Żużle Narodów były i minęły niczym sen, dla jednych czarowny, dla innych cokolwiek koszmarny. Reprezentacja Polski znalazła się gdzieś pomiędzy – medal to zawsze medal, ale Orły Cieślaka przyzwyczaiły kibiców do innych kolorów krążków. Może gdyby dostawały za każdy medal chociaż tyle (nagród i uwagi), co piłkarze za przegrany mecz, i nastroje byłyby lepsze.
Niełatwo być w żużlu Polakiem. W ogóle niełatwo być Polakiem w jakimkolwiek sporcie, nawet w piłce kopanej. Kiedy zawodowo uprawiasz futbol, i nie daj Bóg trafisz do reprezentacji, wszyscy zajmują się łzami twojej matki, kiedy wychodzisz na boisko. A jeszcze by spróbowała nie płakać! Piłkarze mogą zazdrościć żużlowcom, których matki mają prawo prowadzać ich na treningi za młodu, opiekować się ich motocyklami, a niekiedy nawet wymierzyć sprawiedliwość rywalom.
Niezależnie od dyscypliny polski kibic to kibic specyficzny, który albo w „swoich” kompletnie nie wierzy, albo z pomocą mediów nadmuchuje balonik oczekiwań do astronomicznych rozmiarów. To nie duński „roligan”, czyli najspokojniejszy chuligan świata, ani cieszący się z samej sportowej imprezy Australijczyk. My Słowianie wszystkie emocje przeżywamy ze zdwojoną siłą, i pozytywne, i negatywne – a na sportowcach ten fakt się niestety odbija. Widzieliśmy to w przypadku polskiego tercetu podczas Speedway of Nations, który koniec końców wypadł całkiem godnie i drugiego dnia finału nadrobił to, co stracił pierwszego. Widzieliśmy to – tym razem bez cienia happy endu – na mundialowym meczu Polska – Senegal, gdzie reprezentacja uczestniczyła we wbiciu trzech goli, szkoda tylko, że dwóch do własnej bramki. Zwycięscy polscy sportowcy, choćby uprawiali wrotkarstwo figurowe, są noszeni na rękach niczym wojenni bohaterowie, a przegranym pozostaje wstyd, hańba i placki ziemniaczane. Nikt nie mówił, że bycie Polakiem będzie proste.
Biało-czerwone barwy mają pod górę i w lidze, nawet jeśli to najlepsza i najszybsza żużlowa liga świata. Teoretyczny przepis regulaminu, mający zabezpieczyć procent Polaków wśród seniorów, okazał się niekompatybilny z przepisem o rezerwowych. Zasada dwóch polskich seniorów w drużynie, nawet jeśli niekiedy wypaczana przez istnienie niektórych obcokrajowców z polską licencją, ogólnie dość dobrze chroniła dotąd polskich zawodników, którzy już przestali być juniorami. Wprowadzenie rezerwowego do dwudziestu trzech lat, niezależnie od narodowości, to też dobry pomysł, ponieważ pomaga z jednej strony tym polskim zawodnikom, którzy właśnie wyszli z wieku młodzieżowca, popadli w turbulencje, a nie chcą się żegnać z Ekstraligą, z drugiej zaś – młodym, utalentowanym obcokrajowcom, którzy nie mogą występować w Ekstralidze w roli juniorów, a są jeszcze zbyt chimeryczni, by zdobyć stałe miejsce w zespołach. Tylko że z połączenia mocy tych dwóch przepisów powstała luka, przez którą prześlizgnęły się już dwa zespoły. Cóż bowiem z tego, że w składzie widnieje dwóch polskich seniorów, kiedy może się okazać, że jeden z nich pomacha tylko kibicom na prezentacji?
Autentycznie żal mi Damiana Dróżdża. Gdyby wiedział, jaki los spotka go w tym sezonie w Sparcie, pewnie przeniósłby się do pierwszej ligi, by tam odbudować formę. To młody chłopak, potrzebuje jazdy nie tylko na treningach, ale też w warunkach meczowych, potrzebuje szansy, która podbuduje jego wiarę w siebie. Jeżeli kolejny mecz siedzi na ławce, to jakie ma mieć morale? Słyszałam komentarz: „to niech pokazuje się lepiej niż Fricke, kto mu zabrania?”, tylko kiedy ma się pokazywać? Trening to co innego. Ogromnym psychicznym obciążeniem musi być świadomość, że jeżeli dostanie szansę, nawet w meczu, to jeden słabszy wyścig sprawi, że znów nie zobaczy ścigania z rywalami przez dłuższy czas. W przeciwieństwie do Fricke’a, który ma miejsce w zespole, chociaż ostatnio jeździ cokolwiek binarnie.
Ale jeszcze bardziej współczuję Pawłowi Przedpełskiemu. Śledzę jego karierę, odkąd przyszedł do toruńskiego klubu. Zapowiadał się na kolejnego wspaniałego wychowanka kujawsko-pomorskiej żużlowej szkoły, jako junior radził sobie i w lidze, i w Grand Prix… Tylko że zaledwie przestał być juniorem, zaczęły się problemy z przejściem w wiek seniorski, typowe i powszechne wśród młodych żużlowców. Nie wiem, co dokładnie dzieje się w Get Wellu, ale z tego, co widzę i co widzi większość zewnętrznych obserwatorów, Pawłowi brakuje w klubie wsparcia. Jakie były kulisy jego nieobecności w Lesznie? Pewnie nigdy nie poznamy prawdy, ale jeżeli faktem są doniesienia, jakoby menedżer Frątczak oznajmił Przedpełskiemu, że ten będzie widnieć w składzie, ale w meczu nie pojedzie, to to już nie jest błąd sternika toruńskiej drużyny, a wielbłąd. Zawsze lepiej mieć możliwość manewru niż nie mieć. To że Jack Holder spisuje się bardzo dobrze, nie powinno być równoznaczne z tym, że Przedpełski nie będzie miał okazji wystąpić w spotkaniu. Wychowanek Torunia nie spisałby się gorzej niż Holta, zdobywca okrągłego zera punktów, a pewnie mógłby skutecznością powalczyć z Nielsem-Kristianem Iversenem. W co gra Frątczak? Czy, jak sugeruje jeden z redaktorów na dużym portalu żużlowym, odsunął od składu Przedpełskiego, żeby nie stresowali się Holta i Iversen, że jeden nieudany bieg wystarczy, by zmienił ich Holder młodszy? To znaczy: Przedpełskiego stresować można?
Dbajmy o naszych zawodników, nie tylko o tych młodziutkich i perspektywicznych, ale też o tych starszych, już nie juniorów, którzy mogą rozwinąć skrzydła, jeżeli dostaną odpowiednie wsparcie. Nie każdy jest Bartoszem Zmarzlikiem, który z juniorów w seniory zwyczajnie przefrunął. Jeżeli będziemy blokować rozwój polskich zawodników, za kilkanaście lat obudzimy się z ręką w nocniku: ze ścisłą kilkuosobową czołówką, za którą nie stoi żaden po-prostu-solidny-ligowiec. Może czas zadbać o nerwy także biało-czerwonych?
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!