Zasłużyć sobie na miano legendy klubu, będąc jego obcokrajowcem to wielka sztuka. Bohater tej opowieści w trakcie swojej kariery został jednak ikoną dwóch ośrodków żużlowych w naszym kraju. Dla tych młodszych kibiców speedwaya postać Ryana Sullivana może wydać się nieco mniej lub nawet absolutnie nieznana. Ci starsi pamiętają jednak, że był asem nad asami – aniołem w skórze lwa.
Sullivan na świat przyszedł 20 stycznia 1975 roku w Melbourne. To drugie pod względem wielkości miasto w Australii słynie z wielu sportowych wydarzeń takich jak chociażby zmagania tenisowe Wielkiego Szlema – Australian Open, gdzie aż ośmiokrotnie triumf w grze pojedynczej świętował Novak Djoković, a w 2014 roku na Antypodach ze zwycięstwa w deblu w parze ze Szwedem Robertem Lindstedtem cieszył się Łukasz Kubot. Melbourne to także rywalizacja kierowców Formuły 1. Czterokrotnie w tym niespełna pięciomilionowym mieście w stanie Wiktoria zwyciężał Michael Schumacher. Sullivan jednak nie miał ochoty chwycić za rakietę tenisową ani wsiąść do bolidu. Próbował swoich sił w futbolu australijskim – przypominającym ten amerykański, lecz rozgrywany nieco na innych zasadach. Przeznaczeniem „Saletry” był jednak speedway.
Jak to często bywa w takich historiach, zaczęło się od niewinnej jazdy na motocyklu, który mały Ryan dostał od rodziców. Jego potencjał został dostrzeżony, kiedy zaczął coraz śmielej i lepiej radzić sobie wśród rówieśników na młodzieżowych zawodach. Lata leciały, a dorastający Sullivan był uważany za jednego z najlepszych juniorów w Australii, wygrywając różnorakie turnieje w poszczególnych kategoriach wiekowych. Oczywiście zdarzyło mu się zajmować niższe lokaty. Tak jak wtedy, gdy w zmaganiach o mistrzostwo Australii do lat 16 uplasował się na drugiej pozycji, ustępując jednak nie byle komu, bo Jasonowi Crumpowi. Wtedy jeszcze mało kto spodziewał się, że wiele lat później obaj panowie będą rozdawać karty na europejskich owalach, ale niekoniecznie darząc się sympatią…
Naturalnym krokiem Sullivana były przenosiny do Anglii. Dla zawodników wywodzących się z Antypodów, ziemia brytyjska to drugi dom. Podobnie było w przypadku Ryana, który większość swojej kariery spędził w barwach Peterborough z przerwami na starty w Poole Pirates. Były to jeszcze czasy, kiedy rozgrywki ligi angielskiej były niezwykle mocne, aczkolwiek zagraniczni jeźdźcy coraz bardziej ponętnym spojrzeniem obserwowali co się dzieje w Polsce.
Sullivan konsekwentnie rozwijał się na Starym Kontynencie. W 1995 roku zajął trzecie miejsce w Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów w fińskim Tampere. Znowu musiał ustąpić miejsca Crumpowi, który zdobył złoto, natomiast na podium przedzielił ich Szwed – Daniel Andersson. Rok później, kończący wiek juniora Ryan poprawił swoją lokatę o jeden stopień. W niemieckim Olching wygrał Piotr Protasiewicz. W tym samym roku zaczęła się przygoda Sullivana z Polską. Jego usługami zainteresował się Apator Toruń.
Dygresja. Jakim wizerunkiem wśród kibiców speedwaya cieszy się obecnie Sullivan? Śmiało można stwierdzić, że wielu powiedziałoby – „Solidny ligowiec, gwiazda ekstraligi z niewykorzystanym potencjałem w Grand Prix”. I trudno się z tym nie zgodzić, ponieważ „Saletra” nie poszedł w ślady Crumpa, który brylował w walce o mistrzostwa świata, sięgając po nie aż trzykrotnie. „Rudzielec” aż przez dziesięć sezonów nie schodził z podium GP, podczas gdy Ryan w końcowej klasyfikacji „tylko” raz uplasował się na trzecim miejscu – w 2002 roku. Wygrał wówczas dwa turnieje – w Cardiff oraz Krsko. W całej swojej karierze dziesięciokrotnie stawał na podium GP, cztery razy triumfując w 62 startach. Wielu żużlowców chciałoby osiągnąć tyle, co Ryan, ale wydaje się, że samego zainteresowanego stać było na znacznie więcej. Udowadniał to na polskich torach.
Sullivan szybko stał się nie tylko gwiazdą toruńskiego Apatora, ale całych rozgrywek ligowych. W 1996 roku, kiedy debiutował – sięgnął z „Aniołami” po srebrny medal. W finale jego ekipa, będąc faworytem, przegrała jednak w dwumeczu z Włókniarzem Częstochowa. Australijczyk dwoił się i troił, aby odmienić losy rywalizacji. Pod Jasną Górą zdobył 12 punktów w przegranym meczu 40:50. Mimo to, nastroje w Grodzie Kopernika były stosunkowo pozytywne. Było słychać głosy, że dziesięć punktów straty uda się odrobić już po pierwszej serii startów w Toruniu. Rzeczywistość jednak brutalnie zweryfikowała plany gospodarzy, którzy co prawda wygrali, ale tylko 46:44. Tytuł mistrzowski niespodziewanie powędrował do „Świętego Miasta”. A ile „oczek” w rewanżu zdobył Sullivan? Ówczesny 21-latek zainkasował ich aż 18! Czysty komplet. Narodziny gwiazdy stały się faktem.
Sullivan w Toruniu ścigał się do 2000 roku z roczną przerwą w barwach Polonii Bydgoszcz. W 2001 roku po będącego już gwiazdą światowego formatu zawodnika zgłosił się Włókniarz. Ten sam, który pięć lat wcześniej zabrał mu złoto w DMP. Australijczyk w pierwszym sezonie z Lwem na plastronie nie mógł liczyć na walkę o medale. Częstochowianie rozpaczliwie bronili się przed spadkiem i gdyby nie kosmiczna forma Sullivana, do dziś nie wiadomo jak potoczyłyby się dalsze losy klubu.
Po rundzie zasadniczej Włókniarz zajmował przedostatnie miejsce z takim samym dorobkiem, co ostatni ZKŻ Polmos Zielona Góra. Ostatecznie, po fazie play-off rozgrywanej w formie podziału tabeli na miejsca 1-4 oraz 5-8 i rywalizacji „każdy z każdym”, częstochowianie zajęli szóste miejsce z dwoma punktami przewagi nad spadkowiczem z Winnego Grodu. O tym jak Sullivan przyczynił się do utrzymania Włókniarza w elicie świadczy jego średnia – 2,624! Oczywiście wygrał on klasyfikację najskuteczniejszych zawodników w ekstralidze, wyprzedzając drugiego Tomasza Golloba (2,573) oraz Leigh Adamsa (2,457).
Już za sam sezon 2001 kibice Włókniarza powinni być dozgonnie wdzięczni Sullivanowi za jego dokonania. Ale ten nie zamierzał spoczywać na laurach, szybko aklimatyzując się w Częstochowie. Ciekawe co czuł sam zainteresowany, gdy w pierwszym sezonie pod Jasną Górą musiał walczyć o uniknięcie degradacji, podczas gdy jego poprzedni pracodawca w tym samym roku sięgnął po złoto…
Historia jednak pokazała, że Ryan nie miał prawa żałować przenosin na południe kraju. Już w 2002 roku, a więc sezon później jego Włókniarz dostał się do topowej czwórki rozgrywek, lecz medalu jeszcze nie zdobył. Tymczasem Sullivan przechodził samego siebie, powtarzając kapitalną średnią z poprzedniego sezonu – 2,624! Wyprzedził wielkie tuzy w postaci Rickardssona (2,600) oraz Golloba (2,440). Podczas, gdy wspomniana dwójka biła się o medale Grand Prix, Sullivan brylował na polskiej ziemi. A za to można być jeszcze bardziej pokochanym przez kibiców…
Ciąg dalszy w sobotę
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!