Coraz rzadziej w dzisiejszym sporcie spotkać można się z osobami, które przez całość swej kariery są wierne jednym barwom. Nie inaczej jest w speedwayu, gdzie wszędobylski pieniądz skutecznie przeszkadza w przywdziewaniu jednego plastronu aż do żużlowej emerytury.
Każdy żużlowy ośrodek na cokole stawia przede wszystkim ludzi „stąd”, którzy mimo różnych przeciwności losu zawsze stali za klubem murem. Wielomiesięczne opóźnienia w wypłatach, katastrofalny stan parku maszyn czy rokroczna walka o ligowy byt – wszystkie te perypetie oddzielały zawodników, którzy rzeczywiście nosili dane barwy sercu od tych, którzy pustymi frazesami próbowali zaskarbić sobie sympatię kibiców. Ci pierwsi odchodzili dopiero wtedy, gdy metryka nie pozwalała już na prezentowanie jazdy na odpowiednio wysokim poziomie. Takich przykładów, szczególnie w minionej epoce, było wiele. Zielonogórscy kibice ze wzruszeniem wspominają Andrzeja Huszczę, który przez przeszło trzy dekady startował z charakterystyczną myszą na plastronie. Niewiele mniejszym stażem pod jedną banderą może pochwalić się Roman Jankowski, który pierwsze ligowe kółka na „Smoczyku” zaczął kręcić w drugiej połowie lat 70. a skończył rok po wejściu w nowe millennium. Dziś, niestety, próżno szukać tak romantycznych postaci na polskich torach. Warto wspomnieć, że obecnie najdłużej jeżdżącym w jednym klubie zawodnikiem jest Patryk Dudek, który w barwach Falubazu startuje od 2008 roku.
Mimo wszystko jest jedna postać, która przy odpowiednio rozszerzonej definicji słowa „wierność”, wpisywałaby się do kanonu osób przywiązanych do danej lokalizacji – Dawid Lampart. Wychowanek rzeszowskiej Stali całość swej kariery spędził we wschodniej części kraju i gdyby w przyszłości, na wzór amerykańskiej NBA, zaplanować spotkanie między ekipą Wschodu a Zachodu, nie byłoby dylematu, komu powierzyć kapitańską opaskę pierwszej z drużyn. Po opuszczeniu domowego toru występował jeszcze w innym ośrodku na południowym-wschodzie Polski – Tarnowie. Gdy jego przygoda w Mościcach dobiegła końca, wrócił na stadion przy ulicy Hetmańskiej, by po roku przywdziać plastron z lubelskim koziołkiem. Nie ma chyba drugiej takiej osoby w kraju, która na przestrzeni ostatnich siedmiu lat tak często podróżowałaby drogą krajową nr 19. To dzięki niej można dostać się z Rzeszowa do Lublina oraz na odwrót, a właśnie pomiędzy tymi ośrodkami w latach 2013–2018 krążył Lampart, który w rozmowie z portalem speedwaynews.pl przyznał: – Miałem w przeszłości oferty z innych części kraju, czy to gdy startowałem jako junior czy już jako senior, ale jakoś nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałem. Jest mi jednak dobrze tu, gdzie jestem, trafiłem na odpowiedni klub i trzeba to docenić.
Przed Lampartem pierwszy od czterech lat sezon na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce. Jego Speed Car Motor Lublin po dosyć solidnie przepracowanym okresie transferowym nie jest wcale skazany z góry na porażkę w postaci powrotu do Nice 1. LŻ. Wielu ekspertów podkreśla jednak fakt, iż ligowy terminarz nie będzie największym sprzymierzeńcem ekipy z Alei Zygmuntowskich. – Takich ludzi w Polsce, którzy dużo mówią, jest wielu. My musimy się przede wszystkim skupić na własnej pracy i odpowiednio do niej przygotować – mówi dosyć stanowczo Lampart, przed którym pracowity rok. Oprócz występów w PGE Ekstralidze, czekać go będą również zagraniczne wojaże. – Chciałbym dobrze jeździć w każdej drużynie, w której przyjdzie mi startować. Niezależnie od tego, czy to w barwach Speed Car Motoru Lublin, Swindon Robins czy Slangerup Speedway Klub.
Pierwsze sparingowe jazdy to znak, że zawodnicy wychodzą powoli z sali gimnastycznych i siłowni, kończąc okres przygotowawczy. Jedni szukają nowych, innowacyjnych metod pracy nad własnym ciałem, inni zaś wyznają zasadę, że sprawdzonych planów treningowych się nie zmienia. Do której z tych grup należy wychowanek Stali Rzeszów? – Przygotowywałem się praktycznie jak co roku, z tą jednak różnicą, że tym razem nad kondycją pracowaliśmy z naszym trenerem – Maciejem Kuciapą, za co chciałbym mu z tego miejsca bardzo podziękować. Miałem również inne zajęcia, jednak niczego nadzwyczajnego w naszych planach treningowych nie było, wszystko jest kwestią utrzymania odpowiedniej formy i przestrzegania diety.
Całkowicie inne tory to nie jedyna nowość, która czekać będzie na zawodników z Lublina w PGE Ekstralidze. Na najwyższym szczeblu rozgrywkowym obowiązuje przepis, który daje dosyć duży wachlarz możliwości szkoleniowcom poszczególnych drużyn. Każda ekipa ma prawo wystawić zawodnika, który nie ukończył jeszcze 23 lat pod nr 8. bądź 16. Wiele wskazuje na to, iż funkcję tę w szeregach lubelskiego klubu piastować będzie Robert Lambert, który wielokrotnie na pierwszoligowych torach uzewnętrzniał drzemiący w nim potencjał. – Trzeba się będzie pilnować i skupiać na każdym biegu. Z tyłu głowy będzie świadomość, że ktoś tam w parku maszyn się „czai” i w każdej chwili może wyjechać na tor zamiast mnie. Traktuję to jednak jako dodatkową motywację – przyznaje Lampart, który kolejny rok spędzi w jednej drużynie wraz z młodszym bratem – Wiktorem.
Po bardzo udanym sezonie w Nice 1. LŻ młodszy z rodzeństwa nie mógł narzekać na brak ofert z innych klubów. Zdecydował się jednak pozostać w stolicy województwa lubelskiego i chce pomóc drużynie Macieja Kuciapy w walce o jak najwyższe miejsce w ligowej tabeli. Myli się jednak ten, który uważa, iż junior lubelskiego zespołu jest w pełni zależny od rad swego brata, o czym przekonywał sam zainteresowany w rozmowie z portalem speedwaynews.pl. Również starszy z rodzeństwa podkreśla, iż reguła, dotycząca tego, że bracia będą zawsze jeździć w jednym zespole, nie jest nie do złamania. – Oczywiście, że wyobrażam sobie starty w innej drużynie niż Wiktor. Nie jest powiedziane, że zawsze będziemy jeździć w jednym klubie, ale póki co dobrze nam to wychodzi i nie zamierzamy niczego zmieniać – kończy złoty medalista Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów, z gorzowskiego finału z 2009 roku.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!