W Toruniu i Częstochowie jest legendą. Swoją jazdą spowodował, że szanują go w całej Polsce. A jak znalazł się w polskiej lidze? Jak wyglądały jego początki?
W latach 90-tych do polskiej ligi trafiły dziesiątki zawodników zagranicznych. Nasz bohater Ryan Sullivan ostatecznie do polskiej ligi trafił w 1996 roku. Jednak po kolei. Liderem i legendą w Toruniu był oczywiście Per Jonsson. Po jego wypadku w derbach w 1994 roku, działacze Apatora dysponowali jedynie Markiem Loramem. Chciano wzmocnić skład. Pierwsze podejście pod Ryana było właśnie w 1994 roku. Jednak zawodnik odmówił bo twierdził, że nie był gotowy na polską ligę. Kontakt jednak działacze z Ryanem mieli cały czas. Kontuzji doznał Mark Loram, więc działacze z Torunia podjęli bardziej konkretne działania i ostatecznie namówili Sullivana na starty w Polsce. Kto go sprowadził do Polski?
– Z Torunia kontaktowało się ze mną kilka osób wiele razy. Wszystkie na polecenie Jacka Gajewskiego. Wtedy mój bardzo dobry przyjaciel powiedział mi, że muszę być pewny tego, że jestem gotowy na Polską ligę, zanim zdecyduję się w niej podpisać kontrakt. W tamtym sezonie (rok 1996 – dop. aut.) był limit jednego obcokrajowca na mecz. Przyjaciel powiedział mi, że jeśli ostatecznie zdecyduję się na Polskę, a będę miał tam zły sezon, to już tam nie wrócę. To jest bardzo ciężka liga i trzeba wygrywać. Po tym wszystkim Jacek Gajewski osobiście przyleciał do Anglii na mój pierwszy mecz w Long Eaton, żeby się przedstawić i nawiązać ze mną kontakt. Mieliśmy od tego czasu ze sobą kontakt. Po kilku miesiącach ostatecznie się zdecydowałem na starty w Polsce. Pewnie wtedy jeszcze nie byłem gotowy na starty w waszym kraju. Miałem tylko jeden motor i jeden zapasowy silnik. Byłem jednak bardzo zdeterminowany. I tak ostatecznie trafiłem do Apatora – wspomina Ryan Sullivan.
Debiut był trudny ale udany
Jak wyglądał debiut Ryana na polskich torach? – Debiut w Polsce okazał się bardzo trudny. Pierwszy występ to był mecz wyjazdowy w Rzeszowie. Tor był bardzo trudny, bo padał deszcz i warunki były ciężkie. W pierwszym swoim biegu dostałem mega szprycę i byłem cały pokryty błotem. Na złość jeszcze zablokowały mi się zrywki i nie mogłem ich zmieniać. Kompletnie nic nie widziałem i ostatecznie wylądowałem na środku toru na trawie. Byłem bardzo zły, bo przecież to był debiut i niestety nieudany pierwszy bieg. Potem było już bardzo dobrze. Kolejne trzy biegi wygrałem i zdobyłem 9 punktów. Klub mi zaufał i dostałem kolejną szansę. Tym razem znów mecz wyjazdowy w Tarnowie. To było dla mnie bardzo dobre spotkanie, bo zdobyłem w 5 startach 14 punktów, pokazując władzom klubu na co mnie stać i że warto na mnie stawiać. W tamtym meczu wygrałem dwa lub trzy razy z liderem Unii Tonym Rickardssonem – przypomina pierwsze starty na polskich torach Ryan Sullivan.
W debiutanckim sezonie 1996 Sullivan pojechał ostatecznie w 11 meczach Apatora. Zdobył 136 punktów i cztery bonusy. Osiągnął średnią 2,500 na bieg, co dało mu 4. miejsce w ligowym rankingu w kraju. Jak więc widać, był czołowym zawodnikiem całej ligi. Tak w skrócie wyglądały początki Australijczyka na polskich torach.
W Polsce trafiał na dobre kluby. Zapamiętano go głównie w dwóch.
Teraz medialny przepływ informacji jest taki, że każdy nawet średni występ jakiegoś „małolata” jest zauważony i już zaczynają się nim interesować różne kluby. W latach 90-tych było zupełnie inaczej. Można było taką „perełkę” wyhaczyć znacznie łatwiej. Taką właśnie perełką okazał się Ryan. Czy przed debiutem oprócz Apatora interesowały się nim inne kluby?
– Inne kluby się mną nie interesowały. Miałem kontakt w zasadzie tylko z działaczami Apatora. Głównie oczywiście z Jackiem Gajewskim. To on w zasadzie sprowadził mnie do Polski. Kontakt z innymi klubami miałem dopiero podczas moich startów w Toruniu. Po udanym debiucie interesowali się mną inni – wspomina Ryan Sullivan.
Przez trzy pierwsze sezony startował dla Apatora. Potem na sezon przeniósł się do rywala zza miedzy Polonii Bydgoszcz, po czym wrócił do Torunia. W sezonie 2001 przeszedł do Włókniarza Częstochowa. Z tym klubem miał bardzo owocny czas, okraszony w 2003 roku zdobyciem złota DMP, w finale pokonując… Apatora. W Częstochowie jeździł fenomenalnie, również stając się legendą, a kibice wspominają go do dnia dzisiejszego. W „świętym mieście” startował do sezonu 2006, w którym zdobył z drużyną srebro w lidze. Wszystko wskazywało na to, że zostanie tam na dłużej. Wtedy po raz kolejny wkraczają działacze Apatora i Ryan w sezonie 2007 ponownie przywdziewa plastron z Aniołem. Jak więc widać, oprócz epizodu w Bydgoszczy, jego kariera w Polsce skupiła się na dwóch klubach. A czy sam zainteresowany uważa, że miał szczęście w Polsce do klubów?
– W Polsce miałem wielkie szczęście do klubów, nie mam na co narzekać. Zarówno w Toruniu, jak i Częstochowie, czułem się znakomicie. Oba kluby wspominam z sentymentem. Wiem, że mam tam do dzisiaj swoich kibiców, których z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. W całej Polsce byłem raczej dobrze przyjmowany więc pozdrawiam również fanów z innych miast – kończy Australijczyk.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!