51-letni Austriak, Franky Zorn miał wystąpić w minionym finale Indywidualnych Mistrzostw Europy w Tomaszowie Mazowieckim. Niestety, podczas treningu, który odbywał się dzień przed zawodami, weteran lodowego żużla dość mocno się poobijał. W rozmowie ze speedweek.de opisał przyczyny takiego takiego stanu rzeczy, a także nawiązał do ostatniej ciężko przebytej choroby.
Niezwykle doświadczony austriacki rajder z całą pewnością byłby jedną z czołowych twarzy grudniowego finału mistrzostw Europy w ice speedwayu. To właśnie Franz Zorn w 2008 roku wywalczył tytuł czempiona Starego Kontynentu, jako jedyny zawodnik spoza Rosji w całej historii rozgrywania tego trofeum. Niestety, podczas sesji treningowych poprzedzających zmagania w Tomaszowie, 51-latek boleśnie zapoznał się z torem, co uniemożliwiło nazajutrz start w turnieju. – Zazwyczaj po takich upadkach wstajesz i jedziesz dalej. Gdyby one miały miejsce w dniu zawodów, zapewne nie byłoby problemu – wyjaśniał Zorn w rozmowie ze speedweek.de. – Wieczorem miałem już silny ból w stopie, który próbowałem ukoić lodem. Nic niestety nie pomogło. Następnego dnia miałem problemy z wchodzeniem do auta. Próbowałem dostać się na jakieś prześwietlenie, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Pewnie w związku z pandemią nie było to możliwe. To niesamowite, szpital był obsadzony przez dwóch rezydentów, którzy nic nie wiedzieli. Musiałem odwlec więc badania.
Austriak dowiedział się po powrocie do domu, że jego kontuzja nie jest poważna, w zasadzie był tylko mocno poobijany i posiniaczony. Nadal się jednak próbuje zrozumieć, co było przyczyną upadków. – To było niefortunne, do dziś zastanawiam się, z czego wynikały te upadki. Tak duża ich ilość podczas jednego wyjazdu na tor, jest po prostu niewiarygodna. Tylne koła ślizgały mi się, jakby nie było na nich żadnych kolców. Coś było nie tak z tym lodem, ale jeszcze tego nie rozgryzłem. Motocykl był w dobrym stanie, ustawienia idealne. Silnik działał jak należy. No cóż, to są właśnie wyścigi. Aby wygrać, musisz przegrać. Głowa do góry i idę dalej! – stwierdza austriacki ice racer.
Zorn (kask czerwony) podczas rywalizacji w ubiegłorocznym, pierwszym finale IME w Tomaszowie Mazowieckim
Franky zdaje sobie sprawę, że sytuacja mogłaby się inaczej potoczyć, gdyby przed przyjazdem do Polski odbył jakieś treningi w Szwecji. Jak przyznaje, nie było to jednak możliwe. W listopadzie był bowiem dość ciężko chory. – Miałem "covida". Jeśli chodzi o siłę, przed turniejem wróciłem może jedynie do 85 procent. W środę poprzedzającą zawody, myślałem czy nie odwołać przyjazdu. Wtedy powiedziałem sobie, że pojadę do Polski i potraktuję to jako trening przed Szwecją. Przebrnąłbym przez jednodniowy turniej, ale na pewno nie będąc jeszcze w pełni sił. Jeśli ktoś mówi, że "corona" to zwykła grypa, to nie ma racji. Wiem, bo sam to przeszedłem.
Zorn zdecydował się opowiedzieć o tym, jaki przebieg miało jego zakażenie koronawirusem. – Miałem gorączkę przez dziesięć dni i leżałem przykuty do łóżka. Czujesz się wtedy jak pobity pies. Nawet później ciągnie się za tobą taka bezsilność. Znam sportowców, którzy po miesiącach czasu po chorobie, nadal nie wrócili do pełnej sprawności. Mam nadzieję, że ze mną tak nie będzie, bo każdy człowiek jest inny. Na pewno będę ciężko trenować i zobaczę. Mam nadzieję, że wrócę do swojego starego poziomu – dodaje zawodnik.
Austriak ma już wstępne plany na najbliższą przyszłość związaną z ice speedwayem. Zdaje sobie natomiast sprawę, że wszystko może ulec zmianie, ze względu na ograniczenia. Jest jednak dobrej myśli. – Teraz jedziemy do Szwecji. W międzyczasie ból ustąpi. Planuję zostać do 22 grudnia. W razie potrzeby zostaniemy na Boże Narodzenie i Nowy Rok. 6 stycznia ma być inauguracja ligi szwedzkiej w Örnsköldsvik, a 8 stycznia kolejna runda w Strömsund. Chciałbym tam wystąpić – puentuje Franz Zorn. Pełny kalendarz imprez ice racingu w Szwecji znajdziecie natomiast TUTAJ.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!