Stadion Śląski w Chorzowie kojarzy się przede wszystkim z pierwszym w historii polskiego żużla tytułem Indywidualnego Mistrza Świata, zdobytym przez Jerzego Szczakiela w 1973 roku.
Jedną z osób, która oglądała te zawody z perspektywy trybun, jest Henryk Grzonka, ceniony dziennikarz i komentator obdarzony niezwykłą wiedzą, a poza tym pasjonat czarnego sportu i kolekcjoner żużlowych pamiątek. Rozmawiamy z nim o szczegółach zawodów sprzed ponad czterech dekad, znajomości z Mistrzem Świata, a także o powrocie żużla do legendarnego Kotła Czarownic.
– Jak zareagował stadion na złoto Jerzego Szczakiela?
– Bieg finałowy wszyscy oglądali na stojąco, a wtedy to nie było wcale takie oczywiste. Na stadionie zapanowała niezwykła euforia. Proszę sobie wyobrazić 100 tysięcy ludzi, którzy krzyczą, dopingują i piszczą. Atmosfera była porównywalna do meczu Polska-Anglia, po którym Stadion Śląski otrzymał w angielskiej prasie nazwę Kocioł Czarownic. Anglicy usłyszeli wielki tumult i śpiewanie polskiego hymnu, a ponieważ siedzieliśmy w takiej niecce, to skojarzyli to właśnie z takim kotłem. Na finale z 1973 roku mieliśmy dokładnie to samo. Do dzisiaj mam w uszach tę niesamowitą wrzawę. Naprawdę trudno było tego nie zapamiętać. Moim zdaniem to już jest raczej nie do powtórzenia w dzisiejszych czasach. Kiedy słuchałem hymnu śpiewanego we Wrocławiu podczas Grand Prix, to doszedłem do wniosku, że to już nie jest to samo.
– Co Pan czuł, jako 15-letni naoczny świadek, kiedy Jerzy Szczakiel został Mistrzem Świata?
– Byłem dumny i bardzo szczęśliwy. Polak wreszcie został Mistrzem Świata. To było niesamowite przeżycie. Trzy lata wcześniej we Wrocławiu Paweł Waloszek przegrał wyścig i zarazem tytuł z Ivanem Maugerem o zaledwie szerokość koła motocykla. Wiedzieliśmy, że Antoni Woryna był pierwszym Polakiem z medalem Mistrzostw Świata, ale to był brąz. Potem jego sukces powtórzył Edward Jancarz. Następnie było wspomniane przeze mnie srebro Pawła Waloszka, więc znajdowaliśmy się coraz bliżej, ale ciągle brakowało nam mistrza. Na szczęście w końcu się udało.
– Jerzy Szczakiel stał się wtedy Pana idolem?
– Nie określałbym tego w taki sposób, ale na pewno zastanawiałem się czy później będzie w stanie jeździć tak samo dobrze, jak w Chorzowie. Niestety to nie było takie oczywiste. Krótko po tym finale Szczakiel doznał kontuzji i jego kariera powolutku dobiegała końca. Na pewno zakończył ją przedwcześnie, dlatego nie do końca miał szanse, żeby stać się prawdziwym idolem. Nie ukrywam, że szkoda. Żałuję, że potoczyło się to właśnie w taki sposób, bo on był na tyle nieobliczalnym zawodnikiem, że jeszcze wiele mógł zdziałać.
– Zapewne miał Pan okazję poznać Jerzego Szczakiela.
– Od kiedy został Mistrzem Świata, bardzo mi na tym zależało i w końcu się udało. Znamy się od wielu lat i kolegujemy. Ostatnio widzieliśmy się podczas Grand Prix we Wrocławiu. Jurek chodził o kuli, ponieważ miał jakieś problemy ze stawem biodrowym. Nie ukrywam, że spotykamy się ze sobą. W przeszłości wielokrotnie bywałem u niego w domu i nagrywałem go do radia.
– Kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?
– Trudne pytanie. Na pewno spotkaliśmy się i rozmawialiśmy na Stadionie Śląskim w 1986 roku, kiedy profesjonalnie zajmowałem się już żużlem i pracowałem jako dziennikarz sportowy. Nagrywałem z nim rozmowę przed finałem Mistrzostw Świata. To było na treningu. Mieliśmy wejście na żywo z naszego stanowiska komentatorskiego i przypominaliśmy finał z 1973 roku. Nie dam sobie jednak ręki uciąć, że to było nasze pierwsze spotkanie. Wydaje mi się, że wcześniej też coś było, ale nie jestem w stanie sobie dokładnie przypomnieć.
– Jaki prywatnie jest Jerzy Szczakiel?
– Od samego początku był bardzo skromnym człowiekiem. Zawsze znajdował się trochę z boku, ale jednocześnie wykazywał sporą życzliwość. Trudno mi jednak powiedzieć jakim dokładnie był zawodnikiem, ponieważ poznałem go prywatnie dopiero, kiedy zakończył swoją karierę. Znacznie więcej na ten temat mogliby powiedzieć jego koledzy z toru. Ja mam z nim fantastyczny kontakt. Mamy świetne relacje i jesteśmy praktycznie na każde swoje zawołanie. Do dzisiaj spotykamy się przy okazji różnych zawodów. Zdarzało mi się nawet odwozić go do domu. Ogólnie jest bardzo sympatycznym człowiekiem, a momentami bywa kawalarzem. To już jednak nie nadaje się do publikacji (śmiech).
źródło: inf. prasowa
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!