Andreas Jonsson jest jednym z kilkuosobowej już grupy żużlowców dla których miniony sezon był ostatnim w karierze. Szwed nie ukrywa, że zima oraz początek wiosny będzie dla niego bardzo dziwnym przeżyciem.
O decyzji Andreasa Jonssona w kuluarach mówiło się już od bardzo dawna, lecz sam zawodnik nie potwierdzał tych doniesień, zaś kierownik lubelskiej drużyny nie ukrywał, że ma nadzieję, iż te informacje się nie potwierdzą. Ostatecznie 27 sierpnia przekazano oficjalny komunikat – Szwed kończy swoją piękną i bogatą w sukcesy karierę. Najważniejszym powodem podjęcia takiej decyzji były kontuzje. – Zeszłego lata było naprawdę ciężko. Nie czułem się już jako sportowiec, ale jak wrak. Nie czujesz się napompowany i w dobrej formie, źle mi z tym było. Tak być po prostu nie może – mówi były medalista mistrzostw świata na łamach serwisu elitspeedway.se.
Żużlowiec nie ukrywał, że na chwilę obecną będzie starał się odciąć od świata czarnego sportu, lecz nie wyklucza powrotu w jakimkolwiek charakterze w przyszłości. Najtrudniejszym momentem może być dla niego marzec przyszłego roku i były już zawodnik w pełni zdaje sobie z tego sprawę. – Najdziwniejsze uczucie będzie prawdopodobnie tej wiosny, kiedy wszyscy inni zaczną jeździć. Wtedy może być to nawet przerażające – dodaje.
38-latek może pochwalić się wieloma sukcesami. Siedem razy wygrywał finał mistrzostw Szwecji w jeździe indywidualnej i dorzucił pięć złotych medali w drużynówce. Trzykrotnie wygrywał Drużynowy Puchar Świata, a także na jego szyi wisiał srebrny krążek FIM Speedway Grand Prix. – Wiele różnych wygranych było na różnych etapach kariery. Pierwszy złoty medal z Rospiggarną w 1997 roku był wyjątkowy, ale trudno powiedzieć, który był najważniejszy. Bardzo cenne jest trofeum z setnego turnieju Grand Prix z 2007 roku. Miałem też trochę medali w klasie 85cc.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!