Nie udało mu się podbić polskich rozgrywek ligowych. W kraju nad Wisłą wystąpił przez dwa sezony w ledwie dwunastu spotkaniach. Barwy tylko dwóch klubów reprezentował także w lidze brytyjskiej. O wspomnieniach mówi w rozmowie z naszym korespondentem.
Nasz dzisiejszy bohater w finałach indywidualnych mistrzostw świata gościł trzykrotnie, lecz tylko raz było mu dane stanąć na podium. W 1989 roku na torze w niemieckim Monachium po złoto sięgnął Hans Nielsen, którego żaden z rywali nie zdołał tego dnia przywieźć za swoimi plecami. O losach dwóch kolejnych medali zadecydował bieg dodatkowy, w którym spotkała się dwójka Brytyjczyków. Doncaster musiał uznać wyższość Simona Wigga, lecz powrót do domu w roli trzeciego żużlowca świata to również olbrzymi sukces. Pięciokrotnie stawał na podium światowego czempionatu wraz z drużyną narodową (złoto 1989, srebro 1987, 1990 oraz brąz 1985, 1986). Ścigał się również na torach długich i trawiastych. W grasstracku było mu dane w 1982 roku cieszyć się z tytułu mistrza Europy.
– Zawsze jest tak, że pierwszy medal jest wyjątkowy. W moim przypadku było to złoto mistrzostw Europy w trawiastej odmianie żużla. Oczywiście, jednak dobre wspomnienia mam ze wszystkimi sukcesami. Jestem dumny, że byłem członkiem kadry narodowej, złotej kadry w 1989 roku. Wtedy jednak wszyscy byliśmy smutni z powodu fatalnego upadku Erika Gunderssena, który omal nie stracił życia, lecz ten upadek zakończył jego karierę. Później podium w rywalizacji indywidualnej. Trochę tego udało się wywalczyć – mówi Jeremy Doncaster w rozmowie z korespondentem portalu speedwaynews.pl.
W 1991 roku Brytyjczyk podpisał kontrakt na swój debiutancki sezon w lidze polskiej. Jego pracodawcą w kraju nad Wisłą została Unia Tarnów, w barwach której Doncaster odjechał osiem spotkań. Dla „Jaskółek” zdołał wywalczyć osiemdziesiąt cztery punkty z dwoma bonusami, a uczynił to w czterdziestu trzech biegach. Sezon zakończył zatem ze średnią 2.000. Ze startami w tym klubie ma bardzo dobre wspomnienia. – Wiem, że z Mitchem Shirrą byliśmy jednymi z pierwszych zawodników, którzy ścigali się w lidze polskiej, gdy otwarto rynek dla obcokrajowców. To była dobra zabawa. Podobał mi się styl tamtejszych chłopaków, którzy byli bardzo chętni, aby uczyć się od nas m.in. na temat tuningu silnika, techniki czy przygotowania do zawodów. To była przyjemność ścigać się przed tak liczną rzeszą kibiców, sponsorów i włodarzy „Jaskółek”.
Po roku czas przyszedł czas na zmianę ligi i otoczenia. Doncaster zdecydował się na starty w niższej klasie rozgrywkowej w nowopowstałym klubie w Machowej. – Pan Rolnicki włożył w to wiele pasji oraz pieniędzy. Myślę, że to był dla niego wielki sukces. Wyniki były idealne, młodzi polscy żużlowcy mieli świetne warunki do podnoszenia swoich jeździeckich umiejętności. To mogło być kluczowe dla ich karier.
Przygoda Doncastera i Victorii Machowa długo jednak nie trwała. Zawodnik w barwach tego klubu odjechał ledwie cztery spotkania, w których było mu dane wystąpić w dwudziestu dwóch biegach. Wywalczył czterdzieści dziewięć punktów i dwa bonusy, co dało mu średnią biegową 2,318. Doncaster był jednak wtedy najbardziej „zapracowanym” stranieri w klubie Piotra Rolnickiego, ponieważ Troy Butler pojechał ledwie dziewiętnaście biegów, Shane Parker piętnaście, a Mitch Shirra tylko pięć.
Wielu zawodników miewało spore problemy na miejscowym torze, który uznawany był za najtrudniejszy owal w Polsce pod względem jazdy technicznej. – Najlepsi zawodnicy świata musieli nauczyć się jeździć na każdego rodzaju, kształtu i długości toru. Miałem to szczęście, że mam przeszłość z torami trawiastymi, szlakami, motocrossem. Dziś nadal wierzę, że różne sporty wyścigowe sprawiają, że jest się lepszym żużlowcem i w ogóle motocyklistą. Barry Briggs, Ivan Mauger czy Peter Collins to tylko kilka przykładów. Lista tych, co umieją się ścigać na wszelkiego typu torach, jest nieskończenie długa.
Ostatni mecz w barwach machowskiego klubu był dla Brytyjczyka również zakończeniem przygody ze ściganiem w naszych rozgrywkach ligowych. Było to dość niespodziewana decyzja, ale nieco wymuszona. – Postanowiłem skoncentrować się na wyścigach na torach długich oraz trawiastych. To szkoda, że dzieje się tak, iż ktoś, aby się rozwijać musi z czegoś zrezygnować, mimo iż wszystko idzie w dobrym kierunku. Myślę, że ten sport jest jednym z tych, które daje fantastyczne uczucie, gdy regularnie się startuje. Cóż, wyszło jednak, jak wyszło.
W rodzimej lidze również Doncaster reprezentował tylko dwa kluby – z Ipswich (1982–88, 1994–98, 2000–02) oraz z Reading (1989–94). Teraz mało który żużlowiec pozostaje aż tak przywiązany do klubu. – Byliśmy naprawdę wielką rodziną i co ciekawe, z jednym, jak i drugim klubem wygrałem Knock-Out Cup. Niektórzy moi przyjaciele do dziś są związani z klubem z Ipswich, jak np. Chris Louis, a niektórzy z ekipy „Buldogów” z kolei udzielają się w FIM lub innych federacjach – Tony Briggs, Phil Morris, Tony Olsson czy Armando Castagna. Miałem także szczęście startować z wieloma polskimi zawodnikami. Niektórzy byli niezwykle znani. Wszyscy byli dobrymi kolegami.
Wiele lat temu Wielka Brytania należała do światowej czołówki speedwaya. Teraz tak naprawdę liczy się tylko dwójka zawodników – Tai Woffinden i będący u progu swojej wielkiej kariery Robert Lambert. W czym tkwi problem w ojczyźnie Doncastera i czy jest szansa, że wkrótce doczekamy się kolejnych gwiazd z Wysp? – Myślę, że dopóki polityka dotycząca młodych żużlowców się nie rozwinie, przyszłe krótkoterminowe gwiazdy będą przechodzić do motocrossu. Jest wciąż bardzo dużo do zrobienia, zanim rozwiną się kolejne gwiazdy angielskiego speedwaya. Inwestycja to zawsze kluczowy punkt i długofalowe planowanie.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!