Rozpoczęcie 2020 roku oznacza mozolne odliczanie dni do kolejnego sezonu żużlowego. Niewykluczone, biorąc pod uwagę warunki pogodowe, że żużlowcy wcześniej niż myślimy odpalą stalowe rumaki. To jedynie doda apetytu oczekiwaniom na rozgrywki PGE Ekstraligi, w której faworytem do czołowych lokat jest niewątpliwie Włókniarz Częstochowa.
Ktoś pomyśli, że pompowanie balonika czas zacząć. Wszak Michał Świącik postarał się naprawdę o bardzo mocny skład i konsekwentnie z roku na rok – począwszy od powrotu do elity w 2017 roku, wzmacnia zestawienie Lwów. Warto jednak podkreślić, że sami włodarze wielokrotnie zaznaczali, że mają medalowe aspiracje, a powiedzenie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia nie jest tutaj truizmem. Z drugiej strony w ekipie Włókniarza, pod wodzą nowego zarządu, który przejął klub w fatalnych okolicznościach – zdegradowany, z fatalnym wizerunkiem bankruta, bez wiarygodności w oczach innych oraz z problemami finansowymi – teraz nie ma mowy o presji, nie ma mowy o sukcesie za wszelką cenę. I to może okazać się kluczem do sukcesu biało-zielonych w 2020 roku.
Świącik, którego niewątpliwie domniemać można jednym z ulubionych filmów jest „Ojciec chrzestny”, ceni sobie inne wartości niż wspomniany sukces kosztem późniejszych problemów. Nie można przecież zapominać tego, co działo się w Częstochowie jeszcze nie tak dawno. Włókniarzowi udało się w krótkim odstępie czasu wrócić na należne mu miejsce, ale zrobił to z rozsądkiem, bez ryzyka i stawiania wszystkiego na jedną kartę. Poprzedni zarząd zachowywał się wręcz analogicznie, co skończyło się upadkiem klubu.
Warto cofnąć się do 2016 roku, w którym Włókniarz dostał możliwość awansu do PGE Ekstraligi jako trzecia drużyna w tabeli Nice 1 ligi żużlowej. Głosy kibiców z innych ośrodków często mówią o „awansie przy zielonym stoliku”, lecz to mija się z prawdą. To nie wina częstochowian, że wyżej plasujące się w klasyfikacji zespoły Lokomotivu Daugavpils oraz Orła Łódź nie mogły skorzystać z przepustki. Ci pierwsi z powodów regulaminowych, natomiast ci drudzy z powodów infrastrukturalnych. Wówczas pod Jasną Górą długo debatowano czy skorzystać z szansy, a może przeczekać ten okres i pokusić się o awans w kolejnych latach. Przypominają się słowa Świącika. – Żużel to sport elitarny, w którym liczą się najlepsze rozgrywki. Kibice chcą przychodzić na stadion oglądać największe gwiazdy. W Częstochowie fani są przyzwyczajeni do ekstraligi, co pokazały rozgrywki pierwszoligowe – wspomniał w jednym z wywiadów.
I tej szansy skorzystano, mimo wielu głosów sprzeciwu ze strony fanów Włókniarza. Byli tacy, którym marzył się romantyczny speedway w pierwszej lidze z wychowankami na pokładzie. Ale rzeczywistość zweryfikowała ten romantyzm, gdy okazało się, że na Oskara Polisa, Artura Czaję, Huberta Łęgowika i Mateusza Borowicza przychodziła garstka. Świącik miał rację – w takim sporcie jak speedway liczy się prestiż i elitarność, tym bardziej, że Włókniarz to duża marka z tradycjami.
Jako beniaminek częstochowianie zdaniem ekspertów nie posiadali zbyt wielkich szans na utrzymanie się. Cudotwórcą okazał się Lech Kędziora, który z Andreasem Jonssonem, Rune Holtą, Karolem Baranem, Sebastianem Ułamkiem nie tylko bezpiecznie uniknął degradacji, ale zajmując piąte miejsce do ostatniej kolejki rundy zasadniczej miał teoretyczne szanse na awans do play-off! Sukcesem okazało się także pozyskanie Leona Madsena, ale należy pamiętać jak o filigranowym Duńczyku mówiło się w tamtym okresie. Otóż urodzony w Vejle żużlowiec nie przychodził do Włókniarza jako gwiazda. On tą gwiazdą stał się dopiero reprezentując biało-zielone barwy.
I wracamy z powrotem do prezesa Włókniarza, który wielokrotnie podkreślał, że jednym z czynników pozwalający jego zespołowi na spokojne utrzymanie się była atmosfera. W kolejnych latach mówili o tym w wywiadach m.in. Fredrik Lindgren, Matej Žagar i Paweł Przedpełski. Ten ostatni był w lekkim szoku, kiedy zobaczył jak wygląda atmosfera w klubie po zakończonym meczu – czy to wygranym, czy przegranym. – W Toruniu po każdym meczu każdy szedł do swojego boksu, szybki prysznic, bus i do domu. Tutaj możemy spotkać się w klubie, pogadać, rozładować atmosferę – tak mniej więcej brzmiały słowa wychowanka Apatora. Zielone-światło, a może biało-zielone światło na zjedzenie kiełbaski z grilla i napicia się niekoniecznie wody mineralnej zawsze mają także przedstawiciele drużyny rywala – bo po ostatnim biegu w Częstochowie zapominają o rywalizacji, a liczy się żużlowa brać. Nie jest to częsty obrazek w innych miastach.
Włókniarz musi liczyć się z tym, że zbliżający się sezon 2020 przyniesie im sporą walkę nie tylko na torze, ale także z presją i oczekiwaniami mediów oraz kibiców. Zakontraktowanie w ramach wypożyczenia z Torunia Jasona Doyla to niewątpliwie hit transferowy. Mieszane odczucia wywołuje kolejny powrót do Częstochowy Rune Holty. Ten jednak zakładając kevlar z Lwem na piersi za każdym razem udowadniał swoją wartość i mimo upływu lat wydaje się, że i tym razem będzie tak samo. Do tego należy dodać dwójkę Fredrik Lindgren i Leon Madsen, o której można pisać wiele, tylko po co?
Skład uzupełnia Paweł Przedpełski oraz juniorzy. Ten pierwszy w końcówce poprzedniego sezonu znalazł coś, czego szukał bardzo długo. Nikt nie powinien wątpić w potencjał wychowanka Apatora, który za zaufanie ze strony władz Włókniarza, powinien odwdzięczyć się dobrą jazdą. I znowu, niczym bumerang, wracamy do atmosfery panującej w Częstochowie. Brak nakładanej presji i tonowanie emocji powoduje, że bez względu na medialne doniesienia oraz kibicowskie oceny, we Włókniarzu panuje azyl.
Świącik wprowadza do Włókniarza wartości rodzinne, chcąc sprawić, aby zawodnicy i każdy pracujący w klubie czuł się swobodnie i był obdarzony zaufaniem. To zupełnie odwrotny kierunek względem panujących trendów. Przecież w dzisiejszych czasach większość klubów sportowych idzie w kierunku korporacyjnym. Największe kluby przypominają bardziej biurowce z urzędnikami, gdzie każdy robi swoje i ucieka do domu aniżeli cieszy się z tego, że może spędzić kilka godzin w miejscu pracy.
Prostotą jest powiedzieć, że kluczem do sukcesu jest dobra atmosfera. Ale w tej prostocie jest metoda. W relacjach telewizyjnych bądź internetowych tego nie ujrzymy. Trzeba samemu tego doświadczyć, będąc blisko klubu. I to powoduje, że w Częstochowie z roku na rok wszystko wygląda coraz lepiej – począwszy od beniaminka po przejściach a skończywszy na medaliście Drużynowych Mistrzostw Polski.
A co Włókniarz może mieć wspólnego z Tomaszem Gollobem? Przypomnijmy sobie drogę wychowanka Polonii Bydgoszcz do złota w Grand Prix. W jego przypadku wszystko potoczyło się harmonijnie – 2007 rok – czwarte miejsce, 2008 – brąz, 2009 – srebro, 2010 – mistrzostwo świata. A Włókniarz? 2017 – piąte miejsce, 2018 – czwarte, 2019 – brąz. Przekonamy się czy częstochowianom uda się pójść za ciosem. Sukces kocha spokój i cierpliwość, a tego pod Jasną Górą nie brakuje.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!