Tegoroczne rozgrywki były ostatnimi w roli zawodnika dla Kamila Brzozowskiego. Wychowanek Stali Gorzów przed ostatnim meczem w Landshut na łamach naszego portalu ogłosił zakończenie kariery. Na żużlu ścigał się blisko dwadzieścia lat, a teraz podjął się nowego wyzwania jakim jest rola trenera drużyny U24 w TŻ Ostrovii.
Konrad Klusak (speedwaynews.pl): – Przede wszystkim witaj Kamil. Jak minął ci ten ostatni okres. Miałeś jakieś myśli, że może jeszcze nie pora schować kevlar do szafy i można pościgać się jeszcze trochę?
Kamil Brzozowski (trener U24 TŻ Ostrovii): – U mnie to było zupełnie odwrotnie. Ja po tamtym sezonie 2020 w Bydgoszczy już powiedziałem sobie pas. Mówię, że po prostu daję sobie spokój i przyszedł taki moment. Jakieś rozmowy telefoniczne były, jakieś zapytania, ale od razu odmawiałem i mówiłem, że nie chcę, że nie jestem zainteresowany, ale namówił mnie prezes klubu z Opola. Jakoś mnie przekonał i zgodziłem się, żeby ten sezon jeszcze podjąć tę rękawicę, ale wiadomo jaki był ten sezon dla mnie. Starałem się ile mogłem, ale to psychika chyba już po prostu siadła, że ciężko by to było naprawić.
– Czyli można powiedzieć, że wypaliłeś się jako żużlowiec?
– Tak. Już coś takiego jest jak nie cieszy cię ta jazda, jak nie bawisz się tym sportem no to trzeba po prostu sobie dać spokój czy też komuś innemu gdyby to robiło się na siłę.
– Przecież jeszcze nie tak dawno byłeś drugim najskuteczniejszym zawodnikiem na drugoligowych torach. Wielokrotnie wraz z zespołami, które reprezentowałeś, udało ci się awansować do pierwszej ligi – dwukrotnie z Ostrovią, raz z Wybrzeżem i raz z Polonią. Byłeś swego rodzaju specjalistą od awansów, a w tym roku jednak twój Kolejarz Opole musiał na ostatniej prostej uznać wyższość drużyny z niemieckiego Landshut. Wydawaliście się zdecydowanym faworytem do awansu co udowodniliście w perspektywie sezonu wygrywając fazę zasadniczą. Jesteś w stanie wskazać, co poszło nie tak?
– Na pewno zbyt duża porażka w Landshut. To była taśma, to jakieś tam defekty i wtedy już w Landshut można powiedzieć przegraliśmy. Oczywiście wierzyłem, że odrobimy tę stratę, ale życie zweryfikowało to, że ta strata z pierwszego meczu była za duża. Można powiedzieć, że tam wszyscy zawodnicy bez żadnego wyjątku pojechali poniżej swojej normy. Każdy przeważnie robił tam te dziesięć czy więcej punktów, a tutaj nikomu nie pasowało tym bardziej, że jeszcze zawirowanie było z mistrzostwami świata, gdzie Mateusz i Mads jechali dzień wcześniej w Krośnie. Te zawody skończyły się gdzieś koło dwudziestej trzeciej i to też na pewno miało wpływ. To młodzi zawodnicy. Niby śpisz w tym aucie, ale jednak łóżko to łóżko, a w busie to wiadomo można drzemać, ale zmęczeni na pewno byli. Ani mechanicy nie mieli kiedy przygotować tych motocykli, żeby to wszystko poskładać do kupy i tak wszystko poszło z marszu. To na pewno też zadziałało w tę stronę, że tego awansu nie było.
– Zwłaszcza, że przecież z Krosna do Landshut do przejechania było około 1000 kilometrów.
– Może gdyby ten mecz nasz był o godzinie 15:00 czy 16:00 to też by to wyglądało inaczej. Chłopaki by przyjechali na stadion, jakąś kawę by wypili. Mechanicy przygotowaliby motory, trochę te kości mogliby rozprostować. Oni tak naprawdę przyjechali z godzinę czy półtorej przed meczem, więc no praktycznie obchód toru, w kevlar i na tor.
– To dla ciebie koniec pewnego rozdziału. Zdobyłeś kilka medali. Który był dla ciebie takim najcenniejszym?
– Najbardziej dla mnie istotny to brązowy medal Mistrzostw Polski Par Klubowych w 2019 roku. To taki ten medal też cieszy. Parę tych medali się zdobyło, ale mam jakiś tam sentyment duży, gdzie jechałem pierwszy raz do Żarnowicy na mistrzostwa Słowacji i tam się jeździło też w piątkę czy szóstkę i na sześć okrążeń i wtedy wygrałem. Mistrzem Słowacji można powiedzieć zostałem. I tak mi do dzisiaj to siedzi w głowie, że to były fajne zawody, długa przeprawa do tego była, bo tam biegów było bodajże po sześć czy siedem, potem półfinały no i finał. Więcej zawodników i więcej okrążeń to tak zapamiętałem.
– Czy masz takie poczucie, że nie zdobyłeś w swojej żużlowej karierze czegoś choć czułeś, że miałeś ogromną szansę na to, żeby to dokonać tego dokonać?
– Może nie, że nie zdobyłem. Jak zaczynałem z tym żużlem to tak wszystko zapowiadało się fajnie, ale miałem dużo kontuzji, które mnie gdzieś tam przyhamowały. Miałem piętnaście lat to przytrafił się poważny wypadek, gdzie byłem nieprzytomny. Każda kontuzja oddziałuje na rozwój, a ja miałem ich akurat kilka i to jeszcze, gdy nie było tych band dmuchanych. To też pewnie się odbiło, a jedyny taki żal mam do siebie, że mi się może nie udało zdobyć to, że nie udało mi się awansować do finału mistrzostw Polski seniorów. Zawsze bardzo chciałem i sobie mówiłem, że może teraz, może teraz, ale no tutaj tego nie ma. Chciałem chociaż wystąpić w finale.
– Wróćmy do tych weselszych chwil. Co w swojej żużlowej karierze wspominasz najmilej? Jest jakaś sytuacja, która przez te prawie 20 lat ścigania się szczególnie zapadła ci w pamięć?
– Dwa razy właśnie te finały. Pierwszy z Ostrowem w Krakowie przegraliśmy dosyć wysoko i odbiliśmy to. Druga sytuacja podobna, tylko jeszcze większa była strata z Bydgoszczą w Poznaniu, gdzie każdy mówił, że to jest nierealne. Ja jakoś zawsze wierzyłem i sobie powtarzałem, że skoro ktoś może u siebie wygrać tak wysoko to dlaczego my nie możemy tego powtórzyć? Chłopaki z drużyny mówili nawet, że to jest nierealne, że musielibyśmy wszyscy pojechać na maksa, ale udało się. Fajna sytuacja, że tam się przegrywa i nikt już nie wierzy w to, że uda się to odrobić, a to jednak się staje. Wtedy ten sukces jeszcze lepiej smakuje.
– Wiara czyni cuda.
– Dokładnie. Tych sytuacji dużo w tym żużlu było. Są też te niefajne historie jak np. z Toruniem w pamiętnym finale w Zielonej Górze, który został odwołany. Można by napisać na ten temat taką fajną historię, ale coś się kończy coś zaczyna.
– Właśnie do tego co się zaczyna chciałem przejść. Nie jest tajemnicą, że prezes drużyny to twój wieloletni sponsor i dobry przyjaciel, a dodatkowo trenerem jest Mariusz Staszewski. Nie miałeś okazji startować w lidze w jednej drużynie w Polsce, ale był on twoim trenerem, gdy ty przywdziewałeś kevlar TŻ Ostrovii. Kibice darzą cię tu ogromną sympatią. Teraz dołączyłeś do zespołu z Ostrowa w nowej roli. Jakie to uczucie wrócić do tego miejsca po kilku latach, dwukrotnie awansując z Ostrovią do pierwszej ligi? Jest to dla ciebie coś szczególnego?
– Z Mariuszem Staszewskim miałem okazję wystąpić jedynie w kilku sparingach jak tu w Ostrowie byłem, ale potem został wypożyczony do Opola. A tu, w Ostrowie dużo osób poznałem. Tak jak wspomniałeś – z Waldkiem, do którego mówię wujek czy z Mariuszem znamy się bardzo dobrze i całe środowisko w Ostrowie Wielkopolskim znam. Kiedyś, a w zasadzie to nawet teraz jak jeździłem na żużlu to cały warsztat miałem też koło Ostrowa, także na co dzień tutaj z chłopakami się spotykałem, na stadion przyjeżdżałem, więc dobrze wspominam te moje czasy w tym mieście.
– A jak w ogóle doszło do tego, że zostałeś trenerem U24? To była jakaś dłuższa rozmowa, czy szybko to z prezesem ustaliliście?
– Ja sobie trzy lata temu zrobiłem kursy na instruktora, żeby zacząć pracować z młodzieżą i mówiłem, że jak skończę jeździć to chciałbym zostać przy tej dyscyplinie dalej. Jak już w tym roku powtarzałem, że po prostu już nie chcę, gdzieś też jakieś wywiady były i no miłe to było, że tych ofert trochę napłynęło. Pamiętam, że Mariusz na play offy jeszcze do mnie mówił, żebym poczekał i jeszcze nigdzie nie podpisywał, bo może Ostrów zrobi awans to będę potrzebny tutaj. Ja powiedziałem, że trzymam kciuki. No i teraz, gdy był Łańcuch Herbowy to z Mariuszem i Waldkiem usiedliśmy i nie wiem ile trwało, żeby się dogadać, może dwie minuty.
– Czyli tempo było ekspresowe.
– Tak, bardzo szybko poszło. Od początku grudnia będę tutaj z chłopakami już zaczynał działać. Wiadomo trener tam podzieli te wszystkie obowiązki. Rozdzieli kto będzie do czego, powie co mam robić z młodymi i będziemy działać.
– Jakie cele stawiasz przed sobą w nowej roli?
– Może nie tyle cele. Po prostu chciałbym podołać temu zadaniu, dlatego też dla mnie rzecz ważna, żeby być przy Mariuszu, bo się dobrze znamy i on mi przekaże tę swoją wiedzę, bo się bardzo szybko w tym odnalazł. Jednemu przychodzi to później, drugiemu szybciej i chciałem, żeby ktoś mnie nakierował na dobrą stronę niż się rzucić na głęboką wodę samemu, bo możliwe, że by coś tam nie wyszło i wtedy byłbym zawiedziony bardzo. Tutaj mam szefa na sobą, który wiem, że sprawdza się w stu procentach w tym co robi.
– Czyli przede wszystkim nauka od "fachowca w szkoleniu".
– No to z pewnością. Jak widzę tych chłopaków, to zrobili ogromny krok do przodu. Ja jeszcze pamiętam gdy jeździłem tu w Ostrowie, to oni wszyscy przychodzili i mieli po 13 czy 14 lat. Ksywkę dostali od trenera "gałgany" i tam biegali. To też jest fajne, że znam ich wszystkich bardzo dobrze.
– A jako drużyna jakie cele? Przede wszystkim utrzymanie w PGE Ekstralidze?
– No na pewno jest to ten główny cel. Wiadomo jak to jest dzisiaj. Nawet jakby się miało tych pieniędzy bardzo dużo to zawodnicy już w lipcu czy sierpniu dogadują i ciężko jest beniaminkowi kogoś wyciągnąć do drużyny. Wydaje mi się, że Ostrów będzie mocny, szczególnie u siebie. Mało zawodników z Ekstraligi zna ten tor i mogą być niespodzianki. Wiadomo, każdy spisuje na straty, ale to jest sport i tor zweryfikuje.
– Dzięki Kamil za rozmowę i do zobaczenia na Stadionie Miejskim w Ostrowie Wielkopolskim.
– Dokładnie, do zobaczenia.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!