Wraz z wypadkiem Tomasza Golloba na torze crossowym skończyła się pewna era w polskim (i nie tylko) żużlu. Takich zawodników jak On, z tym czuciem manetki, umiejętnością czytania toru oraz wiedzą na temat silników, które wsadza do ramy (z całym szacunkiem do reszty „rajderów”), już po prostu nie ma.
W sumie o geniuszu Tomasza Golloba spisano i powiedziano już chyba wszystko. Nic odkrywczego nie napiszę, ale podczas jednej z pogawędek z moim serdecznym kolegą z Grudziądza (dzięki Kuba, „ruda” już się chłodzi, jeszcze za Toruń), wpadła mi do głowy taka myśl, by może jednak napisać coś, czego wszyscy mogą nie wiedzieć.
Kiedy Tomek zmieniał barwy klubowe na te grudziądzkie, mało kto się spodziewał, że wraz z jego przyjściem powstanie twierdza, której przez kilkanaście spotkań nikt nie zdobędzie. Fenomen ten wcale nie jest taki oczywisty, gdyż większość jednak komentowała trudność tamtejszego toru tym, że GKM dawno nie gościł na ekstraligowej arenie, a zawodnicy nie wiedzieli ile zębów założyć na tył, jakie kąty łapać na łukach i które dysze w gaźnik wkręcić. Po części to racja, ale w dużej mierze wpływ na trudność toru w Grudziądzu miał sam Tomek. Kiedyś padła ciekawa wymiana jego zdań z toromistrzem Jerzym Bałtrukiewiczem, po przyjeździe mistrza na trening przedmeczowy w Grudziądzu:
– Tomek, jaki tor robimy dziś?
– Na wyjściu z pierwszego zróbcie pod „Buczka”, on tak lubi tam…
– A reszta?
– Na drugim zróbcie pod Artioma, on atakuje pod dębem… Aaaa, a pola na „kresce” pod „Okonia”, niech strzela jak z procy.
– Tomek, a Tobie jak?
– Ja sobie poradzę.
I więcej w tym temacie pisać nie trzeba. Tych parę słów obrazuje, jakim mistrzem w swoich fachu jest „Chudy”. Przecież tor grudziądzki to nie był „ten jego bydgoski”, przecież na GKM-ie nie znał każdej ścieżki, nie spędzał na nim dnia i nocy od początku swojej kariery. Mimo wszystko, kiedy przyjeżdżał, dawał bardzo trafne dyspozycje, ile wody lać, jak bronować, by od środka toru do bandy było pod koło. Często nawet sam siadał na ciągnik i „rollował” tam, gdzie trzeba. Gollob w Grudziądzu cuda wyczyniał, zresztą na każdym torze, gdzie był gospodarzem, to „szeroka” chodziła. On sam nie krył radości, kiedy ocierał się o baloty tylnym kołem czy deflektorem… Tak było w Bydgoszczy, Tarnowie, Gorzowie, Toruniu i Grudziądzu. Przypadek? Absolutnie nie.
Szkoda tylko, że w obecnych czasach żużlowych, takiego ścigania już nie ma. Ja to określam mniej więcej tak… Trzeba mieć niesamowitą odwagę, by ślizgać się po dmuchawcach. Tomasz Gollob z całą pewnością ją ma, dlatego wciąż wierzę, że w tym decydującym biegu znowu wygra. Naszego żużla nie stać na to, by tak znakomitego fachowca nie było w tym sporcie w żadnej postaci.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!