W 10. rundzie PGE Ekstraligi Betard Sparta Wrocław rozbiła Grupa Azoty Unię Tarnów w rozmiarze 57:33. Jakub Jamróg na Stadionie Olimpijskim radził sobie nie najgorzej, gromadząc na swoim koncie 5 punktów z trzema bonusami.
Jak na zawodnika tzw. teoretycznej „drugiej linii”, jego występ należałoby ocenić pozytywnie. Sam jednak przyznaje, że im dalej w sezon, tym wyższe stawia sobie on cele i ta zdobycz z pewnością nie do końca go zadowala. Podkreślił również, że drużynie zabrakło punktów lidera z poprzednich spotkań, Nickiego Pedersena. – Ja swoje założenie, jakie miałem przed sezonem, nawet spełniam. Aczkolwiek apetyt rośnie w miarę jedzenia i wiem, że stać mnie na dobry wynik, tym bardziej, że gdzieś pogubiłem punkty na trasie. Najbardziej szkoda mi czternastego biegu, w którym dałem się „uśpić” Maciejowi Janowskiemu i wyprzedził w zasadzie nas dwóch. Wyszła też trochę nieznajomość tego toru. Ja na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tyle, że płacę „frycowe” wszędzie, na tych torach i muszę teraz wyciągać dość dużo wniosków. Oczywiście nie można zarzucić niczego Nickiemu Pedersenowi, bo on też może mieć słabszy dzień, który właśnie miał. Widać, że zawsze nam dokładał około 12-13 punktów. Teraz, gdybyśmy dodali do jego zdobyczy choćby 5 „oczek”, które zawsze robił, to już byłby taki nasz standard wyjazdowy. Dalej pokazujemy, że na wyjazdach jesteśmy bardzo słabą drużyną i nie ma tutaj czego, owijać w bawełnę. Musimy teraz rękami i nogami bronić się na torze w Tarnowie – mówił po porażce we Wrocławiu, Jakub Jamróg.
Nie tylko nasz rozmówca nie znał zbyt dobrze wrocławskiego owalu. Ostatnie spotkanie „Jaskółki” odjechały na „Olimpijskim” w roku 2015, gdy był on już modernizowany. Po przebudowie tarnowianie zawitali tam już tylko raz, na trening punktowany u progu poprzedniego sezonu. Tym bardziej trudno mówić o znajomości nawierzchni i ustawień na tor we Wrocławiu. – Wygrywaliśmy starty, prowadziliśmy chwilę, a później po prostu zawodnicy drużyny wrocławskiej bardzo spokojnie sobie jechali. Usypiali naszą czujność i w ostatnim momencie, czy to na trzecim okrążeniu, czy prawie na ostatnim łuku, wykonywali pewny atak, który przynosił im wyprzedzenie. Myślę, że w naszym wypadku był bardzo widoczny brak objeżdżenia na tym torze. To miało kluczowe znaczenie w kontekście tego, że zrobiliśmy taki wynik – dodał.
Najskuteczniejszym zawodnikiem w zestawieniu Pawła Barana był w ubiegłą niedzielę Peter Kildemand, autor 9 punktów z bonusem. Po słabszych występach Duńczyk w końcu się przełamał, co może być dobrym prognostykiem na decydujące spotkania sezonu zasadniczego. – Wiadomo, że przyjechaliśmy do Wrocławia i nikt nie zakładał, że będziemy w tym meczu zdobywać punkty. Trzeba szukać pozytywów, a takim jest moim zdaniem postawa Petera Kildemanda. Wierzmy, że w końcu odzyskał on swoją, jakby normalną dyspozycję i będzie jechał na tym poziomie, co w tym meczu. Myślę, że w tym momencie stalibyśmy się jeszcze mocniejszą drużyną, przede wszystkim u siebie na torze. My też w Tarnowie mamy totalną, „różną o 180 stopni”, inną nawierzchnię, jak również geometrię toru, w porównaniu do wrocławskiej. Wierzymy, że u siebie będziemy na tyle mocni, co do tej pory – powiedział z nadzieją.
Po niektórych meczach w „Jaskółczym Gnieździe” mówiło się, że Kildemand i Jamróg „przeszkadzają sobie”, jadąc razem w parze. We Wrocławiu było daleko od tego, niemniej jednak być może płynną jazdę ułatwiała tym razem szerokość owalu, większa niż choćby na tarnowskim obiekcie. – We Wrocławiu jest duży tor, więc tutaj nawet ciężko sobie przeszkodzić. Jest tam tak szeroko, że w zasadzie każdy się rozjeżdża, mając dużo miejsca. Tor w Tarnowie jest ciasny, są ostre łuki, więc czasami dochodzi do takich sytuacji, że jeden drugiemu zajedzie drogę. Nie ma i wtedy też nie było żadnych niesmaków, czy czegoś innego. Może tak ludzie z boku za bardzo to widzą. Powtarzam, że po prostu każdy chce wygrywać. Jadąc na 5:1, to nigdy się sobie nie przeszkadza. Wszyscy jesteśmy na tyle ambitni, że gdy niestety jedziemy z tyłu, to każdy „ciśnie” do przodu.
W najbliższych tygodniach czeka nas przerwa od ligowych rozgrywek. Kolejną odsłonę zmagań w najlepszej lidze świata zaplanowano na 29 lipca. W tym czasie niektórzy zawodnicy będą startować za granicą, natomiast nasz rozmówca zapowiada odpoczynek oraz gruntowny serwis swojego sprzętu. Kolejna impreza, w której ma on zamiar wziąć udział to Memoriał Eugeniusza Nazimka, zaplanowany na 22 lipca w Rzeszowie. – Miałem zaproszenie na przyszły tydzień, na ligę niemiecką, ale odmówiłem, bo mam swoje prywatne plany. Chcę trochę odpocząć. Nie mam jakoś dużo jazdy, aczkolwiek jestem już tym wszystkim nieco zmęczony i chciałbym złapać odrobinę oddechu. Jeśli chodzi o plany, to mam zamiar trochę potrenować fizycznie, powysyłać silniki na serwis, przeorganizować w warsztacie parę rzeczy i nabrać takiej „świeżości”, żeby od nowa móc „zaatakować” tę końcówkę sezonu. To są moje plany, a najbliższy mój start, to będzie Memoriał Nazimka. Mam zatem w zasadzie trzy tygodnie przerwy – przyznał.
Po starcie w rzeszowskim turnieju do meczu z Cash Broker Stalą Gorzów pozostanie tydzień. Będzie to okres ważnych przygotowań, ponieważ spotkanie to może okazać się jednym z kluczowych w kontekście walki o pozostanie w PGE Ekstralidze. Najistotniejsze będzie pozostawienie punktów meczowych w Tarnowie. – To też nie jest tak, że będziemy od poniedziałku do soboty „tyrać”, bo może to pójść w drugą stronę. Na pewno będą przed meczem dwa treningi i myślę, że to powinno wystarczyć – podsumował rozmowę, wychowanek drużyny z Tarnowa, Jakub Jamróg.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!