Bieżący rok był niestety ostatnim dla tych, których miłość i bakcyl do żużla, zaprowadziły na tory i do podszewki jego świata. Przy okazji świąt Zadusznych wspomnijmy więc osoby, którym czarny sport wypełnił sporą część życia.
Ich odejście stanowi niepowetowaną stratę dla świata żużla. Nikt nie odmówi im na pewno pasji do speedwaya, którą w sobie nosili. Ich dalsze losy poprowadziły ich później jednak w odrębne strony. Różnie też wypełniały się karty ich kariery. Każda z nich stanowi odrębną i wyjątkowo w swojej istocie historię, którą należy opowiadać i podawać dalej. Aby ci, którzy przyszli i przyjdą później na świat, pamiętali o nich. Żyć wiecznie będą ci, którzy mimo upływu czasu pozostaną w naszych sercach i których nie dotknie zapomnienie.
Alfred Krzystyniak
Gdyby żył, w marcu tego roku skończyłby 62 lata. W czasach swojej żużlowej kariery był jednym z czołowych zawodników zielonogórskiego Falubazu. Nie bez kozery będzie napisanie, że to właśnie Krzystyniak przysłużył się jego sukcesom w latach 80. ubiegłego wieku. Wtedy to dwukrotnie sięgnęli po tytuł DMP w latach 1981-1982. Przez cały czas swojej przygody z żużlem związany był tylko z tym klubem. Wydawać się może jednak, że dość szybko zakończył swoją karierę sportową. Zaczynając ją w roku 1978, w 1984 podjął już decyzję o odejściu od ścigania. W czasie jej trwania awansował też do finału IMP w 1980 roku, w którym uplasował się ostatecznie na 12. miejscu.
Alfred Krzystyniak odszedł od nas 16 stycznia tego roku.
Cześć Jego pamięci!
Bogdan Jąder
Przyszedł na świat 3 maja 1956 roku, w Lesznie. Nic więc zaskakującego, że macierzystym klubem żużlowca była miejscowa KS Unia Leszno. Zresztą, nie był jedynym żużlowcem w rodzinie – wśród kuzynostwa również możemy odnaleźć żużlowe imiona, m.in. Bernarda, czy Zbigniewa. Im ten sport również wypełnił sporą część życia. Licencję, pozwalającą 22-letniemu wówczas Bogdanowi na udział w zawodach, zdał w 1978 roku. Nie pościgał się jednak za wiele w barwach leszczyńskiego klubu notując jedynie występy w turniejach juniorskich. Rok później kontuzja, złamanie nogi w udzie, której doznał, wyeliminowała go z czarnego sportu na kolejne dwa lata.
Nie poddał się jednak i po przebytej rekonwalescencji, wrócił do ścigania. Odnowił wtedy licencję, co stało się już jednak w innym klubie – tym razem zdobywał punkty już jako żużlowiec Sparty Wrocław. Przez kilka następnych sezonów bronił jej barw, indywidualnie uzyskując najlepszą dla siebie średnią, 0,655, w pierwszym roku startów dla wrocławskiego klubu. Zajęli wówczas 7 miejsce w I Lidze.
Rok 1986 był już ostatnim dla żużlowca sezonem. Po jego zakończeniu podjął decyzję o rezygnacji ze swojej sportowej kariery i wyjeździe do Wiednia, gdzie już na stałe osiadł. Po jej zakończeniu nie odszedł jednak za daleko od żużla. Wciąż był obecnym w jego świecie, pomagając m.in. rodakom przy ich udziałach w różnych imprezach żużlowych. Wspierał również w karierze swojego przyjaciela, Australijczyka Fritza Wallnera.
To właśnie on przekazał środowisku żużlowemu przykrą informację o Bogdanie Jądrze. Były sportowiec odszedł od nas 10 sierpnia w wieku 64 lat.
Cześć Jego pamięci!
Krzysztof Żelazko
Macierzystym klubem i na dobrą sprawę jedynym był dla niego Włókniarz Częstochowa. Urodzony 12 lutego 1960 roku, już dziewiętnaście lat później pomyślnie zdał i uzyskał licencję żużlową. Swoja całą karierę sportową związał z klubem spod Jasnej Góry. Wspólnie z nim ścigał się, najpierw przez trzy lata w najwyższej klasie rozrywkowej, później zaś dwa lata spędził na jej zapleczu. 1983 był też ostatnim z jego żużlowych sezonów. Podjął wtedy decyzję o zakończeniu swojej przygody ze ściganiem.
Przykra informacja o odejściu byłego zawodnika Włókniarza Częstochowy dotarła do środowiska żużlowego 18 sierpnia. Krzysztof Żelazko w chwili śmierci miał 60 lat.
Cześć Jego pamięci!
Dariusz Jędrej
Zaczynał swoją karierę w zespole „Koziołków”, kończąc ją w nim włącznie. Związany był z lubelską drużyną przez okres trzech sezonów, od 1979 do 1981 roku. W macierzystym klubie, oficjalnie, startował tylko przez jeden sezon, 1981. Chociaż planowo miał znaleźć się w składach na cztery spotkania, wziął udział tylko w trzech. Swój najlepszy wynik, siedem punktów, do puli punktowej dorzucił podczas meczu z Tarnowem.
Dariusz Jędrzej zmarł 2 czerwca, w wieku 61 lat.
Cześć Jego pamięci!
Jerzy Szczakiel
Tego nazwiska nie trzeba nikomu przedstawiać. Pierwszy polski Indywidualny Mistrz Świata z 1973 roku. Wychowanek Kolejarza Opole, związany z macierzystym klubem już do końca swojej kariery, wybitny żużlowiec. Prywatnie, jak opowiadali o nim bliscy, człowiek serdeczny, pełen dobroci. Zdobywając mistrzowski tytuł, stał się nie niewątpliwie ulubieńcem polskich kibiców.
Jak w ogóle zaczęła się kariera człowieka, który w swojej karierze sięgnął po najwyższe trofeum? Może wydawać się – niepozornie. Gdyby nie siostra, Renata, młody Jurek być może nigdy nie poszedłby ścieżką żużlową. To właśnie ona, utalentowana cyklistka, oddała mu wygrany w wyścigach kolarskich, motocykl. Był to wówczas prawdziwy rarytas dla miłośników motoryzacji. Jeżdżącego na nim Jerzego zauważyła jego mama, która dostrzegłszy talent syna, zapisała go do szkółki żużlowej Kolejarza Opole. Młody Jerzy błyskawicznie pokochał ściganie. Dość szybko przyszły również pierwszy sukcesy zawodnikowi stojącemu u progu swojej kariery.
Już dwa lata po jej rozpoczęciu, w 1969, mógł się poszczycić zwycięstwem w Turnieju o Srebrny Kask. W tym samym roku zadebiutował też w finale IMP w Rybniku, który zakończył na piątym miejscu. Przyświecały mu też sukcesy drużynowe – wraz z Kolejarzem wygrali II ligę, by w kolejnym sezonie zająć trzecie miejsce w pierwszej lidze. Jednym z lepszych był dla Szczakiela rok 1971, w którym wraz z Andrzejem Wyglendą, wywalczył mistrzostwa świata par. Był to wielki dzień dla naszego rodzimego żużla. Polska para była w tym dniu praktycznie nie do pokonania. Nie stracili ani jednego punktu na torze, pewnie pokonując tym samym pozostałe duety. Kolejny sezon to kolejne pasmo sukcesów Szczakiela – 1972 – tytuł wicemistrza w IMPJ.
Największa zdobycz przyszła jednak rok później. Jak na Ślązaka przystało, uczestniczył przed zawodami w porannej mszy. Jak przyznał, modlił się wówczas w kościele o to, by nie zająć tylko ostatniego miejsca. Przyprowadził również swoje motocykle pod małą kapliczkę usytuowaną niedaleko stadionu, z intencją o ich poświęcenie. Nikt nie spodziewał się wtedy, że to ten 24-letni zawodnik, pochodzący z Opola, odniesie taki sukces. Faworytem był wtedy Nowozelandczyk, Ivan Mauger. Żużel po raz kolejny pokazał wtedy jak przewrotnym i emocjonującym jest sportem.
To właśnie przeciwko Maugerowi przyszło Szczakielowi stanąć w decydującym wyścigu tego dnia. Polakowi udało się wygrać start i wjechać przed nim w pierwszy łuk. Czterokrotny mistrz świata oczywiście nie odpuszczał, próbując wyprzedzić swojego rywala na dystansie. Finał ułożył się jednak zdecydowanie na korzyść naszego reprezentanta. Goniący go Mauger dotknął koła tylnego motocykla Polaka, tym samym upadając, w czym Szczakiel zorientował się dopiero na kolejnym wirażu. Wśród gwaru kibiców dojechał na metę po swój najwyższy, indywidualny tytuł.
Finałowego ścigania nie obejrzała niestety mama Szczakiela, która de facto, wraz z siostrą, wprowadziła go w świat żużla. Zmarła na niecałe dwa miesiące przed zawodami. Jak opowiadał później żużlowiec, w dniu finału czuł wyciszenie i spokój. Jak sądził, zawdzięczał to właśnie swojej mamie, która wciąż nad nim czuwała.
W swojej dalszej Szczakiel odnosił kolejne tytuły, nie były one już tak ważnej rangi, jak tytuł IMŚ. Decyzję o zakończeniu swojej kariery sportowej podjął w 1979 roku.
Opolanin, pierwszy pochodzący z Polski Mistrz Świata, zmarł po ciężkiej chorobie 1 września. Miał 71 lat.
Cześć Jego pamięci!
Bartłomiej Skrzyński
Dla przyjaciół – „Skrzynia”. Można o nim napisać wiele. I wciąż będzie to za mało. Pasjonat żużla, dziennikarz, zapamiętany przez swoich bliskich jako osoba, która skupiała się na służeniu innym i czynieniu dobra. Niepełnosprawność, z jaką się zmagał od 12 roku życia, nie powstrzymywała go przed angażowaniem się w coraz to nowsze projekty. Dzięki swojej niezłomności i hartu ducha, jaki miał, wyciągnął z życia dużo więcej, niż przewidywali lekarze. Poświęcił się m.in. walce o prawa dla osób niepełnosprawnych. Od strony czarnego sportu, Bartłomiej Skrzyński był kibicem Betard Sparty Wrocław, pisał również felietony o tematyce żużlowej.
Zmarł zbyt młodo, w wieku zaledwie 41 lat, 15 września.
Cześć Jego pamięci!
Marian Misiak
Doktor nauk sportowych, wybitny trener, który pod swoim okiem wyszkolił pokolenia nie tylko żużlowców, ale i koszykarzy. W czasach komunizmu represjonowano go, jak wielu wówczas, z powodu poglądów, które wyznawał. Nie miał więc wtedy łatwo.
Początkowo jego kariera układała się pod znakiem drugiej z wymienionych wyżej dyscyplin. Chciał być koszykarzem, występować w koszulce z orzełkiem na piersi. Życie zaprowadziło go jednak w kierunku trenerstwa. Na początku koszykówki, potem dopiero trafił w świat żużla. I w nim już pozostał. Było to latach 70. Na temat swojej pracy doktorskiej na poznańskim AWF-ie wybrał właśnie czarny sport – „Budowa ciała, sprawność fizyczna i specjalna zawodników uprawiających sport żużlowy” – tak brzmiał jej tytuł. Niewątpliwie, był prekursorem tematu żużla w pracach naukowych na polskich uniwersytetach. Jak wspominał później, z tego względu nie był to łatwy temat do napisania.
Misiak znany był przede wszystkim ze swojego niekonwencjonalnego sposobu prowadzenia ćwiczeń dla sportowców. Pomimo swojego dostojnego wieku dalej prowadził treningi dla żużlowców. Pod jego pieczą rozwijali się tacy utalentowani zawodnicy, jak: Henryk Żyto, Antoni Woryna czy Edward Jancarz. Był również trenerem dla m.in. Tobiasza Musielaka, Krzysztofa Kasprzaka, Piotra Świderskiego, ale i Roberta Miśkowiaka. W swojej pracy kładł nacisk na to, by do każdego zawodnika podchodzić indywidualnie. Dopasowywał specjalnie do nich treningu. Wymyślne urządzenia, z których korzystali miały za zadanie poprawiać ich kondycję, ale też refleks, motorykę.
W pamięci żużlowców z pewnością na długo pozostanie pchanie taczki z kawałkami drewna wokół sadu. Dla Misiaka ważnym aspektem była również psychika. Jak wspominał w swoich wywiadach, żużlowcowi nic nie da najlepszy sprzęt, jeśli nie będzie miał „czystej głowy", wolnej od zmartwień.
Marian Misiak, trener kilku pokoleń żużlowców i koszykarzy, odszedł 6 października w wieku 90 lat. W sporcie przepracował ponad 70 lat.
Cześć jego pamięci!
Andrzej Pogorzelski
Popularny „Puzon”, trener, zapisał się na kartach speedwaya jako jedna z legend polskiego żużla. Jego kariera sportowa zaczęła się właściwie od przypadku, gdyby nie przysiadł się tego dnia w kawiarni do nieznajomych dziewczyn – nie zobaczyłby tego jego przeor. A gdyby nie wydalenie go z seminarium, kto wie, czy jego dalsze życie potoczyłoby się żużlową ścieżką. Ostatecznie nie został jednak księdzem, a sportowcem.
Gdy dorastał, nie ciągnęło go do motocykli, pomimo że starszy o prawie osiem lat brat, Teodor, ścigał się już wówczas w Unii Leszno. Młodemu Andrzejowi daleko było jednak do zaprzątania sobie głowy myślami o żużlu. Po wydaleniu z seminarium nie wrócił jednak do rodzinnego Leszna. Zamiast tego trafił do Gniezna, gdzie Teodor pracował już jako jeden z mechaników żużlowych. Starszy brat zgodził się wziąć Andrzeja pod swoje skrzydła, namawiając go równocześnie do spróbowania sił w żużlu. Chociaż ten nie był przekonany co do tego pomysłu, zgodził się. Była to dobra decyzja, młody Andrzej zaczął wówczas jeździć w Starcie, jednak pod nazwiskiem… Ryczkowski. Dopiero po wejściu w dorosłość, kiedy zdał już licencję w Gnieźnie, zaczął startować już pod swoim prawdziwymi personaliami. Barw Startu bronił w latach 1956-1961. W tym czasie zespół właściwie wędrował pomiędzy ligami. Kiedy Pogorzelski zaczynał jeździć, Start był w drugiej lidze, by za rok znaleźć się o poziom niżej. Nie trwało to jednak długo, szybko wywalczyli powrót do drugiej, a potem awans do pierwszej ligi. Zostali tam na dwa lata, by w 1960 roku ponownie spaść.
”Puzon” został w Gnieźnie jeszcze na rok, by później, nakłoniony przez brata Teodora, kontynuować swoją karierę w Gorzowie. Jak wspominał sam Pogorzelski, jedenaście sezonów, spędzonych w Stali, było dla niego wspaniałym czasem. Nie ma co się dziwić, to właśnie w jej barwach przyszło mu zdobyć wiele krążków. Wspólnie z drużyną wywalczyli jeden złoty medal DMP (1969) i pięć srebrnych (1964, 1965, 1966, 1968, 1971). Zawodnik był powoływany też do składu reprezentacji Polski do Drużynowych Mistrzostw Świata. Zdobył z nią trzy złote (1965, 1966, 1969) oraz jeden srebrny medal (1967). Asygnowano go również do finałów IMŚ.
Andrzej Pogorzelski był niewątpliwie jedną z najbardziej kluczowych postaci polskiego speedwaya. W 2015 r. odsłonił swoją tablicę w Alei Sław Stali Gorzów na stadionie im. Edwarda Jancarza. Odznaczony był też Złotym Krzyżem Zasługi.
Odszedł od nas na zawsze 16 października, zaledwie cztery dni po swoich urodzinach, w wieku 82 lat.
Cześć Jego pamięci!
Tadeusz Rak
Jego odejście, od którego minęło nieco ponad tydzień, porusza teraz najbardziej. Swoją żużlową karierę poświęcił w całości częstochowskiemu Włókniarzowi. Najpierw – jako zawodnik. Bronił barw Lwów w latach 1956-1968. W czasie jego kariery największym sukcesem, który osiągnął, było wywalczenie awansu, a następnie zajęcie 15. miejsca w finale IMPJ. Po zakończeniu swojej sportowej przygody nie odszedł jednak daleko od swojego macierzystego klubu. Był znany częstochowskim kibicom jako osoba funkcyjna. Wpierw był kierownikiem startu, by później pełnić stanowisko również kierownika, ale parku maszyn. Jego odejście jest niepowetowaną stratą dla częstochowian.
Tadeusz Rak zmarł w wieku 75 lat, 24 października.
Cześć Jego pamięci!
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!