Żużlowa Wanda. Klub przycupnięty na skraju dzielnicy Nowej Huty, z kilkudziesięcioma latami tradycji żużlowych w tle. Przez ten czas przez ten stadion przewinęło się wielu zawodników wraz z sympatykami tego sportu. Choć trudno dziś o ryk silników przy ul. Odmogile, warto cofnąć się w czasie. Zapraszamy na jedno z wielu kibicowskich wspomnień, z którym podzielił się z nami Pan Edward Kukiełka.
Rok 1960. Największy sukces Wandy Kraków
Jest rok 1960. We wrześniowym finale w Londynie po raz drugi triumfuje Szwed, Ove Fundin, zdobywając tytuł Indywidualnego Mistrza Świata na Żużlu. Tymczasem polskie zawody wyłaniają ostatecznie, kto został mistrzem naszego kraju – Konstanty Pociejkewicz, zawodnik wrocławskiej Sparty. W dniu 1 kwietnia telewizyjne prognozy pogody prezentują swoim odbiorcom pierwsze w historii zdjęcia satelitarne chmur. Kilkadziesiąt lat później ulewne deszcze wciąż jednak zaskakują kibiców, żużlowców i działaczy, powodując odwołanie spotkania lub prowadząc do różnych kuriozalnych sytuacji, jak to zwykło się w sporcie mawiać. Dziś odstawmy to jednak na bok i powiedzmy sobie nieco więcej o przeszłości niż teraźniejszości. Wracając więc do sezonu 1960, wprost na krakowskie podwórko żużlowe…
Sezon 1960. Kilka lat wcześniej klub z Krakowa rozpoczął swoją działalność, póki co jest więc klubem bez większej, kilkudziesięcioletniej tradycji żużlowej. Zaczyna od jazdy pod wspólnym szyldem Automobilklub, by potem rozdzielić swoją działalność na dwa oddzielne zespoły — Wandę i Cracovię. Pierwsza z wymienionych drużyn sukcesywnie pnie się w górę, której drogę w 1960 roku zwieńczy awansem do 1. Ligi. Niesamowite emocje, żużlowa radość, a z perspektywy dotychczasowej historii Wandy — jej największy sukces. To też mniej więcej wtedy rozpoczyna się przygoda z czarnym sportem dla naszego rozmówcy.
Wcześnie, już bowiem jako sześciolatek idzie pierwszy raz na stadion, więc przygoda z czarnym sportem trwa już od najmłodszych lat. – Miałem wówczas sześć lat. Mój kolega powiedział mi kiedyś, że idzie na żużel i czy nie chciałbym pójść z nimi — tymi słowami rozpoczyna swoją opowieść. – Oczywiście, jako dziecko, bardzo chętnie się zgodziłem. To było coś wspaniałego. Ryk motorów, zapach żużla, unoszący się w powietrzu. Od razu połknąłem tego przysłowiowego bakcyla.
– W tych latach było tak, że, jak szła dorosła osoba, mogła wprowadzić jedno dziecko, mówiąc, że to jego syn. Były to wówczas lata 60, które były dość spokojne. Szedłem więc z kilkoma kolegami pod bramę Wandy i czekaliśmy. Była wtedy dosyć duża frekwencja na spotkaniach Wandy, więc nie było problemu. Podchodziliśmy i pytaliśmy: „Proszę Pana, mogę wejść z Panem?” – A czemu nie?, odpowiadali, po czym brali nas za rękę i razem z nimi wchodziliśmy na stadion — opowiada z uśmiechem. – Potem biegło się do reszty kolegów. Tak to właśnie wyglądało. Nie było sytuacji, żeby ktoś nam odmówił. To były piękne zawody w tych czasach. To był rok 1960. Wtedy awansowaliśmy do 1. Ligi. Stadion był wówczas prawie zawsze pełen. Tak to wyglądało — wspomina pan Edward. – Nieraz jak były niekorzystne wiatry, to ludzie wychodzili ze spotkań cali umorusani żużlem. Możliwe, że przez to też część osób przestała przychodzić na mecze. Taki urok żużla. W latach 60 dostawało się nawet kamieniami po twarzy! Schylaliśmy głowy za każdym razem, kiedy żużlowcy wchodzili w wiraż. Cała atrakcja…
– Pięknie wspominam te czasy, kiedy był ten żużel w Nowej Hucie. Żużel przypomina mi moje dzieciństwo. Nie było wówczas telewizorów. W tych latach na szesnaście mieszkań na klatce tylko w dwóch były odbiorniki. Niekiedy nawet pół bloku oglądało serial u jednego sąsiada, kiedy w telewizji puszczano chociażby film „Złamana strzała". Na równi z tym również żużel mam w swojej pamięci… – dodaje pan Edward.
Mecz Polska — Anglia. Rekordowa liczba kibiców na stadionie Wandy
Po stworzeniu klubu w Nowej Hucie, w początkowych latach jego istnienia, na test mecz przyjechała najpierw reprezentacja Australii. W polskiej kadrze na to spotkanie znalazły się nazwiska jeżdżące w miejscowej Wandzie — Korus, Fijałkowski, czy Zachara. Górą okazali się wtedy polscy zawodnicy, pokonując przyjezdnych różnicą punktową nie do odrobienia: 73:35. Kolejny turniej między reprezentacjami, tym razem z Anglią, nie zakończył się już tak spektakularnym sukcesem Polaków, którzy ulegli jej 43:46. Z tym spotkaniem związana jest jednak kolejny sukces krakowskiej Wandy. Zmagania pomiędzy tymi dwiema reprezentacjami oglądała rekordowa liczba kibiców, 25 tysięcy.
Od lewej: Zdzisław Zachara, Maciej Korus podczas spotkania Polska – Szwecja, z prywatnego archiwum Zdzisława Zachary
W swoich wspomnieniach opowiada o nim także pan Edward. – Jest taki jeden mecz… Do dziś go widzę w swojej pamięci, tak jakby przesuwały się w niej taśmy filmowe. Spotkanie Polska-Anglia, rozegrane w 1960 roku na stadionie Wandy. Mecz zaczynał się o 20 i co wyjątkowe, było wówczas oświetlenie, 25 tysięcy kibiców na stadionie. Byłem małym chłopcem, ale to wszystko: oświetlenie, ryk motocykli, potężna ilość kibiców… Aż dreszcze przeze mnie przechodzą, nawet, teraz kiedy o tym mówię. Lata 60, głęboka komuna, a tutaj Anglia przyjeżdża. Nie zdawałem sobie wówczas z tego sprawy, ale starsi wiedzieli, co to jest Zachód… Ten mecz do dziś siedzi mi w głowie. Ten zgiełk, kiedy Polak wychodził na prowadzenie… – opowiada z zaangażowaniem nasz rozmówca.
Spotkanie Polska — Rosja też budziło zainteresowanie
W latach 60. w Krakowie rozegrano również zawody pomiędzy reprezentacją Polski i Rosji, co również szczególnie zapadło w pamięci pana Edwarda. – Był też jeden mecz: Polska — Rosja. Wiadomo, jak to z Rosją wówczas było. W piłce nożnej był przecież pamiętny mecz w Chorzowie, w którym Cieślika (dop. red. legendarny napastnik, który wbił dwie bramki drużynie ZSRR w 1957 roku) dopingowało sto tysięcy kibiców, by tylko wbił gola do bramki Rosjan i ograł ich. Podobne nastroje panowały wówczas też w żużlu. Tak… Te dwa mecze szczególnie zapadły mi w pamięci. Czołówka polskich żużlowców i ta wspaniała atmosfera na stadionie, zwłaszcza w oczach dziecka, robiła wrażenie.
Fijałkowski, Korus i Zachara. No i Stach!
A co łączy żużlową Wandę Kraków z zamkiem na Wawelu? Chociażby Maciej Korus, żużlowiec, który przechodząc do klubu, miał dość nietypową prośbę co do jego działaczy — zorganizowanie ślubu na Zamku. Historia ta znalazła się zresztą w jednej ze scen filmu „Motodrama”, gdzie o tym zdarzeniu wspomina prezes, w którego rolę wcielił się Jerzy Dobrowolski. Niemniej, gdy wspomniany Korus trafił w końcu w szeregi żużlowej Wandy ze Skry Warszawa, był jej jednym z czołowych zawodników. – Najlepsi zawodnicy… Fijałkowski, Korus i Zachara. Korus nie był co prawda z Wandy, ale był jednym z najlepszych zawodników. A jak on szalał na torze! Bawiliśmy się na podwórku tak, że wyginaliśmy drut na kształt kierownicy żużlowej i się ścigaliśmy. Robiliśmy cztery okrążenia i kto był pierwszy, to był Korusem. Tak to się wtedy bawiliśmy — wspomina dziecięce zabawy pan Kukiełka.
W rozmowie wspomina jednak jeszcze o jednym zawodniku, który szczególnie zapadł mu w pamięci. – Był jeszcze jeden zawodnik, o którym mało kto pamięta i mało kto mówi — Stach. Miał prawie dwa metry wzrostu i kiedy wsiadał na motocykl, kolana wystawały mu ponad kierownicę. Kiedy Stach jeździł, kibice przychodzili specjalnie, aby go oglądać. Był równie szybki na motocyklu, trzeba to zauważyć. Utkwiły mi w pamięci jeszcze jedne zawody, w których właśnie on uczestniczył. Jak dziś pamiętam, że jechał w białym kasku i na czwartym okrążeniu wpadł w bandę i wleciał między ławki, do czwartego rzędu! Stadion zamarł. Cisza. Nikt się nie ruszał, wszyscy wpatrywali się w to miejsce jak zaklęci. Za chwilę jednak widzimy, że się podnosi, wstaje, przechodzi przez bandę, jak gdyby nigdy nic. Wypadek wyglądał jednak okropnie, więc musiał mieć duże szczęście, że nic mu się nie stało. Na szczęście nie było tam wtedy żadnych kibiców. Miał on to waleczne serce, jak jeździł… – zaznacza.
Trzykrotne spotkania Wandy z żużlową rodziną. Czy uda się po raz czwarty?
Najpierw motocykle żużlowe zamilkły po sezonie 1965. Musiało minąć aż 28 lat, by po raz kolejny na stadionie przy ul. Odmogile, pojawiły się one ponownie. – Żużel w Krakowie zamarł na kilkadziesiąt lat. Kiedy po 28 latach reaktywowano klub, aż serce mi z radości się podniosło — wspomina moment reaktywacji w latach 90. W roku 1993 grupa pasjonatów żużla powołała sekcję żużlową na nowo, a zawodnicy startowali na poziomie drugoligowym, kilkukrotnie wycofując się z ligi w trakcie trwania sezonu, aż do roku 2006.
Motocykle żużlowe, fot. Magdalena Magdziarz
– Przez pierwsze miesiące, pierwszy sezon – była dobra frekwencja. Ludzie przychodzili na spotkania, potem jednak to się jakoś zepsuło. Coraz mniej kibiców, coraz mniej i jak to się potoczyło, wiemy doskonale — dodaje. Po 2006 roku motocykle żużlowe ponownie zamilkły w Nowej Hucie, a drużyna nie przystąpiła do rozgrywek. Klub, dzięki staraniu zaangażowanych w to kibiców, powrócił ponownie na żużlową mapę Polski w przełomowym 2009 roku, a stadion przeszedł w tych latach generalny remont. Przez 10 lat istniała i działała z powrotem żużlowa Wanda, pod szyldem Speedway Wandy Kraków. Był to czas kolejnych wspaniałych żużlowych emocji, pięknych wspomnień prosto ze stadionu i wielu wartościowych znajomości. Aż do sezonu 2019, po zakończeniu którego klub ponownie wycofał się z rozgrywek. I to już cała historia Wandy we wspomnieniach, przeplatająca się z nadzieją na lepszą przyszłość dla krakowskiego żużla.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!