Marcel Kajzer zakończył swój udział w niedzielnym meczu PSŻ-u już po kilkudziesięciu metrach. Zawodnik upadł na pierwszym łuku i decyzją ostrowskiego lekarza nie został dopuszczony do dalszej jazdy. Orzeczenie zapewne byłoby inne, gdyby poznański klub zabierał ze sobą na mecze wyjazdowe własnego medyka.
Marcelowi pozostało wspieranie kolegów w parku maszyn zarówno swoim sprzętem, jak i dobrą radą. Jak cała sytuacja wyglądała z perspektywy samego żużlowca? – Upadłem tak nieszczęśliwie, że wypadł mi bark. Kiedy lekarze zaczęli mi go stabilizować, on wskoczył z powrotem i wszystko było już okej. Niemniej decyzja była taka, że dla bezpieczeństwa innych zawodników nie wystartuję w meczu już do końca. Szkoda, bo czułem się dobrze, jestem sprawny i wszystko gra. Niestety nie mamy swojego lekarza na zawodach wyjazdowych, więc decydowała osoba wyznaczona przez gospodarzy. Kibice w Ostrowie mnie lubią i pewnie chętnie zobaczyliby mnie jeszcze na torze, poza tym zawody byłyby po prostu ciekawsze – relacjonuje kapitan PSŻ-u.
O dobrym stanie zdrowia 28-latka ostrowscy kibice mogli się przekonać w przerwie po pierwszej serii startów. Wówczas Kajzer przebiegł pełne okrążenie, pozdrawiając kibiców i wykonując po drodze kilka prostych ćwiczeń fizycznych. – Z jednej strony chciałem pożegnać się z kibicami, bo było już jasne, że więcej w meczu nie pojadę, a przecież wszyscy jesteśmy tutaj dla ludzi na trybunach. Przy okazji pokazałem, że nic mi nie dolega. To nie miała być żadna demonstracja dla sędziego, bo to i tak nie on decyduje, tylko lekarz – wyjaśnia zawodnik.
Nie udało się pojeździć w niedzielę, za to ligowy występ Kajzer zaliczył w piątek. Żużlowiec podpisał kontrakt z duńskim zespołem Esbjerg Vikings i zadebiutował już w rozgrywkach Metal Speedway League. Pierwsze spotkanie nie należało jednak do najbardziej udanych. Marcel w trzech startach zdobył 2 punkty i 2 bonusy. – Pozytywne jest to, że udało mi się złapać więcej jazdy. Zawody nie wyszły jednak do końca po mojej myśli, choć wynik nie oddaje tego, co się działo. Przede wszystkim tor był bardzo trudny, a ja nie do końca byłem na to przygotowany. Moje silniki są dopasowane na polskie nawierzchnie, a na takim czerwonym torze jak w Holstebro pewne rzeczy funkcjonują zupełnie inaczej. Najbardziej szkoda mi ostatniego wyścigu, w którym jechaliśmy z Damianem Adamczakiem na 5:1. Niestety trochę go wyciągnęło w moją stronę, musiałem się ratować i w efekcie przywiozłem zero. Już ten pierwszy mecz wiele mnie nauczył. Mam nadzieję, że dostanę jeszcze szansę, uda się wyciągnąć odpowiednie wnioski i będę jeździł w Danii regularnie – podsumowuje te zawody wychowanek Kolejarza Rawicz.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!