Nie ma możliwości, by na mecze w Krakowie przychodził ktoś, kto nie kojarzyłby Magdy Mikołajczyk. Osoba wielozadaniowa, nie było chyba funkcji, której by nie pełniła – przede wszystkim kierowniczka zawodów, chronometrażysta, pisząca w wolnych chwilach artykuły do programu zawodów Speedway Wandy Kraków.
W rozmowie z naszym portalem zdradziła kulisy pracy jako m.in. kierownik zawodów, podzieliła się również swoją historią o początkach miłości do sportu żużlowego
Magdalena Magdziarz, speedwaynews.pl: Pracowałaś jako osoba funkcyjna w Wandzie. Można powiedzieć, że byłaś osobą naprawdę wielozadaniową – chronometrażysta, kierownik parku maszyn, zawodów, pisałaś jeszcze w dodatku artykuły do programu zawodów. Skąd tyle różnych funkcji? Skąd wynikła taka potrzeba?
Magdalena Mikołajczyk: W ostatnim sezonie wynikła taka potrzeba w związku z małą liczbą osób. Trzeba było obstawić wszystkie funkcje. Musieliśmy mieć kogoś, na kim można polegać, kto nie wystawi nas w danym momencie. Cieszę się, że udało się zebrać taką grupę osób. Zaangażowałam moje znajome do funkcji typu wiraż, chronometraż, co zresztą się im bardzo spodobało. Była potrzeba, bym była kierownikiem zawodów, więc nim zostałam. A co do programu – lubię ogólnie pisać o żużlu, a że odszedł poprzedni redaktor naczelny, więc przejęłam i program zawodów. Wiedziałam jak to robić, była to dla mnie przyjemność. Darek (były redaktor – dop. red.) też mi czasami pomagał. Zresztą nie tylko ja pisałam, Ty i inne osoby również to robiliście. Lubiłam pełnić te wszystkie funkcje. Co prawda, w ostatnim czasie praca kierownika zawodów coraz mniej mi odpowiadała, ponieważ zawód ten stał się dużo bardziej biurokratyczny, nie było już takiego jakby luzu.
– Czyli miałaś spory natłok obowiązków?
– Tak, ponieważ z roku na rok ja, jako kierownik zawodów, miałam coraz więcej papierków do wypełnienia. A czy dzięki temu żużel był faktycznie bezpieczniejszym sportem? Nie wiem. Wydaje mi się, że to było po części po to, by wskazać na coś, czego nie dopełniliśmy. Kluby ekstraligowe mogą sobie z tym poradzić, ponieważ mają pieniądze, ale w innych ligach jest gorzej. W Krakowie nigdy nie mieliśmy funkcji płatnych, była to po prostu nasza pasja.
– Czyli nikt w klubie nie otrzymywał pieniędzy za swoją pracę.
– Nie, nikt. Nawet nasz grafik, który przygotowywał program zawodów. Wszyscy robiliśmy to hobbystycznie. Prezes honorował naszą pracę tylko poprzez bilety na mecz. Nie wiem, jak jest w innych klubach, natomiast w Krakowie nigdy nie było środków finansowych na ten cel.
– Wiesz może, jak było przed reaktywacją Wandy w 2010? Czy była podobna sytuacja?
– Mój tata pracował wcześniej jako osoba funkcyjna i również nie dostawał pieniędzy za swoją pracę. Może co najwyżej w czasach Realbudu mogły być jakieś gratyfikacje.
– Na pewno na to wszystko wpływ miał również fakt, że żużel w Krakowie nie był bardzo popularny. Jest to miasto słynące głównie z piłki nożnej.
– Były rozwieszone plakaty informujące o meczach, ale czy one coś dały? Wydaje mi się, że niewiele. Kiedyś żużel był dużo bardziej popularny, na spotkania Wandy przychodziły naprawdę tłumy ludzi. Zresztą sama budowa stadionu pokazuje, że mógł pomieścić dużą ilość kibiców.
– Nasunął mi się teraz na myśl Turniej o Puchar Prezydenta Miasta Krakowa, rozegrany po zakończeniu sezonu w 2018 roku.
– Tak, wejście było jednak wtedy za darmo, więc to trochę inna sytuacja, no i zaproszone zostały prawdziwe gwiazdy żużla. Trzeba czasami dostosować ceny biletów do ligi i do umiejętności, jakie posiada dana drużyna. Oczywistym jest też jednak to, że klub nie może cały czas dokładać z nie wiadomo jakich środków. Sponsorzy byli, jacy byli, byli też bardzo dobrzy zawodnicy. Cały czas jednak czegoś brakowało.
– A żużel do tanich sportów nie należy, pod względem zaplecza technicznego i organizacji.
– Oczywiście. Wszyscy oficjalnie wiemy, jakie są koszty za sędziego, komisarza zawodów. Wszystko to regulowane jest przez regulamin sportu żużlowego. W postanowieniach na dany sezon pokazana jest kwota, która rośnie z każdym rokiem. Sędzia zarabia 1500 złotych brutto plus dojazdówka, bo nie może być on z Krakowa. Trzeba więc zwrócić mu jeszcze za dojazd.
– A przede wszystkim trzeba jeszcze opłacić zawodników.
– W dodatku jeszcze ochronę i lekarzy, bez których nie pojedziemy żadnych zawodów.
– Albo przykładowo początek zawodów może się znacznie przesunąć przez spóźnienie się karetki tak jak podczas ostatniego meczu w Krakowie.
– Niestety, pomimo tego, że jest zapisane, że mają być u nas, na zawodach, są to jednak karetki normalnie obsługujące szpitale. Przekłada się więc to na to, że czasami nie są w stanie dojechać na czas. Mogą jechać na sygnale, ale pewnie jest też ustawa regulująca, w których momentach mogą tak robić. Zdarzało się jednak, że karetka przyjeżdżała na stadion na sygnale. Gotowość do zawodów zawsze zgłaszaliśmy nieco wcześniej, by mieć pewność, że się nie spóźnią. Ostatnio stało się, tak jak stało, niestety. Najważniejsze jest chyba jednak to, że międzynarodowe zawody odbyły się u nas zgodnie z czasem. Te zawody wspominam najlepiej z całego sezonu.
– Dlaczego?
– Od strony organizacyjnej. Uważam, że zawody organizowane przez międzynarodową federację, były na kompletnym luzie. Nie byłam wtedy kierownikiem zawodów, podjęłam się zawodów, zresztą prezes Sadzikowski mnie do tego wyznaczył. Wszystko zostało mi dokładnie objaśnione, jakie dokumenty mam przygotować. Kierownikiem zawodów był wtedy pan Wojaczek, ponieważ my, jako klub, nie posiadaliśmy międzynarodowych licencji. Tak więc ze strony organizacyjnej byłam jak najbardziej zadowolona, chociaż na stadionie przebywałam od godziny 6, aż do wyjazdu ostatniego zawodnika.
– Regulowane było to przez regulamin?
– Jest rozpiska godzinowa, w której jest zapis, że żużlowcy mogą być na stadionie już od 6:30, ponieważ dwie godziny później mają odbiór motocykli, który trochę trwa. Potem jest trening i drugi odbiór motocykli, więc musieliśmy im to zapewnić. Tak więc był to naprawdę ciężki dzień, ale byłam jednak potem bardzo usatysfakcjonowana, że wszystko odbyło się zgodnie z planem. Jury, które składało się z 5–10 osób nie miało żadnych zastrzeżeń, potem w raporcie, który dostaliśmy, też ich nie było. Na drugą ligę i na takie zaplecze, jakie mieliśmy, była to bardzo dobra ocena, więc nic, tylko się cieszyć.
– Spośród tych wszystkich funkcji, które pełniłaś na Wandzie – która była najbardziej satysfakcjonująca?
– Z początku kierownik zawodów, ponieważ bardzo lubiłam tę funkcję, tylko tak jak wspomniałam wcześniej – z czasem stał się to bardzo biurokratyczny zawód. Regulamin też jest bardzo wymagający, trzeba było stawić się na stadionie już parę godzin wcześniej, przed rozpoczęciem meczu. Pracujesz normalnie i robisz to jeszcze za darmo.
– Nie zdemotywował cię ten fakt?
– Nie, to jest właśnie ta pasja. Jeżeli coś kochasz, to właśnie z jej powodu to robisz, ale do pewnego momentu. Dopóki nikt nie kładzie ci kłód pod nogi, kiedy prosisz o coś i tego nie dostaniesz, a wiesz doskonale, jak jest to zapisane w regulaminie. Nie mając środków pieniężnych, musisz zrobić tak, by było dobrze.
– Pamiętasz swój pierwszy kontakt z żużlem?
– Pamiętam, kiedy mój tata zabrał mnie o raz pierwszy na zawody żużlowe – był to 1993 rok. Dowiedziałam się, że ma jeździć świętej pamięci zawodnik Wojciech Kiełbasa. Jako małe dziecko byłam przekonana, że on jest gruby, bo Kiełbasa, to jak inaczej?
– A na żużlu zawodnicy muszą jednak budować formę w odwrotną stronę… (śmiech)
– Nawet nie wiesz, jakie było więc moje zdziwienie, kiedy go zobaczyłam i to, że jest chudy. Potem zaraziłam się już na dobre od mojego taty. Urodził się w Krakowie, ale mieliśmy rodzinę na Śląsku, więc jak tutaj nie było żużla, to tam jeździliśmy na zawody. Potem wciągnął mnie, moją mamę, babcię i już razem, rodzinnie przychodziliśmy na mecze.
– Zajmowałaś się również chronometrażem. Jak wyglądało to od „kuchni"?
– Według regulaminu powinno się mieć dwa stopery, ale jeśli masz jeden sprawny, to wystarczy. Na początku kupiłam sobie właśnie jeden z koleżanką na spółkę i przećwiczyłyśmy mierzenie czasu. Było to bardzo stresujące doświadczenie. Jest to też niełatwa praca. Nigdy nie wiesz, czy nie ma innej osoby, która też mierzy czas. Co prawda, jest to oficjalny czas, bo ma się na to licencję, jest się osobą uprawnioną do tego. Kiedy zawodnik dojeżdża na linię mety, zatrzymuje się stoper, wynik czasowy przekazuje spikerowi, a on z kolei sędziemu. Nie kwestionuje on tego, po prostu wpisuje go do protokołu. My w pewnym momencie byłyśmy w stanie wyczuć, jaki będzie mniej więcej czas, bo znałyśmy tor. Wszyscy się zastanawiają, jak to jest, że rekord toru na Wandzie wynosi 64,98. Jak to się stało? Pogoda była bardzo korzystna, był lekki deszczyk. Gdyby coś było z tym rekordem coś nie tak, to dwójce zawodników, Karpowowi i Lebiediewowi, nie udałoby się ustanowić tego rekordu.
– Zapytałam się już o początki miłości do żużla, a jeśli chodzi o początki pracy na Wandzie, kiedy się to zaczęło?
– Jeśli mówimy o osobach funkcyjnych, to zaczęłam od bycia podprowadzającą, mając lat dwanaście. Przygoda z tym trwała przez pięć lat. Potem żużel w Krakowie upadł, jeździłam więc z tatą po Polsce, który był wtedy kierownikiem startu. Kiedy reaktywowano żużel w Krakowie, zgłosiłam się na stanowisko kierownika zawodów, bo to fajna funkcja. Kierownikiem drużyny też byłam, ale tylko przez jeden sezon.
– W którym to było roku?
– Na samym początku, w 2010 roku. Panował wtedy taki stereotyp, że nie w każdej roli w sporcie kobieta się sprawdzi. Teraz się to zmienia, widzę coraz więcej kobiet na przykład na pozycji wirażowych. Kiedy jeździłam jeszcze na egzaminy, to sprawdziłam, ile jest kobiet na funkcji kierownika zawodów. Było ich bardzo mało. Nie wiem, czy jest to kwestia niedopuszczania, ale może tego, że nie chcą. Była swego czasu ostrąa wypowiedź wnuczki i córki już byłych sędziów żużlowych, które podczas rozmowy egzaminacyjnej zapytano o kwestie, które insynuowały, że nie mają one szans w tym zawodzie. Da się to odczuć faktycznie.
– Miałaś podobną sytuację?
– Tak. To jest wyczuwalne, poprzez pytania, tembr głosu, mimo tego, że wiesz jaką masz wiedzę. Sama też usłyszałam kiedyś od byłego sędziego, że kobiety w tym sporcie nie mają szans. Widzę co się w nim dzieje, czy się dobrze dzieje? Ja uważam, że niezbyt. Pewne rzeczy mi się nie podobają. Pewne osoby, które są autorytetami w tym sporcie, też to podkreślają, bo za chwilę zostaniemy tylko my, Polacy i za chwilę nie będzie z kim rywalizować.
– Polska Ekstraliga określana jest jako najlepsza liga na świecie, ale tak naprawdę nie mamy większej konkurencji w innych państwach.
– Właśnie. Nie zawsze zgadzam z mężczyznami, ale z Władysławem Gollobem się akurat zgodzę, konkretniej z jego wypowiedzią sprzed kilku lat. Powiedział, że to najgorszym co mogliśmy zrobić, to dopuścić zagranicznych juniorów na pozycję juniora. To właśnie z tego powodu wzięły się te wszystkie gwiazdy – Darcy Ward i cała reszta młodych żużlowców. My ich wszyscy wyszkoliliśmy. Jak przyjeżdżają do Polski, to wtedy wiedzą, do jakiego poziomu mają dorównać. Tak się stało, że akurat jesteśmy najlepsi. Mamy trzy ligi, w żadnym innym kraju nie ma tylu lig. Nas jest najwięcej.
– Czy pomiędzy osobami odpowiedzialnymi za zawody zdarzały się nieporozumienia, czy byliście raczej zgranym zespołem?
– Zawsze staraliśmy się być zgranym zespołem. Nie denerwowaliśmy się na siebie, tylko na daną sytuację i czasami niepotrzebnie wybuchnęliśmy. Staraliśmy się jednak pomagać sobie nawzajem, żeby nikt nie stracił licencji. Myślę, że w tym ostatnim sezonie byliśmy najbardziej zgrani, może dlatego, że był to najcięższy rok. Osoby, którym zależy na sporcie, potrafią się zmobilizować na tyle, by odjechać każdy mecz do końca i cały sezon. Wtedy docenia się współpracę z ludźmi, prosi się o coś i zostanie to zrobione. Czasami niestety trzeba było krzyknąć. My i tak wiedzieliśmy, że jest już wystarczająco trudno, więc po co dokładać sobie kłopotów.
– Będziesz nadal regularnie publikować artykuły z cyklu Speedway Okiem Kobiety?
– Chciałabym do tego wrócić. Myślę o tym, by rozszerzyć to poza speedway i pisać ogólnie o motoryzacji. Zawsze staram się zawrzeć w tych artykułach moją własną opinię, czasami nie podoba się ona komuś, ale trudno, to jest moje własne zdanie, biorę za nie pełną odpowiedzialność. Nie chcę na pewno zmarnować tej serii, bo to był mój własny pomysł. Mogłam siebie w tym siebie wyrazić i podzielić się moją pasją. Nie zamierzam jednak iść z tym dalej, w dziennikarstwo, w felietonistykę. Nie chcę się z tym wiązać aż tak. Albo będę miała czas i coś napiszę, albo nie. Nie chcę czuć przymusu do pisania. W programie zawodów było określone do kiedy trzeba napisać teksty i to było też trochę ciężkie. Dlatego w tym roku w programie było więcej konkursów, krzyżówek, chociaż, jak się okazało, było z tym więcej pracy niż ze zwykłymi artykułami, ale to też było fajne. Był osoby, które wygrały nagrody. Wiadomo, nie wszyscy kupowali program zawodów. W tym sezonie przychodzili głównie kibice, którzy wiedzieli, czym jest żużel. Niestety nasz klub nie miał aż tak dużych środków, by przyciągnąć osoby spoza środowiska.
– Widziałaś, co działo się w klubie, jakie decyzje były podejmowane. Czy uważasz, że był jakiś taki moment, w którym można było jeszcze zatrzymać prostą pochyłą Wandy ku spadkowi z ligi i tym wszystkim problemom, jakie napotkała na swojej drodze?
– To pytanie na pewno do Pawła, prezesa. Patrząc z boku, to zawsze można coś zrobić. Nie wszyscy jednak widzą, że jest to takie koło. Żeby dobrze jeździć, trzeba sporo zainwestować w klub. Trudno jest pokazać dobry wynik, kiedy nie ma pieniędzy. Co innego jest, jak grasz w piłkę, tam jest potrzeba na korki i strój. W żużlu musisz mieć na sprzęt, który wcale nie jest tani, na kevlar, na ubezpieczenie, które pewnie jest nieco droższe niż w przypadku piłkarzy, ponieważ jest to sport ekstremalny. Ciężko jest jakiemukolwiek sponsorowi tyle zainwestować. Pewnie był taki moment. Paweł podniósł klub z kolan, jakoś to szło. Może w pewnym momencie zabrakło jakiejś perspektywy. Coś nie zagrało. Każdy klub boryka się z kłopotami. Na Wandę była jednak duża nagonka w mediach. Nie będę wnikać w to, czy zawodnicy faktycznie byli niespłaceni, czy byli. Rozumiem, że za pracę, którą wykonywali, mieli dostać pieniądze. Zobowiązani byli jednak kontraktem, w którym był załącznik do regulaminu, do niewypowiadania się negatywnie na temat klubu. Mogli iść nawet do sądu z tym. Rozumiem ich, że chcieli odzyskać pieniądze, tylko ja na ich miejscu nie przyznawałbym się do tego, że ktoś jest winny mi pieniądze. Walczyłabym po cichu o to. Zresztą niektórzy zawodnicy, którzy wypowiadali się negatywnie o klubie, zostali ukarani. Wszyscy muszą uważać na to, co mówią. W Internecie wszystko zostaje. PZM patrzy na to, a teraz za sporo kwestii może zostać nałożona kara finansowa. Nawet za to, że zawodnik, wyjeżdżając do biegu, nie stanie na polu kolorowym – za to też musi zapłacić. I to jest dla mnie trochę przykre. Zawodnik ma powiedzmy, dwóch mechaników, więc jeden będzie o tym pamiętał, że trzeba tam stanąć. Są jednak sytuacje, w których przygotowuje się motocykl do ostatniej chwili i zawodnik nie stanie na tym miejscu. Komisarz to zaznacza i żużlowiec dostaje potem orzeczenie, że ma do zapłacenia karę. Niektórzy są nieco bardziej wyrozumiali.
– Jak myślisz, jak potoczą się w najbliższych latach losy żużla w Krakowie? Czy jako osoba związana bezpośrednio z nim, widzisz jakieś szanse na odbudowę tego sportu? Czy znajdą się osoby, które będą chciały się tego podjąć?
– Są tacy zapaleńcy. Byłyby takie osoby, które już teraz wiem, że próbują podjąć pewne kroki. Jak wiemy, Wanda nie przystąpiła do kolejnego sezonu. Na pewno mają zdrowe podejście. Jeśli nie będzie środków pieniężnych, sponsorów, to nie ruszą z tym. Były plany, by zorganizować turnieje w tym roku. Nie jest to jednak takie proste. Przygotowanie do niego też wymaga nakładu finansowego. Wiem, jak wygląda sprawa toru, band. Trzeba zakupić nowe. Dalej idąc – stadion nie jest własnością Wandy, należy do Zarządu Infrastruktury Sportowej i to on pokrywał na przykład koszty zakupu band. Nie wiem, czy zapłaciliby za kolejne, tylko na turniej. Może za parę lat po cichu odbudujemy Wandę Kraków. Na zdrowych zasadach, z dobrym zabezpieczeniem finansowym i z mądrym podejściem do zarządzania klubem.
– Klub z Nowej Huty na chwilę obecną przeszedł niestety do przeszłości. Co teraz? Czy masz jakiś inny plan na siebie, związany oczywiście z żużlem?
– Z żużlem na razie nie chcę. Potrzebuję małego odpoczynku od tego sportu, jedyne co to Speedway Okiem Kobiety. Na pewno pojadę na Grand Prix, ale raczej poza Polskę. Potrzebuję na nowo zobaczyć ten sport, to, jaki jest piękny. W pewnym momencie doświadczyłam go jako takiego trochę brutalnego. Zobaczyłam, z jakimi problemami borykają się zawodnicy, że nie mają za co wrócić do domu. To było jeszcze w okresie starej Wandy. Potem, kiedy zostałam kierownikiem zawodów, to zobaczyłam, jak wygląda ten sport również z tej organizacyjnej strony. Chociaż mogłam się wykazać, robić to, co mnie fascynowało, to jednak piękny obraz tego sportu został mi zamazany. Zresztą ten sport nie jest już taki sam jak kiedyś.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!