O ile rynek krajowych seniorów pretendujących do jazdy w PGE Ekstralidze jest niezwykle wąski, o tyle tak wielkich trudności nie powinno być ze znalezieniem chętnych na występy w niższych klasach rozgrywkowych. Problem w tym, że nadmiarowi polscy zawodnicy z czasem przestają prezentować sensowny poziom.
Przyczyna jest jasna. Żużlowcy pozbawieni możliwości regularnych występów nie mogą w warunkach zawodów sprawdzać i dopasowywać sprzętu, tracą także na własnej dyspozycji. O ile siedzący na ławie stranieri najczęściej występuje we własnej lidze i ma kontakt z rywalami, o tyle dla niektórych Polaków nasze rozgrywki są jedynymi. Co więcej, ten problem staje się wyraźniejszy, im bardziej schodzimy w dół.
W warunkach PGE Ekstraligi wymienić można trzech seniorów, którzy pełnili rolę rezerwowych. Kacper Gomólski, Krystian Pieszczek i Damian Dróżdż obniżyli loty i teraz planują zejście ligę niżej. Na nieregularność startów narzekał także Paweł Przedpełski, który często zmieniany był przez Jacka Holdera. Wszyscy oni mogli wprawdzie liczyć na dodatkowe starty w innych krajach, jednak o sezonie 2018 mimo wszystko będą chcieli jak najszybciej zapomnieć.
Na froncie pierwszoligowym wyraźnymi przegranymi mijającego sezonu byli: Artur Czaja i Robert Miśkowiak. Pierwszy z nich trafił do Rybnika, drugi pozostał w Łodzi. Oba zespoły zbudowane były według tego samego schematu – długa lista prezentujących wysoki poziom obcokrajowców, do tego wyraźny krajowy lider i dwóch kolejnych solidnych Polaków. Taki układ oznaczał, że któryś z polskich zawodników mogących być ważnym ogniwem w innej drużynie, w ROW-ie i Orle siedział na ławie. Efekt? Miśkowiak odjechał zaledwie trzy mecze (w dodatku zakończył sezon kontuzją) i cały rok może spisać na straty. Natomiast Czaja ostatecznie wyleciał ze składu w połowie sezonu. Gdy dostał szansę powrotu po poważnej kontuzji Dana Bewleya, wypadł katastrofalnie słabo nawet na tle spadkowicza z Piły, nie zdobywając choćby punktu.
Podobny problem mieli też ligę niżej w Poznaniu. Po tym, jak karierę dość niespodziewanie zawiesił Daniel Pytel, Iveston PSŻ pozostał z całą plejadą obcokrajowców i ledwie trójką Polaków. Zastrzeżeń nie można mieć do Marcela Kajzera, jednak ciągły kłopot był z obsadą pozycji drugiego krajowego seniora. Mateusz Borowicz wypadał słabo, jednak trener Tomasz Bajerski praktycznie nie miał pola manewru. Wszystko dlatego, że odstawiony w kwietniu Michał Łopaczewski po wskoczeniu do składu… okazał się jeszcze gorszy. Blisko dwa miesiące oglądania żużla tylko z parku maszyn zrobiły swoje i „Łopata” mimo najszczerszych chęci nie był w stanie rywalizować z doskonale wjeżdżonymi w sezon przeciwnikami. A przecież często radził sobie z nimi rok wcześniej, dość regularnie jeżdżąc w Kolejarzu Opole. Efekt? Spośród piątki pretendentów do fazy play-off, to właśnie Iveston PSŻ musiał obejść się smakiem.
O tym, jak trudny nawet dla doświadczonego żużlowca jest taki nagły powrót na tor, opowiadał po jednym ze spotkań Mariusz Puszakowski. 40-latek z różnych przyczyn zanotował 7 tygodni rozbratu z motocyklem w samym środku sezonu. – Pierwszy bieg to w takiej sytuacji zapoznanie się z torem i ułożenie jakoś sylwetki. Tak naprawdę to ja pomimo wygranego startu patrzyłem tylko, gdzie są rywale i czekałem, aż mnie wyprzedzą. Chciałem mieć trochę więcej miejsca, żeby móc na spokojnie złapać swój styl. Nie na tym to przecież polega, żeby od razu komuś zrobić krzywdę, prawda? – tłumaczył były już teraz zawodnik.
Z drugiej strony, stuprocentowa gwarancja startów dla polskich żużlowców też nie jest dobrym rozwiązaniem. O tym przekonali się w Gdańsku, gdzie duńskie trio często musiało sporo nadrabiać z powodu wahającej się dyspozycji Oskara Fajfera i Michała Szczepaniaka. Oni byli jednak nie do ruszenia ze składu, gdyż najzwyczajniej w świecie nie było ich kim zmienić. W Wybrzeżu już wyciągnięto wnioski. – Mieliśmy zbyt małe wsparcie w polskich zawodnikach i tę formację musimy wzmocnić. Z drugiej strony jeśli zakontraktujemy trzech Polaków, a jeden z nich nie dostanie szansy do jazdy, to praktycznie i tak pozostaniemy z dwójką zawodników. Polscy zawodnicy muszą mieć dużo jazdy, żeby być w formie, a w większości nie jeżdżą poza rodzimą ligą. Ten fakt na pewno w znacznej mierze wpływa na nasze działania – mówił jakiś czas temu prezes Tadeusz Zdunek w rozmowie z portalem trojmiasto.pl.
Co więc należałoby zrobić? W Gdańsku bardzo mocno rozważana była koncepcja z trzema krajowymi żużlowcami przewidzianymi do pierwszego składu. W takiej sytuacji Polacy mają zapewnione pole do rozwoju i regularne starty, jednak w przypadku poważnej obniżki formy czeka na nich bat w postaci gotowego do ścigania, objeżdżonego obcokrajowca. Podobne wnioski i pomysły na okienko transferowe pojawiły się w Poznaniu. A czy uda się je zrealizować, tego dowiemy się już za kilka dni. Bo choć biało-czerwonych na pierwszo- i drugoligowym rynku jest całkiem sporo, to z pewnością nie każdy klub zrealizuje swój plan A i ktoś będzie musiał uciekać się do mniej przemyślanych rozwiązań.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!