Pojadą czy nie? Kombinują? Mają pieniądze czy pusty portfel? Pytań było dużo, na szczęście większość z nich straciła rację bytu. Wölfe Wittstock wystartują w drugiej lidze. Dla prestiżu rozgrywek i dla kibiców to dobra wiadomość. Trudno się nie cieszyć. Choć od całej tej opery mydlanej mogła już rozboleć głowa. Pora więc wyciszyć emocje i z kopyta ruszać na tor. Pierwsze mecze tuż – tuż!
Nieraz w dziejach polskiego żużla bywało, że zespół zgłoszony do rozgrywek uciekał z pokładu w ostatniej chwili. Kaca miało wtedy całe środowisko. Bywały i bardziej chwalebne przypadki, gdy pożar udało się ugasić i wrócić do gry za pięć… A może nawet pięć po dwunastej.
Najbardziej jaskrawy przykład, który wędruje po mojej głowie to historia Victorii Piła z 2012 roku. Pamiętacie? Chętnie przypomnę.
Jesienią 2011 roku Polonia Piła, wspierana przez Henryka Stokłosę – jednego z najbogatszych przedsiębiorców w kraju, rosła w siłę i sprawiała wrażenie niezniszczalnej. Taka kraina mlekiem i miodem płynąca, o czym w tamtych dniach mogła zaświadczyć rodzina Pawlickich. I Jason Doyle na dokładkę. No więc kiedy awans na zaplecze elity stał się faktem, miało być jeszcze lepiej. Miało, ale nie było. Z klubu wypełzły brudy z długami na czele. I choć sytuacja nie była tragiczna, to wystarczyło, żeby mecenas Stokłosa powiedział „pas”. A wtedy stała się ciemność, bo innych filarów w Pile nie było. Konstrukcja runęła, Polonia zbankrutowała.
fot. Wojciech Dróżdż
Na szczęście, w tunelu pojawiło się światełko. Zapalił je Maciej Witt, 28-letni wówczas pilanin, który postanowił wdrożyć ekspresowy plan naprawczy: – Założyliśmy w Starostwie Klub Żużlowy Victoria Piła. W zarządzie, oprócz mnie, znaleźli się Grzegorz Małuch i Piotr Szymko. Musieliśmy znaleźć pieniądze na start i spłatę długów po poprzednikach. Mimo że Polski Związek Motorowy już wcześniej zamknął zapisy na sezon 2012, dla nas zrobił wyjątek. Warunek był jeden: zgoda pozostałych drugoligowców na dołączenie Victorii do ligi. Dzwoniłem wtedy po klubach, błagałem… Najtrudniej było mi przebrnąć przez Krosno. Na szczęście, oni też się złamali. Mogliśmy jechać! – wspomina Witt z entuzjazmem.
No więc tak – to już było. Dziewięć lat temu to kluby decydowały, czy pilanie będą się cieszyć żużlem, czy tor przy Bydgoskiej zarośnie trawą. Wtedy się udało, teraz też. Może jednak z tą solidarnością w naszym żużlowym światku nie jest aż tak źle?
„Wilki” – miło, że wracacie. Powodzenia!
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!