Zapraszamy na pierwszą część rozmowy z Dawidem Rempałą, zawodnikiem Grupa Azoty Unii Tarnów. W niej poruszyliśmy głównie temat początków jego przygody z „czarnym sportem” oraz występów w debiutanckim sezonie na polskich torach.
Stanisław Wrona, speedwaynews.pl: Skąd i kiedy wziął się pomysł jazdy na żużlu? Przygodę z tym sportem rozpocząłeś w szkółce Janusza Kołodzieja. Nie chciałeś zacząć od treningów w „Jaskółkach”?
Dawid Rempała, zawodnik Grupa Azoty Unii Tarnów: – Na początku w ogóle miałem nie jeździć na żużlu, bo rodzice strasznie bali się o to, że nie pogodzą środków, razem ze szkołą i tym wszystkim. Wówczas zacząłem grać w piłkę. Pograłem sobie trzy lata i wtedy nie przychodziło mi wcale na myśl, że będę się ścigał. Pewnego razu tata wziął nas z bratem na trening do Pana Janusza Kołodzieja. Po tym już cały czas miałem w głowie jazdę, pojawił się do tego cross. W sumie wtedy już tak samo wyszło, że zapisał mnie do trenera Janusza Kołodzieja, bo brat boi się do dzisiaj. Tak zacząłem tę przygodę. Nie było w ogóle rozmów z Unią Tarnów wówczas, bo bardziej zacząłem się interesować żużlem pod kątem jazdy przez trenera Janusza Kołodzieja.
Ostatecznie później dołączyłeś do szkółki klubowej i egzamin na licencję zdawałeś już w Unii. Czym była powodowana ta zmiana?
– Powodem tego był fakt, że nie chciałem gdzieś po różnych klubach „chodzić”, bo to byłoby bez sensu, skoro mamy tak dobrą drużynę w Tarnowie, która występowała w Ekstralidze, z wysokim poziomem szkolenia. Dlatego chciałem przejść do Unii, żeby mieć wszystko na miejscu, włącznie ze szkołą. To jest teraz przynajmniej pogodzone.
Czy wszystko było załatwione w zgodnych relacjach?
– Tak, z trenerem Januszem wszystko było w porządku. Nie miał żadnych problemów z tym, żebym zaczął jeździć w Tarnowie. Wszystko było ok.
24 maja zdałeś egzamin na licencję w Gnieźnie. Jak to wspominasz i czy było to według Ciebie łatwe?
– Ten egzamin to na początku był dla mnie „dramat”, bo rano ok. dziewiątej mieliśmy trening i ja na nim „skasowałem” cały jeden motor. Gdzieś na łuku się przewróciłem. Wprowadzaliśmy szybko zmiany i wszystko było już ustawione na drugi motocykl. Tamtego nie wyprostowaliśmy, więc przeszedłem na ten kolejny, na którym w ogóle nie jeździłem, chyba od dwóch miesięcy wstecz. Do egzaminu na licencję przystąpiłem zatem na tym drugim motorze. Na początku, przy pierwszym „kółku”, nie wiedziałem w ogóle co się dzieje (śmiech). Później nie myślałem już jednak o tym. Trzeba było tylko trzymać gaz i jechać do końca.
Następnie rywalizacja spod taśmy w czwórkę. Pamiętasz z kim jechałeś? Były większe nerwy?
– Wówczas jechałem chyba z Krzyśkiem Sadurskim z Leszna i z chłopakami z Gorzowa oraz Gniezna. Pamiętam, że była taka śmieszna sytuacja, że pracownik Klubu z Gniezna, który puszczał nas spod taśmy, nie włączył zielonego światła. Wszyscy wystartowali, a ja byłem w małym szoku i zrobiłem to dopiero z dwie sekundy po nich. Chyba i tak dojechałem drugi, czy coś podobnego. Było jednak w porządku.
Ważne, że się udało. Niedługo później, bo 5 czerwca zaliczyłeś debiut i swoje pierwsze zawody, a miało to miejsce dodatkowo przed tarnowską publicznością. Czy była trema i denerwowałeś się? Jak pamiętasz ten występ?
– Na pewno trema trochę się pojawiła, bo wiadomo, że przy pierwszych zawodach człowiek się stresował. Podchodziłem do tego jednak w miarę spokojnie i myślałem, że co ma być to będzie. Nie chciałem się „napinać”. Zdobyłem tam cztery punkty w czterech biegach, ale chyba na trzeciej pozycji miałem jeszcze defekt. Myślę, że wszystko było w porządku. Początek miałem nie najgorszy, później obyło się bez stresu, więc nic mi nie pozostawało, tylko jeździć (śmiech).
Później startowałeś regularnie w rundach DMPJ – najpierw eliminacyjnych, a następnie półfinałowych. W każdej dorzucałeś punkty do dorobku drużyny. Jak wspominasz te dalsze występy? Tych torów z czasem przybywało, a jazda na pewno procentowała.
– Dokładnie tak. Każdy nowy tor, to nowy punkt do doświadczenia. Najbardziej pamiętam występ w Toruniu, tam był mój pierwszy wygrany wyścig. Przyjechałem z przodu w biegach z Łodzią i Częstochową. Było fajnie. Wiadomo, że jedne występy miałem lepsze, a inne gorsze. Byłem jeszcze niedoświadczony, to nie wiedziałem za bardzo, jak to wygląda. Myślę, że ten sezon nie był najlepszy, ale nie był też najgorszy.
2 sierpnia, we wspomnianej przed chwilą półfinałowej rundzie DMPJ w Toruniu zdobyłeś 6 punktów w trzech startach. Był to Twój najlepszy występ i czy przez to Motoarena Ci się bardziej spodobała?
– Tor na Motoarenie zawsze mi się podobał. Wcześniej byliśmy tam na innych zawodach. Byłem ogólnie zakochany w tym stadionie i torze. Wszystko było piękne. Gdy już przyjechałem tam i wygrałem na nim swój pierwszy bieg, to było świetnie. Jest to chyba najlepszy tor, jaki do tej pory widziałem w życiu. Wszystko wyszło fajnie. Pierwszy bieg wygrałem, drugi również i w trzecim (z juniorami z Gdańska – przyp. red.) jechałem na drugiej pozycji, a skończyłem z defektem, co było najgorsze. Na Motoarenę będę jednak zawsze wracał z przyjemnością.
Później odbyła się niefortunna runda w Gdańsku, gdzie zanotowałeś upadek i w kolejnych trzech odsłonach tych rozgrywek nie wystąpiłeś. Co się wtedy stało i jakie były tego konsekwencje?
– Tak naprawdę to ja miałem wtedy dwa upadki. W pierwszym biegu wyszliśmy dobrze ze startu z Patrykiem Rolnickim. „Przeciągnęło” go jednak jeszcze na kole do wyjścia w łuk i ja już nie miałem miejsca, więc się położyłem. Wówczas wstałem i wszystko było w porządku, a w następnym biegu dojechałem trzeci. W tym moim ostatnim wyścigu tor był już bardzo rozwalony, a z tego co pamiętam tego dnia miało miejsce chyba 20 wypadków. O tym świadczy również to, że leżeliśmy wtedy po zawodach w szpitalu w piątkę. Na „SOR-ze” (Szpitalny Oddział Ratunkowy – przyp. red.) śmiano się już, że tylko żużlowcy są przyjmowani (śmiech). W moim przypadku drugi łuk był strasznie dziurawy i ja jechałem za liderem biegu. „Wszedłem” w te dziury, obróciło mnie, a za mną był jeden z kolegów z Łotwy. Chłopak również nie wiedział już, co ma zrobić, bo gdy ktoś mu się przewrócił przed twarzą, to nie wiadomo, czy puścić motor, czy najechać na niego. Niestety puścił motocykl, który wpadł we mnie. Doznałem kontuzji lędźwi tak, że chyba przez miesiąc nie jeździłem (od 7 sierpnia do 4 września, pomijając występ w DMPJ w Tarnowie – przyp. red.). Tyle leczyłem tę kontuzję, bo przez pierwsze dwa tygodnie, nie mogłem się w ogóle schylić. Odczuwałem taki ból, że „masakra”. W tym czasie wyjechałem jednak z rodzicami na wakacje na Chorwację. Wiadomo, że pogoda zrobiła swoje, wygrzało mnie. Gdy przyjechaliśmy do Polski, byłem jak nowo narodzony. Wróciliśmy z wakacji trzy dni przed kolejną rundą półfinałową DMPJ w Tarnowie.
Pauzowałeś dokładnie dwa tygodnie i wystąpiłeś w dwóch biegach 21 sierpnia w Tarnowie. Czy zależało Ci bardziej na tym występie? Dzień później zabrakło Cię bowiem w kolejnej rundzie w Lublinie.
– Wtedy w Tarnowie zdobyłem dwa punkty z bonusem w dwóch startach. Strasznie „spinałem” się przed tymi zawodami, bo chciałem trochę pokazać, że wracam po tej kontuzji, ale jestem w stanie zdobyć te punkty. Wyszło tak, a nie inaczej. W pierwszym biegu dojechałem drugi, później już jechali chłopaki raczej bardziej doświadczeni. Nie dałem rady z nimi wygrać i skończyłem na tych dwóch punktach. Kolejnego dnia wyszło tak, że Przemek Konieczny pojechał za mnie.
W Tarnowie wystąpiłeś z rezerwy w tylko dwóch biegach. To też było spowodowane jeszcze tą kontuzją?
– Nie. Wówczas mieliśmy skład czteroosobowy i prawie każdy jechał z założenia jeden bieg mniej. Dlatego wystartowałem w tylko dwóch biegach. Zawody zacząłem wtedy dopiero w szesnastym wyścigu.
Na początku września odbyły się trzy ostatnie rundy DMPJ, w tym dwie w Gnieźnie i jedna w Łodzi. Pierwszy występ w dawnej stolicy Polaków wspominasz chyba miło, bo zdobyłeś tam 7 punktów z bonusem w czterech startach.
– W Gnieźnie wykorzystałem to, że właśnie tam zdawałem egzamin na licencję i już wtedy ten tor mi się spodobał. Wiedzieliśmy, co i jak z ustawieniami – czy trzeba jechać „wyżej, czy niżej”. Do tych zawodów podchodziłem strasznie spokojnie, bez żadnej „napinki”, ani niczego podobnego. Puszczałem sprzęgło, wygrywałem start i jechałem do przodu. Tam wygrałem chyba dwa biegi. Były to fajne zawody. Zepsułem tylko jeden swój bieg, ostatni, w którym brałem udział.
Tor w Gnieźnie zatem również lubisz. Czy jego geometria bardziej Ci pasuje? Jest to owal bowiem również dosyć twardy, jak ten w Tarnowie.
– Jest tam super tor, naprawdę polecam (uśmiech). Jest on strasznie twardy i dosyć równy. Praktycznie żadnych dziur na tych zawodach nie było, chociaż coś tam się „wyrabiało”, ale gdy się to dobrze objechało, to nie miałem problemów. Był to naprawdę super, elegancki owal.
Na drugą część rozmowy zapraszamy Państwa już w poniedziałek, 17 grudnia. W niej pojawi się temat ostatnich występów w sezonie 2018, ze zdobyciem Drużynowego Mistrzostwa Polski Juniorów włącznie. Dodatkowo nasz rozmówca opowie o planach na kolejny rok.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!