Upadek ośrodka w Krakowie i tajemnicze zniknięcie z żużlowego środowiska działaczy Wandy to dramat nie tylko dla kibiców ze stolicy Małopolski. Jeszcze większy problem mają byli żużlowcy klubu. Wielu z nich do dziś nie otrzymało zarobionych na torze pieniędzy.
O krakowskich problemach pisaliśmy już w czwartek TUTAJ. Po zakończeniu sezonu 2019, który Speedway Wanda w dużej części odjechała składem złożonym z niedoświadczonych juniorów i jeżdżącego trenera Stanisława Burzy, nie sposób skontaktować się z działaczami klubu. Krakowianie nie zgłosili się także do procesu licencyjnego, co oznacza, że zabraknie ich na starcie sezonu 2020.
Osoby odpowiedzialne za nowohucki żużel rozpłynęły się w powietrzu, co jest problemem przede wszystkim dla żużlowców ścigających się w przeszłości przy ulicy Odmogile. W niektórych przypadkach, jak u Mateusza Szczepaniaka, długi sięgają nawet sezonu 2016! – Trochę się tego nazbierało. Co tu dużo mówić: chodzi o kwotę ponad 70 tysięcy złotych. Plus odsetki, ale już nawet nie o to mi się rozchodzi. Chcę odzyskać tylko te pieniądze, które powinienem był dostać. Do końca nie jestem optymistą. Daję sobie na to bardzo małe szanse. Jedyny plus jest taki, że po wygranej sprawie będę mógł odzyskać VAT i podatek z wystawionych faktur – mówi sam zawodnik w rozmowie z portalem interia.pl.
Szczepaniak, który z dawnej stolicy Polski odszedł po sezonie 2017, o zobowiązaniach Wandy wobec swojej osoby przypomina regularnie, w tym w internecie. Nie udało mu się jednak przekonać prezesa Pawła Sadzikowskiego do wykonania odpowiedniego przelewu. – Próbowałem już dawno. Nawet byłem go odwiedzić w barze przy stadionie w Krakowie. Nie wiem, czy jest jego właścicielem, czy tam pracuje, ale to właśnie tam, że tak powiem, go naszedłem, będąc przejazdem w Krakowie. Chwilę z nim porozmawiałem, ale nic konkretnego się nie dowiedziałem. Jak zawsze usłyszałem tylko kilka kolejnych kłamstw – przyznaje.
Żużlowiec ROW-u Rybnik nie zamierza odpuszczać nawet pomimo faktu, że de facto Speedway Wanda Kraków już nie istnieje. – Jakoś muszę dochodzić swoich racji. Prezes podpisał kontrakt taki, na jaki się umówiliśmy, więc musiał być świadomy jego mocy. Powinien wiedzieć, czy spółka będzie w stanie go wypełnić. Uważam, że ja wywiązałem się ze swojej pracy, więc zarobiłem te pieniądze. Na ten moment dochodzę swoich racji sądownie, a później może rozpocząć się sprawa już bezpośrednio dotycząca osoby prezesa – zdradza Szczepaniak.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!