Pogarsza się powoli sytuacja Lokomotivu Daugavpils. Podopieczni Nikołaja Kokina przegrali w ubiegły piątek siódme spotkanie w sezonie, tym razem z rybnickim ROW-em – 54:36. Jednym z nielicznych, którzy mogli wracać na Łotwę z podniesionym czołem był Andrzej Lebiediew – wychowanek dyneburskiego klubu zapisał na swoim koncie 11 „oczek”.
W Rybniku przed piątkowym pojedynkiem wszyscy byli zgodni co do jednego – przyjeżdża najsłabszy z możliwych przeciwników na ekstraligowym zapleczu i ogromną sensacją będzie jakakolwiek strata punktów przez miejscowych. Łotysze w tym sezonie zawodzą na całej linii, zdobywając ledwie cztery duże ligowe „oczka”. Nikołaj Kokin w obecnych rozgrywkach może być pewien tylko dwójki spośród swych podopiecznych – Timo Lahtiego oraz Andrzeja Lebiediewa, którzy starają się „ciągnąć” lokomotywę z napisem „Daugavpils”, jednak bez wyraźnego wsparcia reszty drużyny Łotyszy czeka co najwyżej pojedynek barażowy o pozostanie w Nice 1. Lidze Żużlowej. Po spotkaniu Andrzej Lebiediew, mimo najwyższej zdobyczy punktowej we własnym zespole, nie krył lekkiego rozgoryczenia, że przy jego nazwisku nie pojawiła się nieco większa cyfra. – Szkoda tego piętnastego biegu, gdzie na ostatnich metrach wyprzedził mnie Troy Batchelor, przez co straciłem „oczko” i nie dowieźliśmy z Timo podwójnego zwycięstwa, które w ostateczności nieco upiększyłoby nasz ogólny wynik. Miałbym wtedy dwanaście punktów i to w pięciu startach, więc sam z siebie mógłbym być wtedy zadowolony. A tak kończę zawody z jedenastoma i lekki niedosyt pozostaje. Trochę za bardzo zaufałem temu, co funkcjonowało jeszcze w zeszłym sezonie. Wspólnie z mechanikami poustawialiśmy większość tak, jak rok temu, ale niestety nie wszystko „zagrało”. Ten tor jednak ciągle się zmieniał i na koniec zawodów poszliśmy już w ogóle w złą stronę.
Klimat panujący podczas piątkowego spotkania w Rybniku bardziej przypominał ten panujący w sierpniu niż w czerwcu. Stadionowe stoiska z napojami chłodzącymi były niemalże oblegane, a prawdziwą furorę robiły programy meczowe używane przez kibiców jako swego rodzaju wachlarze, które w choć minimalnym stopniu dawały ochłodzenie zebranej publice. Wielu spośród widzów zastanawiało się, jak pogoda wpłynie na pracę motocykli zawodników. Jak jednak przyznaje nasz rozmówca, to nie pierwsza tego typu sytuacja na polskich torach, przez co żużlowcy wiedzą już mniej więcej, jak zapobiec niekorzystnym skutkom upałów. Gorzej sprawa wygląda, jeśli chodzi o nich samych. – Już od jakiegoś czasu panują w Polsce upały i większość zawodników zdążyła się już dopasować do takich warunków. Mieliśmy kilka spotkań i treningów, sporo testowaliśmy, przez co wiedzieliśmy mniej więcej w którą stronę iść, by pogoda nie zaskoczyła naszego sprzętu. Więc na same ustawienia motocykla tak dużego wpływu temperatura nie miała, czego jednak nie można było powiedzieć o nas. Było bardzo ciężko wytrzymać zawody fizycznie i kondycyjnie, cały zresztą jestem mokry (śmiech).
Mimo osiemnastu punktów różnicy między obiema ekipami, spotkanie mogło się podobać i wielokrotnie dostarczało ono nadprogramowej dawki emocji. Nasz rozmówca brał udział w przynajmniej dwóch z trzech najpiękniejszych biegów wieczoru. Wpierw zaciekle bronił się przed Kacprem Woryną w biegu czwartym, i niewiele zabrakło, by dowiózł trzy „oczka” do mety. Kapitan miejscowych jednak nie zwykł przegrywać na swym domowym owalu i ostatecznie zdołał wyprzedzić wychowanka łotewskiego klubu. W biegu dziesiątym zaś Lebiediew stworzył kapitalne widowisko z Mateuszem Szczepaniakiem, którego przez większość gonitwy nie odstępował ani na metr. Finalnie to nasz rozmówca minął linię mety jako pierwszy, za którą podziękował za walkę swemu ubiegłorocznemu koledze z pary. Czy fakt, że w zeszłym sezonie dwójka ta wielokrotnie miała okazję wspólnie startować, miała jakikolwiek wpływ na to, że Lebiediew znalazł ostatecznie skuteczną receptę na Szczepaniaka? – Taki jest żużel, te środowisko jest dosyć małe i czasem jest tak, że w jednym sezonie startuje się z kimś w jednym zespole by w następnym jeździć już dla różnych klubów. A w biegu z Mateuszem byłem po prostu od niego szybszy i bardzo się z tego cieszę, że udało się go fajnie rozegrać. Umiejętnie omijałem szprycę, wybierałem odpowiednie ścieżki, przez co nie traciłem dystansu do niego a wręcz zyskiwałem. Przez trzy okrążenia napędzałem się i budowałem ten ostateczny atak, który w odpowiednim momencie przeprowadziłem. Nasz bieg jest dobrym materiałem szkoleniowym dla wszystkich młodych zawodników, bo udało mi się nie „podpalić” zbyt szybko i cierpliwie czekałem na ten jeden jedyny moment, w którym wiedziałem, że atak będzie skuteczny. Wiele razy widać podczas meczów, jak żużlowcy na jednym łuku napędzą się, zbliżą do rywala i na następnym wirażu próbują już go wyprzedzić a wychodzi wszystko na odwrót i wytracają całą szybkość, jaką mieli. I co najważniejsze, nasz pojedynek z Mateuszem był fair. Bez jakiś zbędnych ruchów czy chamstwa. Taki powinien być żużel.
Fakt, że Lebiediew przywdziewa w obecnym sezonie kevlar łotewskiej drużyny, nie przeszkodził mu w wyjść po spotkaniu do kibiców „zielono – czarnych” na tradycyjne przybijanie „piątek” oraz rozdawanie autografów. Rybniczanie wciąż pamiętają ubiegłoroczne występy Lebiediewa w ich zespole, kiedy wydatnie pomógł górnośląskiej drużynie zajść do finału Nice 1. Ligi Żużlowej. Dość powiedzieć, że Lebiediew tor przy ulicy Gliwickiej 72 opuścił jako ostatni, a w parku maszyn czekała na niego kolejna grupa przychylnych mu fanów. – Zawsze będę miło wspominał ten okres kariery, który spędziłem w Rybniku. Dziękuję im serdecznie za cały doping, który mi zgotowali. Wychodząc na obchód toru przed spotkaniem ludzie bili mi brawo i pozdrawiali, to samo było na prezentacji, a po wygranych biegach wstawali z miejsc i gratulowali trzech punktów. Chciałbym im za to bardzo podziękować i serdecznie z tego miejsca pozdrowić. Nigdy jeszcze się z czymś takim nie spotkałem na meczu wyjazdowym (śmiech) – zakończył rozmowę z portalem speedwaynews.pl lider Lokomotivu Daugavpils.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!