Pracuje na pełny etat i zajmuje się torem. Gości największe gwiazdy, ale każdy może spróbować swoich sił na motocyklu żużlowym. Poznajcie prawdziwego pasjonata sportu żużlowego.
– Sebastian Senderowski (speedwaynews.pl): Dzień dobry. Na początku chciałbym, aby Pan przybliżył naszym czytelnikom nieco swoją sylwetkę.
– Witek Wybudowski (właściciel toru w Nietoperku): Dzień dobry. Nazywam się Witek Wybudowski i mieszkam w małej wiosce Nietoperek, która znajduje się niedaleko Międzyrzecza. Jest to miejscowość pośrodku drogi między Gorzowem Wielkopolskim a Zieloną Górą, przy trasie S3. Stąd głównie wziął się pomysł na stworzenie toru. Wiadomo, województwo lubuskie żużlem żyje. Od dziecka byłem tym przesiąknięty. Mieszkając w innym miejscu polski chyba nie zdecydowałbym się na stworzenie własnego toru.
– Skąd u Pana zainteresowanie żużlem?
– Od 12 roku życia jestem zarażony tą chorobą, która nazywa się żużel. Byłem kibicem Stali Gorzów odkąd tata pierwszy raz zabrał mnie na żużel. Nie byłem jednak “lokalnym szowinistą” i nawet dwa lata temu pracowałem w Falubazie Zielona Góra jako toromistrz. No i nosiłem wtedy przez cały sezon czapeczkę z Myszką Miki (śmiech). Ten czas wspominam bardzo dobrze, świetni ludzie żużla. Nigdy nie miałem problemu z trenerem Piotrem Żyto, którego pozdrawiam. Pracowałem na przełomie, gdy został on odwołany z funkcji trenera, ale mimo wszystko było bardzo sympatycznie. Bywało nawet tak, że w jeden dzień byłem toromistrzem w Zielonej Górze, a na drugi dzień byłem wirażowym w Gorzowie. W domu tylko przebierałem się z ubrania firmowego zielonogórskiego i zaraz zakładałem barwy gorzowskie.
– Jak pojawił się pomysł na własny tor?
– Zawsze chciałem w żużlu istnieć. Zacząłem wtedy czytać mądre książki. W jednej z nich było napisane żeby znaleźć jakąś niszę i ją czymś wypełnić. Stwierdziłem, że w Polsce nie ma możliwości spróbować jazdy na motocyklu żużlowym. W tamtych czasach powoli amatorzy zaczęli się rozwijać. PZMot nawet dopuścił zawody amatorskie do jazdy na torach profesjonalnych. Nawet licencje żużlowe dla zawodników nieprofesjonalnych były robione pod szyldem PZMot-u. Ludzie na co dzień nie mają dostępu do takiego sprzętu, to nie są np. kajaki, że prawie wszędzie można wypożyczyć sprzęt. Wymyśliłem sobie niszę, w której można pomóc ludziom spełniać ich marzenia związane z żużlem. Na przykład treningi na motocyklu żużlowym. Nie każdy jest zdecydowany albo ma odwagę kupić motocykl żużlowy i po kilku dniach stwierdzić, że to nie dla mnie. Później jest problem, bo zainwestował tyle pieniędzy i musi sprzedać cały sprzęt. Ja byłem na tyle zdeterminowany i wiedziałam, że to jest dla mnie. Postanowiłem, że zainwestuję w sprzęt żużlowy, m.in. motocykle, buty żużlowe, których w tej chwili mam chyba z 12 par różnych rozmiarów, kaski, rękawiczki itd. Zgłaszały się do mnie również Panie, które chciały sprawić niespodziankę dla swoich mężów np. na 40. urodziny. Dla kibica żużla to na pewno ciekawy prezent.
– I jak zaczęła się Pana przygoda z tym przedsięwzięciem?
– Swój pierwszy tor miałem około 2009 roku, ale to był naprawdę taki dziki tor. Mój pierwszy owal znajdował się na terenie, na którym była kiedyś jednostka radziecka. Tam mieli naprawdę stary stadion lekkoatletyczny. Bawiłem się tam kiedyś w żużel, bo był tam owal taki typowo żużlowy. Kiedy wpadłem na pomysł, aby zrobić tam tor żużlowy to nie było tam nawet śladu tej czarnej szlaki, ale lokalizacja była świetna. Dostałem pozwolenie z urzędu gminy, żeby go tam wybudować. Po roku okazało się, że to nie jest wcale teren gminy. Dostałem pozwolenie od nich na zrobienie toru… na terenie lasów państwowych. Po roku lasy państwowe się do mnie zwróciły, że nie mogę tam jeździć. Okazało się, że kiedyś był temat taki, że gmina miała się zamienić z lasami. Hektar za hektar. Chodziło dokładnie o ten teren, ale nigdy do tego nie doszło. Urzędnik po prostu strzelił mocną gafę, a ja poniosłem tego koszty. Zainwestowałem pieniądze, to był taki naprawdę dziki tor bez band. W kilku chłopaków tam jeździliśmy motocyklami żużlowymi. Staraliśmy się utwardzić ten teren, było dużo walki, ale to był naprawdę taki dziki zachód. Później cały czas ten temat mi gdzieś chodził po głowie.
– Nie poddał się Pan i postanowił wybudować kolejny tor?
– Tak, chociaż z drugim torem też były problemy. Ten, na którym teraz jeździmy jest moim trzecim torem. Drugi owal zrobiłem na własnym terenie, ponieważ inwestor wydzierżawił to miejsce. Przejrzałem trochę prawo budowlane i widziałem, że ogrodzenie, które ma banda nie przekracza żadnych przepisów oraz nie wymaga żadnych zezwoleń. Niestety, inspektor budowlany przyjechał i uznał, że został wybudowany obiekt sportowy nielegalnie i nakazał rozbiórkę. Ten tor już był naprawdę profesjonalny, co prawda nie taki jak teraz. Mimo wszystko musiał zostać całkowicie zlikwidowany. Trzeba było tam zhałdować 1000 ton granitu. Wszystko trzeba było porozbierać do zera. W tym czasie trzeba było załatwiać zezwolenia już typowo na obiekt sportowy. No właśnie, bo to nie jest nawet typowo tor żużlowy tylko oficjalnie to się nazywa obiekt rekreacyjno-sportowy. Chcę tutaj zaznaczyć, że na obiekty sportowe są inne zezwolenia, a inne, i troszkę mniejsze na rekreacyjno-sportowe. Dzieci używają ten zjazd do motocykli, zimą jako zjazd do jazdy na sankach i nikt tam nikogo nie goni. Każdy może tam przyjść, tam nawet dzieciaki rowerami sobie przyjeżdżają i kręcą kółka. Ja nikogo nie gonię z tego miejsca. Jedynie ludzi, którzy szkodzą. Miały miejsce wjazdy motocyklami crossowymi, przycinanie łańcuchów, jakieś driftowanie samochodami. To już jest nie wporządku i na takie coś przyzwolenia zdecydowanie nie ma.
– I jak to mówią, do trzech razy sztuka…
– Za trzecim razem, jeżeli to już miało być pozwolenie na ten obiekt rekreacyjno-sportowy, to całość musiała być przesunięta o 15 metrów. Na pozwoleniach na budowę już musiały być przestrzegane przepisy dotyczące odległości od trasy S3. Ten drugi tor został zrównany z ziemią. W miejscu, gdzie przez ten pewien czas był tor to zostało samo pole. To się wtedy skończyło moim prawie całkowitym bankructwem. Nie pracowałem 3 miesiące, bo w tym czasie rozbierałem ten tor, aby uniknąć dodatkowych kar. Popłynąłem totalnie ze wszystkim, wszystkie pieniądze, które miałem na koncie to szły na życie.
– Jaka była reakcja najbliższych? Czy miał Pan w nich wsparcie?
– Nie chciałbym tego tematu za bardzo poruszać. Szczególnie to rozbieranie toru, kiedy mój budżet został całkowicie nadszarpnięty było bardzo trudne. Relacje z rodziną pogorszyły się i musiałem liczyć przede wszystkim na siebie. Na pewno moja pasja wpłynęła na dalsze życie. Na tym zakończę ten temat.
– Wspomniał Pan o inwestorze, to on pomógł Panu w wybudowaniu tych obiektów?
– Dostałem namiary do jednego Pana, który posiada wiele terenów, jakieś pola, łąki. Stwierdziłem, że spróbuję u niego. Pojechałem do tego Pana, nie znaliśmy się zupełnie. Pierwszy raz widzieliśmy się na oczy. Pan Stanisław zapytał się mnie co ja chcę zrobić i po co mi to. Przedstawiłem mu swój pomysł i swoje plany. Obwiózł mnie po swoich terenach. Powiedziałem mu, gdzie ja bym widział tor, trochę porozmawialiśmy i skończyło się uściskiem dłoni. Coś w stylu to ja pomyślę i zadzwonię. Wyglądało to jak w castingu, kiedy ktoś mówi, że oddzwoni, a nawet nie ma numeru (śmiech). Pracowałem wtedy w transporcie międzynarodowym i nawet numeru Pana Staszka nie zapisałem, bo myślałem, że to była nasza ostatnia rozmowa. Pewnego dnia, w sobotę, dostałem SMS-a – “Jesteś w Polsce?”. No to się zastanawiam kto to, numer nieznajomy, ale ktoś wie, że wyjeżdżam, więc odpisałem, że jestem. Pan Staszek zadzwonił do mnie i zapytał czy możemy się spotkać. Powiedziałem, że jestem w domu i za kilka minut może podjechać do mnie. Powiedział bym mu pokazał teren o który mi chodzi. Podjechaliśmy, obejrzał miejsce. Miałem Ci jeszcze jedno miejsce pokazać, ale patrząc na to, to nic lepszego nie będzie. Miałem poszukać właściciela działki i zapewnił, że zrobimy to tutaj. Mówił, że on chce zainwestować te pieniądze w ten mój pomysł. Przypomnę, że nie znaliśmy się nigdy wcześniej. Powiedział, że sam ma bzika na punkcie żagli jak ja na punkcie żużla. To kwestia zaufania, bardzo dużo mu zawdzięczam. Od tamtej pory często też w sprawach prywatnych mogłem na niego liczyć. W ciężkich chwilach zawsze wspierał mnie dobrym słowem. Teraz już etap tych inwestycji się zakończył i już nawet nie mam sumienia prosić go o kolejne.
– Oprócz inwestora, ktoś jeszcze wspomaga Pana finansowo?
– Nie, nie mam innych sponsorów. Teraz tak naprawdę jestem sam. Kiedyś pisałem do znanych marek w sprawie reklam na bandach okalających tor. To miałyby być małe kwoty z dożywotnią reklamą, ale żebym uzbierał chociaż na polewaczkę. Niestety nikt się nie odezwał. Na bardzo pilne potrzeby udaję się zrobić zrzutkę wśród normalnie pracujących, ale to jest tylko kropla w morzu potrzeb.
– Był pomysł współpracy z jakimś klubem, aby zainwestował w rozbudowę w zamian za udostępnienie obiektu dla adeptów?
– Była taka rozmowa. Piotr Protasiewicz chciał młodych zawodników Falubazu wprowadzać. Przyjechał do mnie, rozmawialiśmy z 2 godziny. Ustaliliśmy praktycznie każdy szczegół. Obie strony były zadowolone z takiej współpracy. Niestety PZMot zabronił treningów na torze nie mając band homologowanych na motocyklach 250cc i wyżej. Mogą tutaj jedynie oficjalnie trenować mini żużlowcy na motocyklach o pojemności maksymalnej 140cc. Piotrowi zależało, na sekcji 250cc i 500cc. Adam Skórnicki stwierdził kiedyś, że jest to najlepszy tor treningowy jaki widział. Taki człowiek chyba wie co mówi. Niestety koszt tych band pneumatycznych jest kolosalny i to jest niemożliwe, abym poczynił taką inwestycję. Często nawet nie kluby a miasta biorą na barki koszt zamontowania takich band, ponieważ są to ogromny kwoty. Tym bardziej, że one mają ważność tylko 7 lat. Może jakby dwa kluby, np. Gorzów Wielkopolski i Zielona Góra złożyliby się i zdecydowali o wspólnym zainwestowaniu i zgłosiły to jako swój tor treningowy, ale myślę, że na razie nie ma takiego tematu.
– Jakie są dokładne wymiary toru w Nietoperku?
– Tor ma 10 metrów szerokości i 266 metrów długości. Taki typowy angielski obiekt. Na szczycie łuku ma około 17 metrów. Jak oglądam mecze w Wielkiej Brytanii to z ciekawości zerkam do wikipedii i mój tor jest większy od wielu takich angielskich torów, na których ścigają się w SGP Premiership.
– Czy ktoś Panu pomaga przy pracach na torze?
– Robię to całkowicie sam. Jedynie od czasu do czasu kilku kolegów, nawet którzy nie jeżdżą, z czystej życzliwości wezmą ze mną łopaty i pomogą. Jednak 99% prac przy torze robię całkowicie sam. Ten mini budżet ze składkowych imprez nawet nie starcza, aby dokupić glinki, która wiąże materiał. Nawet teraz, przez zimę było przy tym sporo pracy. Raz, że trzeba by było dosypać granitu, a dwa, że glinki też potrzeba więcej. Sprzęt którym dysponuje, to traktor, który jest chyba z lat 60. Nie narzekam na niego bo jego silnik działa tak jak moje serce do tego toru, także razem działamy ile możemy, mamy oboje już trochę lat (śmiech). Żeby zrobić nawierzchnię to często muszę się 9 razy przepinać. Wypiąć jeden sprzęt, przypiąć drugi – beczka, szyna, walec, brony, talerzówa, gdzie praktycznie po każdym sprzęcie trzeba przelać nawierzchnię. Po tym już naprawdę nie czuć pleców. Myślę, że większość ludzi co tu przyjeżdża pojeździć to nie wiedzą ile tu trzeba pracy włożyć, aby oni się tu pobawili. Najlepiej by było mieć dwa traktory, tak jak na lidze są. W Zielonej Górze też jedna osoba mogła przygotować tor na zawody młodzieżowe, bo zjeżdża jednym traktorem, przesiada się w beczkę, zjeżdża nią i przesiada się w kolejny traktor. To moje przepinanie jest bardzo czasochłonne. Jakbym miał policzyć ile czasu mi to zajmuje, to w ciągu dnia można liczyć w godzinach ile czasu schodzi na samo przepinanie sprzętu. Praca jest naprawdę mordercza. Chyba trzeba mieć nierówno pod sufitem żeby to robić. Ciężko taką małą ilością wody zrobić naprawdę dobry tor. To, że mi się czasami udaje to jest świetne uczucie.
– W klubach za przygotowanie toru odpowiada kilku ludzi. Jak to jest możliwe, że Pan w pojedynkę daje radę pogodzić to z życiem zawodowym?
– Ja specjalnie pod ten tor poszedłem do pracy zmianowej, żeby praktycznie móc tu być cały tydzień. Ktoś chce przyjechać w poniedziałek o 9:00 rano, a ktoś inny w czwartek o 16:00 to u mnie jest taka możliwość. Poszedłem w Międzyrzeczu do wodociągów, ponieważ tam są zmiany. Dniówka dwunastka i nocka tak samo, plus dwa dni wolnego. Tak naprawdę to tylko co czwarty dzień nie mogę być. Przed i po nocce obsłużę kogoś jak będzie chciał sobie pojeździć. Mam też grupę na WhatsAppie stałych chłopaków, którzy sami się organizują. Ja nie bardzo chcę brać w tym udział, jestem tylko tym, który obsłuży trening. Sami ustalają grupy, sami ustalają w ile osób chcą być. Dla mnie to też jest wygodne. Organizują się sami, przynajmniej ten kłopot mam już z głowy. Jestem na umówioną godzinę przygotowany. Kiedy chcą to im poleję albo zabronuję, ja jestem wtedy dla nich tylko toromistrzem. Przyjeżdżają grupy mieszane, zawodowcy z amatorami lub sami amatorzy, a czasami jakiś zawodowiec chce być sam.
– Poświęcanie praktycznie całego wolnego czasu na zajmowanie się torem nie zabiło w Panu tej pasji i przyjemności?
– Odkąd zajmuję się torem to na motocyklu jeżdżę dużo mniej niż wcześniej. Zgadza się, ta pasja gdzieś uciekła, bo jak już jeżdżę po torze to najczęściej traktorem (śmiech). W tamtym roku jechałem w Mistrzostwach Polski Amatorów. Przed zawodami odbyłem tylko dwa treningi u siebie i jeden w Gorzowie. Finanse i czas nie pozwalały mi na więcej po rozebraniu wcześniejszego toru. Z drugiej strony, mogę się pochwalić, że kilku chłopców, którzy przyjechali do mnie załamani to wyjeżdżali z uśmiechem. Nie chcę tutaj rzucać nazwiskami, jak będą chcieli to się sami wypowiedzą. Jak ktoś śledzi profile zawodników to może zauważyć jakieś podziękowania. Kluby ich poskreślały, bo nie radzili sobie, byli odsuwani i nikt im nie wróżył kariery, a ja pomagałem im stawać na nogi i po 30 minutach u mnie było dużo lepiej. Nie wiem, może to przez spokój. Nie mówię, że nauczę kogoś świetnie jeździć, ale myślę, że mam fajny patent na nauczanie podstaw, wyłamania motocykla i po kilku wyjazdach wyglądali inaczej niż na początku. Kilku chłopcom pomogłem także podczas przesiadania się z mini żużla na większe motocykle. Nie wiem kto się wtedy bardziej cieszy, czy ja czy, Ci chłopcy, że po takim treningu są widoczne efekty.
– Czy kibic, który właśnie czyta ten artykuł mógłby przyjechać do Pana i spróbować swoich sił? Jeśli tak, to co potrzebuje mieć ze sobą i ile kosztuje taki trening?
– Opcja przyjazdu jest dla każdego, nie trzeba nic ze sobą zabierać. Biorę rozmiarówkę, czyli obwód głowy, dopasowuję rękawiczki, wzrost i odzież z motocykla crossowego, ponieważ kevlar to ogromne koszty. Greg Hancock bardzo długo jeździł w takim stroju. Tu nie chodzi o to, żeby pięknie wyglądać i być obłożonym reklamami. Na początkowe prędkości to wystarczy. Daję nakolanniki, zbroję pod wymiar, buty, laczki, kask homologowany, gogle. Można przyjechać w krótkich spodenkach i klapkach. Wszystko znajduje się na miejscu. Podstawiam zatankowany motocykl i zaczynamy. Jeśli ktoś nie umie jeździć to jedziemy od zera. Mam swoje sprawdzone metody treningowe. Robimy 5 wyjazdów po 4 minuty każdy. Może się to wydawać mało, ale niektórzy po trzech wyjazdach nie mają siły w rękach i dziękują za jazdę. Nie miałem nigdy negatywnej opinii po treningu. Wszyscy wracali zadowoleni i bez żadnych kontuzji. Jeśli będzie się słuchało moich rad i wskazówek to nic złego nie może się stać. Ta nauka to metoda małych kroczków i jest bezpieczna dla każdego. Dopiero w przypadku, gdy ktoś już jeździł to może sobie pozwolić na więcej. Chłopcy, którzy przyjeżdżali do mnie z mini żużla czy nawet zawodnicy jeżdżący na klasycznych motocyklach, którzy nie mieli jeszcze “przełomu” to mimo wszystko sami nie robili dwóch kroków w przód tylko słuchali moich wskazówek. Dla mnie jest to ogromna satysfakcja, a zawodnicy także widzą progres. Jeśli chodzi o wypożyczenie całego sprzętu, motocykl, przygotowanie toru, pięć przejazdów to jest to około 600 złotych. Pomiędzy wyjazdami odpoczynek jest nieograniczony. Jeśli ktoś potrzebuje dłuższej przerwy to nie ma problemu. Zazwyczaj taki trening trwa około dwóch godzin, czyli tyle ile zawody żużlowe. Można ten czas wykorzystać na rozmowę, pytania techniczne i o motocykle.
– Czy zainaugurował już Pan nowy sezon?
– Tak, jakoś dwa tygodnie temu. Byłem chyba drugi po Rzeszowie. Bodajże w ten sam dzień, w którym trening odbył się w Rawiczu. Jeździliśmy dwa dni z rzędu – sobota i niedziela. Pierwszego dnia było ośmiu chłopaków, drugiego jedenastu. Łącznie wyszło około 6 godzin jazdy. Pod koniec jednak tor już się strasznie rozsypał. Wszyscy byli zadowoleni, ale ja jestem tym, który go przygotowuje i moim zdaniem on nie jest gotowy na kolejny trening. Co prawda zawodnicy dzwonią i zapewniają, że dla nich ważne jest tylko, aby nie gorszy niż ostatnio, ale ja muszę niestety odmówić. Nie można za wszelką cenę, jeszcze przed sezonem, jeździć i ryzykować kontuzją. Tor musi być idealny, a ostatnio mocno się odsypał i materiał się nie kleił. Może trochę za wcześnie wyjechaliśmy. Glinka i piasek potrzebują trochę słońca, żeby związało. Sprzętem z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku się cudów nie zrobi.
– Zawodnicy, którzy byli obecni u Pana na treningach to profesjonaliści, tak?
– Tak. Nie będę jednak podawał nazwisk, ponieważ mogliby mieć z tego powodu problemy. Kluby nieraz nie pozwalają swoim zawodnikom trenować na takich torach. Zdarzają się klauzule, w których nie mogą jeździć na motocyklach crossowych itd. Mogę jedynie powiedzieć, że gościłem tutaj naprawdę głośne nazwiska. Na starym torze, przed przebudową, w ciągu jednego miesiąca Patryk Dudek potrafił być u mnie 8 razy. W zeszłym roku gościłem też Motor Lublin. Odjechali u mnie 2 albo 3 treningi, kiedy ich tor był niezdatny do użytku. Poznałem naprawdę wielu, wspaniałych ludzi, którzy okazali się być w rzeczywistości takimi samymi profesjonalistami jak przed kamerami podczas transmisji telewizyjnych. To świetnie uczucie móc przebywać i współpracować z takimi sportowcami.
– 18 marca ma Pan urodziny także wszystkiego najlepszego. Do tego odnosi się także moje ostatnie pytanie. Czego Panu życzyć w dalszym rozwoju swojej pasji?
– Dziękuję bardzo. Najbardziej to chyba zdrowia, siły i twardej psychiki. Wydaje mi się, że jestem coraz bardziej spokojny i już nawet kolejne niepowodzenia mnie aż tak bardzo nie denerwują. Biorę to, co przynosi mi każdy następny dzień. Na koniec chciałbym podziękować przede wszystkim Staszkowi Capowi. Bez niego nie byłoby tego obiektu. Mojemu tacie – Feliksowi Wybudowskiemu za wszystkie prace elektryczne, przygotowanie i uruchomienie maszyny startowej. Rafałowi Wypychowi za pomoc i wszystko co dla mnie zrobił. Danielowi Kosterze za pomoc przy pracach wykończeniowych. Przemkowi Janoszowi za ufundowanie kamery. Toromistrzom Jarkowi Gale, Adamowi i Przemkowi Wareckich, Adamowi Kraszewskiemu i Patrykowi Muniakowi za pomoc i przekazaną wiedzę. Tadeuszowi Grabasowi, Jankowi Skoczylas, Tomkowi Blauciakowi za pomoc w naprawach traktora i sprzętu. Maciejowi Januchowskiemu, Arturowi Pawlakowi i Mateuszowi Żyże za całą pomoc i wielu innym, których nie wspomniałem, a na których mogłem liczyć w potrzebie.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!