Odnoszę wrażenie, że od lat 3 nawiązuje się rywalizacja między organizatorami rund SGP, a dokładnie między Warszawą i Cardiff. Czy słuszne wrażenie? Nie wiem, ale będąc uczestnikiem widowiska żużlowego w Cardiff, chyba tak jest, zwłaszcza że spikerzy zawodów na Principality Stadium przynajmniej dwa razy nawoływali kibiców, by pokazać Warszawie, że nie ilość, a jakość się liczy.
Ścigania w sobotę było dużo, moim zdaniem, jedno z ciekawszych rund SGP na jednodniowym torze. Tradycyjnie już, pod koniec zawodów tor zrobił się dziurawy, trochę niebezpieczny, ale summa summarum widowisko było przednie już od pierwszego biegu. Tu niestety minus dla Warszawy, bo w stolicy wiało nudą przez całe zawody, a tor już przed startem zawodów nazywany był przez ekspertów sypiącym czy nawet rozrywającym się. Tu rodzi się pytanie, dlaczego firma Olsena, mając takie doświadczenie i podobne warunki, nie potrafi zrobić jednakowych torów…A to przecież główny składnik udanej imprezy żużlowej – tor idealny do ścigania. Sama oprawa zawodów w Cardiff była ciekawa. Spektakl świetlny, którego centrum zajmował 15-sto metrowy, nadmuchany helem puchar, mieniący się kolorami współgrającymi z całym widowiskiem, zwieńczeniem iluminacji była prezentacja zawodników. Zaskakująca, bo na wyciągnięcie ręki dla kibiców „szczęśliwców”, siedzących przy wyjściach z sektorów. Po zakończeniu zawodów tradycyjne fajerwerki, które atrakcyjnością nie grzeszyły i były zdecydowanie słabsze, niż te warszawskie. Mimo fajerwerków stolica Polski i tym razem przegrywa ze stolicą Walii, pod względem oprawy, gdyż w żaden sposób, rozpoczęcie zawodów na Narodowym nie wywarło na mnie wrażenia, prezentacja była dość standardowa, a jedynym plusem dla Wa-wy to fajerwerki na zakończenie. Chyba nie po to jeździmy na żużel w wydaniu międzynarodowym.
Na sam koniec zostawiłem sobie kibiców. W Warszawie wrażenie zrobiła ich ilość, choć wcale kompletu nie było, to i tak widok pełnych trybun, biało-czerwonych trybun, robił wrażenie. Fakt, stadion pojemnościowo dużo mniejszy niż ten walijski, ale będąc na Principality Stadium kilka razy, wczorajsza runda była chyba najskromniejsza pod względem ilości kibiców. Kilka sektorów całkowicie zamkniętych, trybuna przy startowa wypełniona w 30%. Zaskakujące, bo ceny biletów praktycznie takie same jak w tamtym roku, tylko tak jakby Australijczyków i Polaków mniej (efekt Brexitu?). Sama zabawa na trybunach świetna, spikerzy umiejętnie„podkręcali” atmosferę… i ten nieustający huk wuwuzeli, trąbek na gaz czy zasilanych pojemnością płuc. Kibiców i atmosfery nie będę porównywał, każdy uznaje wg siebie, jak dla mnie Cardiff, choć w tym roku puste na trybunach, było i tak wydarzeniem, na którym ciarki po plecach przechodziły, od samego początku. Dokładając do tego emocje na torze i oczywiście fantastyczne zakończenie biegu finałowego, zostawia po sobie nieodparte wrażenie, że polscy działacze muszą się jeszcze sporo nauczyć, by konkurować z show, jakie ma miejsce w Cardiff. Wcale nie jest przesadą, że ludzie z całego świata chociaż raz chcą być częścią tego żużlowego święta pod nazwą GB Speedway Grand Prix.
Zastanawia mnie jest tylko jedno: my Polacy wypełniamy trybuny większości rund SGP organizowanych w Europie, stanowimy ich zdecydowaną część na trybunach (Polska, UK, Dania, Szwecja, Czechy itd. ) to co się stanie z tym cyklem, kiedy przestaniemy za nim podążać? Czy nam, kibicom z nad Wisły nie należy się odrobina szacunku w postaci idealnego toru na Narodowym?
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!