Car Gwarant Start Gniezno i Lokomotiv Daugavpils w miniony weekend po półfinałowych porażkach zakończyły sezon 2018. Oba zespoły łączy wiele. Przede wszystkim to, że końcowy rezultat znacznie przekroczył plan minimum.
Przedsezonowe typowania najczęściej zakładały zażartą walkę o awans do PGE Ekstraligi, ale przewidywana czołowa czwórka składała się z reguły z tych samych ekip. ROW Rybnik, spadkowicz z najwyższej klasy rozgrywkowej chcący nie utknąć na zapleczu na dłużej. Zdunek Wybrzeże Gdańsk, któremu rok temu udało się zajść aż do barażu. Speed Car Motor Lublin, po efektownym przejściu przez 2. Ligę Żużlową wywołujący w swoim mieście prawdziwy boom na speedway. Wreszcie Orzeł Łódź, chcący połączyć otwarcie nowego stadionu z historycznym awansem do najlepszej ligi świata.
A pozostali? Mieli bić się o spokojne utrzymanie. Jedną z ekip potencjalnej dolnej połówki był Lokomotiv Daugavpils. Poprzedni sezon Łotysze zakończyli wprawdzie na trzecim miejscu w tabeli, ale z przewagą zaledwie jednego oczka nad piątą lokatą. Jesienią stracili jednak trzy ogniwa. Inne kluby pierwszoligowe zasilili: Siergiej Łogaczow, Tomas H. Jonasson i przede wszystkim Maksim Bogdanow. Zastąpić mieli ich Wadim Tarasienko oraz Jewgienij Kostygow, który ukończył wiek juniora. Po listopadowym okienku transferowym w kadrze łotewskiego klubu znalazło się ledwie czterech seniorów, w tym jeden 22-latek! Nikołaj Kokin wprawdzie słynie z doskonałej pracy z młodzieżą, ale są pewne granice oczekiwań, które ciężko było z takim składem przekroczyć.
Niewiele groźniej, o ile w ogóle, wyglądały wzmocnienia Car Gwarantu Start Gniezno. Wprawdzie drużynę opuścili tylko żużlowcy, którzy pod koniec sezonu 2017 nie łapali się do ligowego składu: Krzysztof Jabłoński, Jonas Davidsson i Patryk Fajfer. Wydawać by się mogło, że głównym celem beniaminka powinno być zakontraktowanie jednego lub dwóch liderów, którzy na wyższym poziomie rozgrywek wezmą na siebie ciężar walki. Tymczasem klub z pierwszej stolicy Polski poszedł w zupełnie inną stronę. Transfery mało znanego nad Wisłą Kima Nilssona, całkowicie anonimowego Filipa Hjelmlanda, totalnie zakurzonego już Juricy Pavlica i drugoligowego juniora Maksymiliana Bogdanowicza wywoływały raczej uśmiechy u rywali. Szczególnie, że dołączali oni do ekipy zawodników wiernych, ale na papierze raczej miernych jak na standardy pierwszoligowe.
Życie napisało jednak zupełnie inny scenariusz. Od początku sezonu Start wygrywał mecz za meczem. Momentem, w którym podopieczni Rafaela Wojciechowskiego zaczęli być traktowani jako poważny kandydat do play-offów, był domowy triumf 58:31 nad Orłem Łódź. Symbolem tej sensacji na początku sezonu był wychowanek Adrian Gała, a w drugiej jego części Jurica Pavlic, w którego gnieźnieński sztab uparcie wierzył i dawał mu kolejne szanse. Obaj w szczytowych momentach swojej formy osiągali wyniki, których nie przypisaliby im nawet najwięksi optymiści. Wrzesińska 25 okazała się twierdzą niezdobytą, a najsłabszym rezultatem było dwukrotne zdobycie 45 punktów przeciwko Rybnikowi. Raz dało to minimalne zwycięstwo 45:44, za drugim podejściem już klasyczny remis. Do tego doszły dwie wygrane wyjazdowe i (kto wie, czy nie najważniejszy z tego wszystkiego) podział punktów w Łodzi. Efekt? Trzecie miejsce po rundzie zasadniczej.
Nieco inaczej wygląda historia Lokomotivu Daugavpils. Łotysze tuż przed sezonem wypożyczyli z Gorzowa Petera Ljunga. Szwed z roli zawodnika oczekującego w PGE Ekstralidze nagle stał się klasycznym liderem drużyny, wykręcając szóstą średnią biegopunktową w Nice 1. Lidze Żużlowej! Do tego doszło wsparcie ze strony Timo Lahtiego i solidne wyniki drugiej linii. W efekcie podopieczni trenera Kokina po cichu i mało efektownie (pomijając domowe mecze z Krakowem i Piłą, najlepszy ich wynik to 51 punktów), ale regularnie przekraczali granicę 45 oczek i do fazy play-off weszli z czwartego miejsca.
Choć są różnice, jest kilka podstawowych cech, które łączą te dwa przypadki. Drużyna z Łotwy sposobem skonstruowania składu przypomina większość polskich ekip sprzed mniej więcej dwudziestu lat. Dwójka mocnych stranieri, która być może nie pała wielką miłością do klubu, ale jest gwarantem wysokich zdobyczy punktowych. Do tego cała plejada chłopaków związanych z Lokomotivem od dziecka, którzy za karminowo-białe barwy daliby się pokroić. W Starcie wychowanków jest mniej, bo w ligowym składzie zaledwie dwóch (oraz Norbert Krakowiak, który licencję zdał wprawdzie w Ostrowie, ale z jego miejsca zamieszkania bliżej jest do Gniezna). Pozostali żużlowcy podkreślają jednak w wywiadach, że odnajdują się w tym klubie doskonale i czują ducha drużyny, którą tworzą. W skali sezonu można mówić o klasycznym 6×8, z którego po czasie wyłoniła się najsilniejsza dwójka ciągnąca wynik, tak samo jak role pozostałych seniorów.
Druga rzecz to brak presji. Ani w Gnieźnie, ani w Daugavpils nikt nie mówił głośno o ambitnych celach wynikowych. Automatycznie sprawiało to, że żużlowcy nie odczuwali zwiększonych wymagań. Mogli cieszyć się jazdą i dopiero na koniec zawodów sprawdzić, jaki rezultat to przyniosło. Ciężko się zresztą dziwić, że akurat te ośrodki miały takie podejście. Start był beniaminkiem ligi, a Lokomotiv i tak nie ma prawa awansu do PGE Ekstraligi. Trzecią kwestią jest dobra postawa formacji młodzieżowych. Szczególnie w przypadku gnieźnian jest to małą niespodzianką. W obu przypadkach ci lepsi z podstawowego duetu zakończyli sezon ze średnią porównywalną do Jakuba Miśkowiaka z Łodzi (któremu brakowało jednak wsparcia kolegów), a ci nieco słabsi zostali sklasyfikowani wyżej od całej trójki juniorów z Gdańska. Biorąc pod uwagę dużą liczbę spotkań na styku, punkty dorzucane przez młodzież nieraz okazywały się bezcenne.
Ostatecznie czas czarnych koni dobiegł kresu i o awans do PGE Ekstraligi zmierzą się dwaj spośród przedsezonowych faworytów. Dzięki postawie Startu i Lokomotivu dwaj inni rozpoczęli jednak wakacje już w sierpniu. Oba zespoły pozostawiły po sobie świetne wrażenie i być może dla jakiegoś prezesa będą wzorem na przyszłość. Wzorem, że czasem nie warto w poszukiwaniu wyniku wymieniać połowy składu i sprowadzać w to miejsce innych najemników z wielkimi nazwiskami. Te bardziej swojskie przy odpowiednim klimacie i wsparciu też dadzą sobie radę.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!