Czwarte zwycięstwo z rzędu, ogromna zaliczka przed spotkaniem rewanżowym, tłumy na trybunach oraz fotel lidera Nice 1. Ligi Żużlowej – wszystko to sprawia, że w Rybniku dobre humory dopisują prawie każdemu. Wyśmienity nastrój nie opuszczał również Kacpra Woryny, który po spotkaniu z gdańszczanami wręcz emanował radością.
„Rekiny” w sezonie 2019 spisują się jak na faworyta rozgrywek przystało – poza jednym przegranym spotkaniem w Gnieźnie, rybniczanie notują same zwycięstwa. W szczególności wiktoria odniesiona na Łotwie jest rozpatrywana jako duży sukces „zielono – czarnych” bowiem w całej historii występów w Daugavpils nie potrafili wywieźć stamtąd korzystnego wyniku. Jednak to, czego zawodnicy ROW-u dokonali w sobotnim pojedynku z gdańskim wybrzeżem, przekroczyło przewidywania nawet największych optymistów wśród fanów rybniczan. – Szczerze powiem, że nie spodziewaliśmy się aż tak wysokiej wygranej. Szczególnie w pierwszej fazie spotkania mocno przycisnęliśmy gości. Co prawda ja w pierwszym biegu nie pojechałem zbyt dobrze, miałem czwarte pole, z którego nie potrafiłem się jakoś „zabrać” ale praktycznie na przestrzeni całego spotkania nikt nie potrafił rozgryźć o co tam tak naprawdę chodzi z tym czwartym polem startowym. Później już było jednak tylko lepiej. Dobrze, że każdy z nas dał dzisiaj z siebie wszystko, każdy „zatrybił” i wynik był, jaki był. Mamy nadzieję, że uda się w Gdańsku uratować chociaż punkt bonusowy (śmiech) – żartował po meczu kapitan „Rekinów” w rozmowie z portalem speedwaynews.pl
Woryna od początku swojej kariery broni „zielono – czarnych” barw, w których występował już na wszystkich szczeblach rozgrywkowych w Polsce. Był jednym z ojców sukcesu, za jaki trzeba uznać awans rybniczan w 2013 roku z drugiej do pierwszej ligi. Nie byłoby również promocji do PGE Ekstraligi, gdyby nie świetna postawa ówczesnego juniora ROW-u w sezonie 2015, kiedy to górnośląski ośrodek awansował z racji zajęcia trzeciego miejsca na zakończenie ligowych rozgrywek( Nice 1 Ligę Żużlową wygrał wtedy Lokomotiv Daugavpils, który przez niemożność spełnienia wszystkich warunków licencyjnych, pozostał na ekstraligowym zapleczu. Drużyna z Ostrowa Wielkopolskiego, po przegranym finale z Łotyszami była naturalnym następcą do promocji, jednak z powodu problemów finansowych, działacze tamtejszego klubu postanowili nie skorzystać z zaproszenia żużlowej centrali, jednocześnie nie wystawiając drużyny w sezonie 2016). Ulubieniec rybnickiej publiczności był również naocznym świadkiem spadku z elity oraz przegranej batalii o powrót na salony w zeszłym sezonie. Cała ta historia udowadnia, że wychowanek klubu jest w stanie, przy prezentowaniu odpowiedniego poziomu, skutecznie walczyć w wieku juniora o jak największe zdobycze punktowe, ale również i po przejściu pod „seniorski” numer stanowić o sile własnego zespołu. Być może kimś takim w przyszłości będzie Mateusz Tudzież, który występem ze Zdunek Wybrzeże Gdańsk zadebiutował w zawodach ligowych, pozostawiając po sobie bardzo dobre wrażenie. Nie inaczej po spotkaniu twierdził kapitan „zielono- czarnych”. – Naprawdę pojechał fajnie, bez jakiegoś większego stresu, bez zbędnych i fałszywych ruchów na torze. Nie musiał wcale robić jakiegoś niewyobrażalnego wyniku, bo wiadomo, że przy ligowym debiucie to nigdy nie jest łatwo. Sam pamiętam, jak to było, gdy pierwszy raz jechałem w barwach ROW-u i z jakim stresem się to wszystko wiązało. Miałem jednak przy boku sporo doświadczonych zawodników, na których mogłem liczyć. W szczególności Lewis Bridger był moim przyjacielem nie tylko w parku maszyn i na torze, ale również i poza nim.
W sobotnim pojedynku, przed biegami nominowanymi, przy nazwisku Woryny widniała jedenastopunktowa zdobycz. Kibice zebrani na stadionie przy ulicy Gliwickiej 72 w ciemno mogli zakładać, że w ostatniej gonitwie dnia na torze pojawi się ich ulubieniec. Z ogromnym zaskoczeniem przyjąć musieli oni jednak fakt, iż 23 – latek skończy zawody tylko na czterech startach. Wśród zebranych szybko pojawiła się plotka, że kapitan „Rekinów” nabawił się jakiegoś urazu, dlatego zostaje zastąpiony przez jednego z młodzieżowców. Woryna jednak zdementował te pogłoski z typowym dla siebie luzem. – Bałem się już wyjeżdżać w tym piętnastym biegu, za mocni rywale tam na mnie czekali (śmiech). A tak mówiąc już zupełnie poważnie, to Robert miał całkiem udane zawody a mi osobiście zależało na tym, żeby wystąpił czwarty raz. Nie ma co ukrywać, że będziemy go potrzebować na przestrzeni całego sezonu. Dzisiaj akurat każdy punktował na wysokim poziomie, jednak mogą przyjść takie spotkania, że jego rola będzie dużo większa i będzie zastępował innych zawodników w nieco słabszej dyspozycji. Dałem mu szansę, z czym zgodził się trener, szkoda tylko, że trochę mu ten bieg nie wyszedł.
Woryna aktywnie działa nie tylko na torze, ale również i poza nim. Znana jest jego przygoda sprzed dwóch lat, kiedy to po skończonym sezonie żużlowym postanowił dołączyć do klubu KS Szczerbice, występującego na co dzień w górnośląskiej B klasie. Oszałamiającej kariery nie zrobił, jednak zaskarbił sobie wdzięczność i szacunek okolicznych kibiców, którzy z czystej ciekowości chodzili oglądać wnuka pierwszego polskiego medalisty indywidualnych mistrzostw świata z 1966 roku. Przed startem obecnych rozgrywek porzucił piłkę nożną na rzecz koszykówki, biorąc czynny udział w treningach rybnickiego MKKS-u. Z kolei w styczniu ubiegłego roku, kapitan „Rekinów” brał udział w nietypowej sesji zdjęciowej, bowiem kręcił kółka na… jednym z rybnickich rond. Całość trwała zaledwie siedem sekund a wszystko po to, aby przyozdobić jeden z miesięcy w kalendarzu wydawanym przez urząd miasta. Myli się jednak ten, kto uważa, że Woryna w trakcie sezonu żużlowego próżnuje i żyje tylko od spotkania do spotkania. – Przed meczem z Tarnowem wybraliśmy się na małą wycieczkę do Szymona Godźka (zawodnik Mountain Bike Freestyle), który na swoim ranczo ma kilka fajnych atrakcji, w tym wieżyczki po 10-15 metrów, rampy czy zjeżdżalnie do gąbek. Jako, że na rowerze nie jestem jakoś specjalnie wybitny, to zdecydowałem się tylko na skok do tych gąbek, ale i tak muszę przyznać, że byłem nim mocno zestresowany. Nawet jazda po tym trudnym torze w meczu z Tarnowem nie była aż tak wymagająca jak wspomniany skok. A przed spotkaniem z Gdańskiem? Wpierw trochę pograłem na konsoli a następnie pojeździliśmy w Mikołowie na pumptruck’u. Później przyszedł już jednak czas na relaks, bo dosyć późno wróciliśmy ze Szwecji. Jak na razie wszystko tam „gra”, czekają nas teraz dwa mecze na wyjeździe, które oczywiście chcemy wygrać. Jazda dla Lejonen, taką mam nadzieję, wpłynie na moją formę tylko i wyłącznie w pozytywny sposób. Klub ma duże ambicje, występuje w tamtejszej ekstralidze, więc jest nacisk na dobry wynik, a nie osiągnie się go bez ciężkiej pracy, która zaowocuje również dobrymi startami w Rybniku – zakończył optymistycznie Woryna.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!