Przyobleczony w biało – czerwone barwy PGE Narodowy znów nie był zbyt szczęśliwy dla polskich zawodników. Z czwórki reprezentantów kraju znad Wisły, tylko jeden zdołał dotrzeć do wielkiego finału. W ostatniej gonitwie dnia do mety na trzecim miejscu dojechał aktualny lider klasyfikacji przejściowej o tytuł najlepszego zawodnika globu – Patryk Dudek.
Piąty już turniej w stolicy Polski ponownie nie pozwolił ujrzeć na najwyższym stopniu podium zawodnika w biało – czerwonym kewlarze. Wciąż najbliżej tego osiągnięcia był Maciej Janowski, który w zeszłym sezonie musiał uznać wyższość tylko Fredrika Lindgrena. Szwed w sobotę ponownie triumfował nad polskim przedstawicielem, tym razem Patrykiem Dudkiem, jednak sam musiał zadowolić się drugim miejscem, bowiem w finale sensacyjnie zwyciężył Leon Madsen. O kilka słów podsumowania po zakończonych zawodach poprosiliśmy trzeciego zawodnika warszawskiej imprezy, który w rozmowie z portalem speedwaynews.pl przyznał, że nie ma co nadmiernie „dmuchać balonika” i przedwcześnie zawieszać medali na szyi.
– Dobrze zacząłem, bo udało się wygrać w pierwszym biegu. Potem przyszedł nieco słabszy występ ale w dalszej części zawód były same trójki i byłem najlepszy w rundzie zasadniczej. Wynik cieszy tym bardziej, że po wczorajszym treningu nie było aż tak kolorowo. Sportowo jestem dzisiaj z siebie zadowolony, bo zdobyłem szesnaście punktów, jednak pozostaje niedosyt, że tego finału nie udało się wygrać. Czułem się bardzo szybki i dopasowany, jednak zaskoczył mnie trochę tor w półfinale i finale. Porobiły się jakieś dziury, których nie zdołałem ominąć a później było już bardzo trudno dogonić Leona czy Fredrika. Mam więc mieszane uczucia i nie wiem do końca jak mam to wytłumaczyć (śmiech). Trzeba jednak pamiętać, że w Grand Prix nie zostaje się mistrzem świata po jednym turnieju a po zakończeniu całego cyklu. Za nami dopiero pierwsza runda, pozostało dziewięć do rozegrania, tak naprawdę sezon się dopiero zaczął, więc nie ma sensu już teraz nakładać na siebie jakiejś wielkiej presji. Trzeba przede wszystkim jeździć tak, żeby omijały kontuzje i wystąpić we wszystkich rundach Grand Prix, bo doskonale wszyscy pamiętają, jak to się zakończyło w ubiegłym sezonie.
Po zakończeniu regulaminowej części turnieju Dudek otwierał listę zawodników i z trzynastopunktowym dorobkiem przewodził całej stawce. Wynik ten dawał nadzieję, że wreszcie doczekamy się „Mazurka Dąbrowskiego” po ostatniej gonitwie dnia. Tym bardziej, że zielonogórzanin na torze prezentował się wręcz perfekcyjnie, cechując się doskonałym refleksem spod taśmy oraz mądrą i szybką jazdą na trasie. Niestety, jak się później okazało, dwa ostatnie występy zawodnika z winnego grodu nie były już tak idealne, na co uwagę zwrócił sam „Duzers”. – Miałem dobre starty w rundzie zasadniczej, praktycznie z każdego pola wygrałem bieg. A później na trasie było już ciężko minąć któregoś z zawodników, liczył się start i jazda przy krawężniku. Pojawiło się kilka dziur na torze, w zasadzie był tylko jeden pas, gdzie dało się jechać najszybciej, ale z niego korzystali praktycznie wszyscy. Nie potrafiłem też się dobrze „zabrać” ze startu, bo źle usypałem sobie koleinę, przez co straciłem sporo dystansu na dojeździe do pierwszego łuku. Mając takich zawodników obok siebie nie można popełniać takich błędów, tym bardziej w finale, i dlatego zająłem tylko, albo aż, trzecie miejsce. Po wyniku może tego nie było widać, jednak ja wciąż odczuwam skutki upadku z meczu z Lublinem a jakby tego było mało, to doszedł jeszcze wypadek dzisiaj. Czuję ogromny dyskomfort, ponieważ moje uda i „cztery litery” są tak poobijane, że nie potrafię się skupić na poprawnym starcie i rozegraniu pierwszego łuku. A jak wiadomo, jest to bardzo ważny odcinek biegu. Tym dzisiejszym upadkiem jeszcze bardziej się doprawiłem, bo doszedł ból w okolicach biodra. Nie pozostaje mi teraz nic innego, jak oddać się w ręce masażysty i czekać na to, co przyniosą kolejne dni.
Nie było chyba zawodnika podczas sobotniej imprezy, który nie zostałby zapytany o opinię na temat nowej formuły piątkowych kwalifikacji. Do całej sprawy odniósł się również Patryk Dudek. – Proszę mi pokazać, gdzie byli dzisiaj ci, którzy wygrali wczorajsze kwalifikacje. Straszliwie się męczyli na początku, bo te pierwsze pola po prostu nie niosły, dopiero w późniejszej fazie zawodów można było stamtąd w miarę normalnie wystartować. Wszystko jest kwestią przygotowania pól startowych. Między pierwszym a ostatnim zawodnikiem w piątek były tysięczne części sekundy różnicy, a wystarczy jakieś zamieszanie na pierwszym łuku, ktoś popełni jakiś błąd, i kolor kasku z jakim się startuje traci jakiekolwiek znaczenie. Owszem, dla kibiców jest to jakiś dodatkowy aspekt, jest to swego rodzaju show, atrakcja, jednak dla nas… Paradoksalnie przed zawodami nie chciałem jechać dwa razy z czwartego pola a wybrałem sobie akurat taki numer, że musiałem z niego jechać (śmiech).
Już po wyborze przez wszystkich zawodników swoich numerów startowych, wielu kibiców jak i ekspertów ostrzyło sobie zęby na bieg dziewiąty. Wtedy to zrządzeniem losu pod taśmą stanęło czterech „Biało – Czerwonych”. Fani zgromadzeni na stadionie nie zawiedli się i zobaczyli jedną z piękniejszych gonitw wieczoru. Po zdecydowanie wygranym starcie na czoło wysforował się Zmarzlik, za którym momentalnie w pościg udał się nasz rozmówca. Zawodnik Stelmet Falubazu Zielona Góra z wirażu na wiraż zmniejszał dystans do swego rywala zza lubuskiej miedzy i pięknymi „nożycami” na wejściu w pierwszy łuk wyprzedził aktualnego Indywidualnego Wicemistrza Świata. Jak zaobserwowały później kamery telewizyjne, po biegu na twarzy Dudka pojawił się ogromny uśmiech, mogący świadczyć o podwójnej satysfakcji z wiktorii zielonogórzanina. „Duzers” jednak szybko zdementował te podejrzenia jeszcze szybciej tłumacząc, dlaczego wygrana nad Zmarzlikiem znaczy dla niego tyle samo, jak nad każdym innym zawodnikiem.
– Ten uśmiech to nic innego jak kwestia ujęcia. Na przestrzeni całego roku jeździmy z Bartkiem pewnie gdzieś z trzydzieści razy, więc dzisiaj ja ograłem jego ale równie dobrze jutro on może pokonać mnie. Dla mnie była to po prostu dobrze przeprowadzona akcja, dzięki której wygrałem bieg. Bardziej cieszy mnie to, że udało nam się stworzyć dobre widowisko dla kibiców, zresztą, nie tylko nasz wyścig był miły dla oka, bo pozostałe biegi również trzymały w napięciu. O to właśnie chodziło – zrobić show na PGE Narodowym i mam nadzieję, że w przyszłych sezonach cały cykl również będzie otwierany w Warszawie, bo te miasto na to zasługuje. Fajnie słyszy się, jak cały stadion skanduje moje imię i nazwisko, ale szkoda, że nie po biegu, bo to by oznaczało, że wygrałem (śmiech). A mówiąc poważniej, to dreszcze czułem od samego początku zawodów, to, jak zachowywali się kibice, było niesamowite. Dla takich chwil się żyje i jeździ na żużlu, dlatego chciałem im za to podziękować. Nie tylko tym, którzy przyjechali tu za mną z Zielonej Góry, bo widziałem mnóstwo fanów ubranych w moje koszulki ale również i tym z pozostałych części Polski – zakończył aktualny lider klasyfikacji przejściowej cyklu Grand Prix.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!