglądając, słuchając lub czytając portale informacyjne. Temat ten dotyka także świat sportu, choć mam wrażenie, że został on tak mocno przewałkowany, że duża część dziennikarzy zaczyna zastanawiać się, jak będzie wyglądało życie po batalii z wirusem. Zwłaszcza pod kątem organizacji rozgrywek sportowych. Nie inaczej sprawa wygląda, jeśli chodzi o żużel. Nagromadzenie imprez w pojedynczym sezonie jest ogromne. Ligi polskie, szwedzkie, brytyjskie, duńskie, a także czeska czy rosyjska… a trzeba jeszcze zmieścić zmagania indywidualne czy w duecie!
„Tydzień ma siedem dni – zna je mama, znasz je Ty” – część z Was może kojarzyć tę piosenkę z czasów przedszkolnych, gdy każdy uczył się ich nazw. Taką wyliczankę warto przełożyć na realia żużlowe. W poniedziałki jeżdżą na Wyspach, wtorki i czwartki należą do Szwecji, a w środę żużlowców gości Dania. Piątki i niedziele jak dobrze wiecie to ściganie w Polsce, przedzielane niekiedy Grand Prix. A przecież to nie wszystko. Oprócz lig i rywalizacji o tytuł najlepszego na świecie są przecież do rozegrania turnieje SEC, turnieje o tytuły mistrzów krajów oraz inne zmagania rangi większej bądź mniejszej. Tegoroczna sytuacja wydaje się być zatem trudna.
Nie wierzę w to, że ustalanie nowego terminarza sportu żużlowego obejdzie się bez przepychanek przy zielonym stole. Obawiam się pilnowania wyłącznie swojego interesu bez rozmów z kimkolwiek, co może zrodzić chaos. Wyobraźcie sobie, że siedzicie w gronie kilku-kilkunastu znajomych i macie jeden tort. Każdy ma ochotę na jak największy kawałek dla siebie, więc wszyscy rzucają się na niego jednocześnie. Efekty byłyby o wiele gorsze niż gdyby podzielić go w porozumieniu z pozostałymi uczestnikami uczty. Tymczasem na żużlowy wypiek o nazwie „resztki terminarza sezonu 2020” rzuciły się już BSI i FIM, porywając terminy we wrześniu i październiku, by przeznaczyć je na Speedway of Nations. Przydałby się jakiś żużlowy stół – szefowie lig, BSI, One Sport, FIM – mówiąc krótko – persony, które mają pieczę nad organizacją poszczególnych imprez. Rozmowy z pewnością przyniosłyby pewien konsensus. Inaczej z tortu zostanie miazga.
Celowo nie wspomniałem o odwoływaniu czegokolwiek, choć nie zdziwię się jeśli Brytyjczycy sezon odpuszczą – na Wyspach wielkiego ciśnienia nie ma, a i sytuacja jak na razie jest poważna. Informowaliśmy już, że Niemcy swoje zmagania w tym roku odwołali, a Szwedzi kombinują jak mogą, by liga została rozegrana. Tak jak zresztą nasze władze. I to się chwali. Dla wielu zawodników brak wpływów z żużla w tym roku może równać się końcowi kariery, spora część mechaników musiałaby rozejrzeć się za inną opcją zatrudnienia, a i mniejsze kluby z pewnością zostałyby zmuszone do zwinięcia biznesu. Gdy odejdzie kryzys wirusowy, przyjdzie kryzys finansowy, który zmusi niejeden podmiot do wycofania się ze sponsorowania sportowców czy drużyn. To pewne. Nie można pozbawiać drużyn wpływów z dnia meczowego, a także i z tytułów praw telewizyjnych, zawodników z wypłat z tych klubów, a zatem nie można odwoływać żużlowych rozgrywek w Polsce w 2020 roku. Być może będzie trzeba zrezygnować z wielu turniejów, ale liga i Grand Prix musi się odbyć. Nie tylko dla kibiców czy dziennikarzy. Przede wszystkim dla zawodników.
Trwa trudny czas, ale po przetrwaniu czekają nas nowe wyzwania. Nie bójmy się rozmawiać, bójmy się działać pod siebie, bo tylko razem wygramy.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!