Może i Polska nie jest wielkim krajem, ale przy Litwie lub Łotwie wypada imponująco. Pod względem obszaru, rzecz jasna. Innych aspektów nie porównuję. Miałem okazję przekonać się o tym na osobiście, gdy wraz z ekipą niezmordowanego Marcina Wypiora (SabmarTV) ruszyłem do Dyneburga na inaugurację drugiej ligi.
Przejazd przez Litwę zajął nam mniej niż trzy godziny. Z kolei na Łotwie nie zdążyliśmy się nawet rozpędzić, bo stolica żużla w ojczyźnie Kokinsa znajduje się tuż przy granicy z Litwą. Tej obecnie strzegą strażnicy, którzy najpierw zajrzeli w nasze dokumenty, a później zapewnili: „Tomorrow rain not!”. I mieli rację. Na szczęście.
Dyneburg, Dźwińsk, Daugavpils. Drugie pod względem wielkości miasto w Republice Łotwy. Rozmiarami przypomina mi trochę Grudziądz. Przez matecznik Lokomotivu przepływa imponująca, szeroka jak morze (no, może trochę przesadziłem) rzeka Dźwina, która długością nie ustępuje naszej Wiśle.
Dyneburg pachnie wielokulturowością. Cerkwie sąsiadują ze świątyniami katolickimi, a Rosjanie (których tu zdecydowanie najwięcej) – z Łotyszami i Polakami. Ci ostatni mogą się uczyć we własnej szkole, Polskim Gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego, nad wejściem którego powiewają flagi narodowe obu krajów. – Tu prawie wszyscy mówią po rosyjsku. W Rydze jest inaczej, tam bardziej pół na pół – zapewnia zagadnięta przeze mnie sympatyczna sprzedawczyni w barze z kebabami, dla której tajemnic nie ma również język angielski.
(fot. Wojciech Dróżdż)
Skoro mowa o sympatycznych osobistościach z Dyneburga (wolę tę wersję, brzmi bardziej swojsko) – wszystkich na głowę bije pani Natalia, klubowa sekretarka. Przypomina mi dobrą mamę, która gotowa jest wszystkim uchylić nieba. Bez narzucania się i autopromocji. Mimo przenikliwego chłodu, szukała mnie na stadionie, żeby osobiście przynieść programy, o które wcześniej prosiłem. – Nawet nie przypuszczałam, że jest tak zimno – powiedziała później, szczerze się uśmiechając. To tylko jeden z przykładów świadczący o jej wyjątkowości.
Stadion? Nawet ci, którym nie było dane tu zajrzeć, pewnie sporo widzieli w telewizji. Nie jest to krzyk mody, ale na pewno solidna, betonowa konstrukcja, wyposażona w niezłej jakości krzesełka i oświetlenie, o którego jakości naocznie się nie przekonałem. Wrażenie robią maszyny do równania i polewania toru. Wyglądem przypominają niezniszczalne auta z muzeum motoryzacji. Niezawodne jak Nikołaj Kokin, alfa i omega żużla na Łotwie.
(fot. Wojciech Dróżdż)
Sami pewnie wiecie, że na Zachodzie i w Skandynawii nie ma raczej mowy, aby stadion znajdował się w centrum miasta. W Polsce są takie przypadki, ale trzeba się tam liczyć ze skargami na hałas (patrz: świeżutki przypadek Rybnika). Natomiast żużlowa świątynia w Daugavpils znajduje się w sercu osiedla mieszkaniowego. Za główną trybuną bloki, za przeciwległą parking i domy jednorodzinne. Nieco dalej wieżowce (w jednym z nich mieszka Kjastas Podżuks, który w trakcie meczu leczył rękę i gardło – na stadionie więc go nie było). Urzekł mnie jeden z domków słusznej już daty, do którego wnętrza można wejść przez biało – czerwoną furtkę z napisem „speedway”.
(fot. Wojciech Dróżdż)
O zawodach pisał nie będę, bo wiele już na ten temat powiedziano i pokazano. No, może poza tym, że typowałem wyraźne zwycięstwo gospodarzy. Przeliczyłem się, ale ta pomyłka przysporzyła mi wiele radości. Dzięki temu inauguracja wypadła bardziej okazale niż można było przypuszczać. Szkoda, że bez kibiców. Bo, będąc tam po raz pierwszy, odniosłem wrażenie, że Daugavpils to miasto żużla. Fani musieli więc mocno przeżywać zakaz wstępu na stadion. Niektórzy zerkali na tor przez płot, ktoś inny oglądał mecz z wysięgnika. To wszystko jest jednak pseudonormalnością. Kiedy wreszcie z nią skończymy – ruszajcie na Łotwę! Tam też jest życie. I żużel!
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!