Żużle Narodów vel Speedway of Nations vel Wcale Nie Mistrzostwa Świata Par podzieliły społeczeństwo niczym 50 twarzy Greya. Zrobione byle jak i na kolanie, ale oparte na kontrowersyjnym pomyśle, u jednych rozpalają zmysły, u drugich budzą wstręt i żądzę bojkotu. Jednak w jednym i drugim przypadku by ocenić, warto najpierw dojechać do końca – choćby bolało.
Powyższe porównanie wyszło mi o tyle karkołomnie, że o ile 50 twarzy Greya uważam za paraliteraturę, dla której poza najniższą półką w księgarni miejsca być nie powinno, tak dla Żużli Narodów jest jeszcze nadzieja. Regulamin napisano im taki, że tu nawet święty Barnaba nie pomoże, zasady podziału drużyn między półfinałami pozostają zagadką i widać, jak bardzo te zawody są sfastrygowane na chybcika, byleby coś było – ale dla świata format ten nie jest bynajmniej stracony. Uznajmy ten sezon za czas eksperymentów i popełniania błędów, a życie stanie się piękniejsze, a speedway odzyska swój blask.
Prześmiewcze „Speedway of Nothing” znalazłam na jednej z Facebookowych grup żużlowych, gdzie zresztą sporo kibiców namawia do bojkotu i żądania powrotu DPŚ. Tylko że… po co? Umówmy się: Drużynowy Puchar Świata to impreza, która w obecnej formie wyczerpała swój potencjał. Wyczerpywała go już parę lat temu, gdy nagle okazało się, że brakuje chętnych do przeprowadzania zawodów. Wtedy zmieniono przepisy, by organizator turnieju finałowego miał z urzędu miejsce w finale – i na jakiś czas to pomogło DPŚ wynurzyć się z otchłani. Tylko że z roku na rok grunt coraz bardziej usuwał się spod stóp. Nie chodzi tylko o dominację Polaków, chociaż i ona dołożyła swoją cegiełkę. Niewiele jest krajów zdolnych wystawić pełnowymiarową reprezentację, jeszcze mniej takich, które będą się z nią liczyć. A jechać tylko po to, żeby statystować – jaki w tym sens? Wreszcie: Drużynowy Puchar Świata wcale nie był taki drużynowy. W każdym biegu z każdego kraju startował jeden zawodnik, to jaką tu mamy drużynowość?
Ja odczytuję Speedway of Nations jako z jednej strony, owszem, akt desperacji BSI (nie mają organizatora, a muszą coś zorganizować – nie zazdroszczę takiej matni), ale z drugiej – jakiś powiew świeżości w skostniałym, ograniczonym do kilku krajów światku. Oba półfinały potwierdziły tę teorię. Hej, czy w klasycznym DPŚ Niemcy mieliby jakąkolwiek szansę pokazać się w turnieju finałowym? Chyba jakby wszystkich innych złapali na meldonium… Czy w klasycznym DPŚ zobaczylibyśmy Ukraińców albo Francuzów? Przecież oni nie mają z kogo poskładać „dużej” drużyny, a nawet jakby mieli, to nie mieliby za co jej przywieźć na zawody. Pamiętacie chyba casus Łotyszy z ubiegłego roku – na DPŚ pojechali za swoje, ale na juniora już nie wystarczyło. BSI tak rozpaczliwie szukało wyjścia z matni, w jaką samo siebie wpędziło regulaminem drużynówki, że przypadkiem zrobiło coś dobrego. Kategorycznie nie zgadzam się z Markiem Cieślakiem, który stwierdził, że „egzotyczne” drużyny owszem, pokażą się, ale nic z tego nie wyniknie. Właśnie może wyniknąć. Wreszcie te słabsze państwa też o coś jadą – i ten paradoksalny, poniekąd kretyński regulamin półfinałów sprzyja nie tylko widowisku, ale też motywacji żużlowców spoza krajów „trzymających władzę”. Półfinał w Manchesterze był doskonałym przykładem. Zmobilizowani Francuzi i Finowie wyrywali punkty faworytom, mieszali się do walki, a duet Berge-Bellego miał ogromne szansę na zmierzenie się w bezpośrednim starciu z Australijczykami o awans do finału. Ogromnie szkoda defektu francuskiego żużlowca, mielibyśmy niemałą sensację. Koniec końców miało być z niespodziankami, a wyszło jak zwykle. Na Zachodzie bez zmian, weszli faworyci, ale przynajmniej musieli się napocić.
A pierwszy półfinał? Tor w Teterowie był niemal nie do wyprzedzania, był taki, że Praga przy nim to jak Częstochowa przy Wrocławiu – ale ileż się działo w tabeli. Kto mógłby przypuszczać, że Łotwa skończy na siódmym miejscu? Kto stawiałby, że tylko zbytnia skrupulatność sędzi Turnbull (vel Krystyny Skręćbyk, cokolwiek leszczyńskie nazwisko) pozbawi Ukraińców awansu do piątki liczącej się w walce o finałowy turniej? To ma być ten Speedway of Nothing?
Wreszcie – mamy w końcu drużynówkę, która wymaga drużynowości. Znowu odniosę się do półfinału w Manchesterze, który miał trzech faworytów – Szwecję, Wielką Brytanię i Australię. I o ile dwa pierwsze kraje radziły sobie doskonale, o tyle Australijczycy głupio tracili punkty właśnie przez to, że nie umieli się porozumieć. Bardzo to było widać zwłaszcza w wyścigu z Francuzami. O ile Doyle i Fricke nie poprawią tego elementu, raczej nie mają co liczyć na triumf we Wrocławiu, bo żadne tytuły mistrzowskie i żadna znajomość toru nie pomogą, jeśli na torze każdy z nich będzie mieć trzech rywali.
Trochę nie rozumiem ludzi, którzy z jednej strony narzekają, że w żużlu brakuje emocji, a z drugiej żądają przywrócenia DPŚ. Zaiste, emocje. Kto zajmie drugie miejsce? Czy Polacy zapewnią sobie triumf na jedną, czy na dwie serie przed końcem? Sukcesy też mogą się przejeść. Albo jeszcze gorzej: mogą stać się oczywistością do tego stopnia, że wszystko poza miażdżącym zwycięstwem Biało-Czerwonych będzie przez polskich kibiców odbierane jako porażka. A chyba chodzi o to, żeby triumfy cieszyły, a nie były zwyczajną codziennością, co nie?
Dajmy tym Żużlom Narodów szansę. Po tym, co zobaczyłam w półfinałach, stawiałabym, że na podium w sobotę ujrzymy Szwedów, Rosjan i Polaków, ale w jakiej kolejności – nie podejmuję się sądzić. Może ten ostatni wyścig, który decyduje o wszystkim, jest niestosowny z punktu widzenia sportowej sprawiedliwości – ale czy tak samo niesprawiedliwe nie były finały Indywidualnych Mistrzostw Świata w jednodniowym formacie? Czy tak samo niesprawiedliwe nie są play-offy Ekstraligi? Ale kiedy play-offów nie było, było nudno. A odkąd w Grand Prix coraz bardziej liczą się nie zwycięstwa w rundach, a zbieranie punktów, podnoszą się głosy, że cykl schodzi na psy. No to czego my właściwie chcemy? Sport z samej natury swojej nie jest sprawiedliwy. Ktoś cały sezon pracuje na sukces, a potem jeden upadek, kontuzja w niewłaściwym momencie wszystko przekreśla. Znamy, nie? Albo ktoś w ogóle nie dociera do tego etapu, bo zdrowie wcześniej przekreśla jego karierę. Sport jest piękny i okrutny i usilne poszukiwanie sprawiedliwości może doprowadzić tylko do zabicia widowiska.
Też byłam do Żużli Narodów nastawiona sceptycznie. Nadal nie podoba mi się, że w przypadku defektu czy innego zdarzenia losowego w kluczowym wyścigu właściwie można tego biegu nie rozgrywać już wcale. Uważam, że w półfinale spokojnie wystarczyłyby 22 wyścigi – pojedynek trzeciej drużyny z czwartą w ostatnim z nich. Jestem za obowiązkowym rezerwowym (czy koniecznie młodzieżowcem – nie wiem). Ale samemu pomysłowi warto dać szansę i nie skreślać na starcie tylko za to, że to nie DPŚ. A nuż właśnie Żużle Narodów sprawią, że kiedyś będziemy mogli cieszyć się każdym biegiem „dużej” drużynówki, takiej z dziewięcioma zespołami, z których każdy może wygrać?
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!