W ciągu minionego tygodnia, od czasu publikacji w innym miejscu innego tekstu, niezliczoną ilość razy słyszałam, że moje podejście do żużla jest beznadziejnie naiwne, idealistyczne i romantyczne, i nijak nie przystaje do rzeczywistości, w której sport to najzwyczajniej w świecie biznes. Przyznaję się: winna! Jestem idealistką i wierzę w sport przez wielkie S, nawet jeśli to szalenie niedzisiejsze. Jeżeli ktoś woli widzieć w sporcie tylko biznes – ma do tego prawo. Parafrazując słowa znanego Polaka: racja jest jak zadnia ćwierć i każdy siedzi na swojej. Ale skoro już uważamy, że żużel to nic więcej jak kolejne przedsiębiorstwo, bądźmyż chociaż w naszych sądach konsekwentni.
Tej konsekwencji w środowisku brakuje. Nie tylko wśród kibiców, ale i wśród dziennikarzy, władz klubów, władz ligi… Z jednej strony mówi się o sporcie-biznesie, a z drugiej ludzie żużla, zwłaszcza w minionych dniach, ochoczo szafują trzema wielkimi słowami. Tylko czy ich znaczenie na pewno jest dla wszystkich zrozumiałe?
Słowo pierwsze: lojalność
Odmieniane przez wszystkie przypadki, z zanikającym wołaczem włącznie. Żądane i pożądane. W slangu żużlowym (zwłaszcza subżargonie „kibiców”*) oznacza zazwyczaj: żużlowiec powinien się godzić na wszystko w imię miłości do klubu i, rzecz jasna, swojej wiernej publiczności. Żużlowiec powinien jeździć, dokładając do interesu, nie upominać się o pieniądze, nie rezygnować z kontraktu ani nawet nie wahać się przed podpisaniem mało korzystnego aneksu. Żużlowiec ma zawsze być dla „kibiców”, bo to oni są „największym sponsorem tego sportu” i najwięcej dla żużla poświęcają. Na mecze chodzą, znaczy się. Co ważne, lojalność należy udowadniać w trybie ciągłym (mieliśmy z tym do czynienia na przykład w przypadku Patryka Dudka, kiedy pojawiła się niepewność, czy podpisze aneks). Jeżeli trzy razy odmówiłeś wyższych propozycji kontraktowych z innych klubów, żeby zostać ze swoimi, jeżeli zadeklarowałeś, że pojedziesz z zespołem nawet w niższej lidze, jeżeli przyczyniłeś się do wyniku, który przeszedł najśmielsze oczekiwania – to jeszcze nic nie znaczy, serio. Wystarczy, że raz coś ci się nie spodoba, na coś się nie zgodzisz albo, nie daj Boże, pojedziesz gorszy mecz. Od razu będzie „złotówą”, „nieudacznikiem”, „cwaniaczkiem”, którego „kibice” „żegnają ozięble”. A jeżeli pozostaniesz lojalny – nie łudź się, że zostanie to jakoś powszechnie zauważone. To przecież pewnik i norma.
Innymi słowy: lojalność obowiązuje tylko w jedną stronę. Klub wobec zawodnika nie musi być lojalny. Może posłać na drzewo albo zaproponować „kontrakt sponsorski” bez pokrycia, jak to zdarzało się w poprzednich latach. Może swojemu wychowankowi zaproponować niższą kwotę niż zagranicznym gwiazdom, bo wiadomo, że „swój” ma dodatkową motywację, żeby jeździć – i wykarmi się miłością kibiców.
A lojalność „kibiców”? Mieliśmy popis w minionym tygodniu. Ilekroć któryś z zawodników mniej lub bardziej otwarcie deklarował, że proponowany kontrakt jest dla niego niekorzystny, zlatywali się tacy, którzy niezależnie od jego zasług dla klubu i miłości, o której zapewniali jeszcze niedawno, kazali mu wyp… ewakuować się w trybie natychmiastowym. Zapewniali, że jest dziesięciu lepszych na jego miejsce. Zapominali o wszystkich radościach, których żużlowiec dostarczył. Ale ta nielojalność „kibiców” to przecież chleb powszedni. Ile razy wystarczyło jednego-dwóch nieudanych spotkań, by żużlowiec X czy Y dowiadywał się, że jest „szmatą” i niech spada z klubu, a najlepiej niech w ogóle skończy karierę, bo się do niczego nie nadaje. Ale to zawodnik, który dla widowiska nadstawia karku i dla którego to zawód, w dodatku bardzo kosztowny, ma być jedynym „lojalnym”. Przecież lud żąda.
Tymczasem na rosyjskim forum żużlowym reakcje na zmianę licencji przez Gleba Czugunowa w większości są może nie pozytywne, ale pełne zrozumienia. Głosy gniewne i hejterskie się tonuje komentarzami „chłopak wybrał to, co uznał za najlepsze dla siebie; przecież to jego zawód”. Padają deklaracje kibiców, którzy zamierzają Glebowi kibicować pod jakąkolwiek flagą i w jakimkolwiek układzie sił.
Daleka jestem od idealizowania tamtego środowiska (miewa swoje „czarne momenty”, zaręczam), ale polscy kibice mogliby się uczyć.
Słowo drugie: prestiż
To z kolei bardzo lubią władze. Stosowane wymiennie ze sformułowaniem „najlepsza liga świata”. Stworzyliśmy najlepszy produkt żużlowy na świecie, najbardziej prestiżowy i najbardziej medialny. A tym głupim zawodnikom tylko kasa w głowie…
Tylko czy aby cały ten prestiż nie jest mitem, który sami rozdmuchaliśmy? I na czym właściwie opiera się koncepcja „najlepszej ligi świata”?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy sięgnąć do nie tak odległej historii. Jaka liga była uważana za najlepszą i najbardziej prestiżową, zanim przyszedł boom na Polskę? Brytyjska, to jasne! Mówiło się, że nie może być mistrzem świata człowiek, który nie jeździ na Wyspach, i właściwie dopiero Nicki Pedersen w roku 2008 zadał kłam tej teorii. Młodych żużlowców wysyłało się na Wyspy, by zyskali doświadczenie w jeździe na technicznych torach i w ściganiu się z najlepszymi.
Co w Polsce mamy najlepszego?
Stadiony, jasne. Ale hej, spójrzmy na taki stadion Unii Leszno, było nie było, trzykrotnego DMP w trzech ostatnich sezonach. Nie jest to wybitna konstrukcja. Piękna Motoarena i piękna Moto Arena cieszą w tym roku oczy kibiców pierwszej ligi, a wcale nie „najlepszej ligi świata”.
Kibiców? Na pewno tumult jest epicki. Ale z drugiej strony – ci sami kibice, albo raczej „kibice”, potrafią równie mocno nienawidzić i traktować zawodników jak swoją własność. Jeżeli „zabaweczki” nie spełniają oczekiwań, zostają bardzo szybko rzucone w kąt. Może ten nienawidzący tłum obiektywnie nie stanowi większości kibicowskiej masy – mam nadzieję, że nie stanowi! – ale zdecydowanie jest grupą najgłośniejszą. Poza tym hej, w takiej Szwecji też są kibice, przypomnijcie sobie choćby fenomen SmedFans. A ziomkowie z Rosji za ukochaną drużyną potrafią przejechać kilkaset kilometrów bez mrugnięcia okiem i zdziwić się, że ktokolwiek postrzega to w kategoriach wyczynu.
Profesjonalizm? Cóż, jeżeli przez profesjonalizm rozumiemy największe stężenie afer i aferek, spektakularnych bankructw, działalności komisarzy toru, przepychanek… A do tego dodajmy manual dla zawodników Ekstraligi. Ogólnodostępna, bardzo pouczająca lektura, polecam gorąco. Dowiemy się z niej, że żużlowiec powinien być właściwie na każde wezwanie Wszechmocnej Ligi, a z praw to ma prawo w sumie głównie do bycia zawodnikiem Ekstraligi. Słaby deal, milordzie.
Umówmy się, najlepsza liga jest najlepszą ligą, ponieważ jeżdżą w niej najlepsi zawodnicy. A najlepszych zawodników przyciągnęły największe pieniądze. "Prestiż” jest zbudowany na gigantycznych zarobkach, więc nie oczekujmy, że kiedy zarobki polecą na łeb na szyję (a jeśli jeszcze nie poleciały, to zrobią to w ciągu roku z powodu kryzysu), najlepszość będzie się kręcić sama z siebie. Sami to stworzyliście, panowie prezesowie, a teraz macie pretensje?
Słowo trzecie: poświęcenie
Wiem, że sama przykładam się do tego, że cytat z prezesa Speedway Ekstraligi robi już trzecie okrążenie po branżowym internecie, ale ten cytat jest wart zapamiętania, zwłaszcza w kontekście innej, świeższej wypowiedzi.
A zatem.
Prezes Speedway Ekstraligi, Wojciech Stępniewski, o konieczności godzenia się zawodników na aneksy do umów (obniżające zarobki o co najmniej 30%): „Jeśli ktoś nie będzie chciał uratować żużla, swojej pracy i pracy setek ludzi, ani nie leży mu na sercu dobro wspólne, to będzie musiał zostać zastąpiony kimś innym”.
Również prezes Speedway Ekstraligi, Wojciech Stępniewski, o zarobkach zarządu Speedway Ekstraligi: „Jeśli będzie taka potrzeba, [nasze] pensje też się zmniejszą”.
Czy tylko ja dostrzegam wewnętrzną sprzeczność? Może faktycznie jestem beznadziejną idealistką, ale uważam, że do rzucania górnolotnych fraz o dobru wspólnym upoważnia tylko własne poświęcenie. Jeśli chcesz zmieniać świat, zacznij od siebie. Redaktor Czekański, z którym w życiu wiele razy się nie zgadzałam w detalach, ale spojrzenie na żużel mamy zaskakująco podobne, ujawniał ostatnio zarobki zarządu. Nie będziemy zaglądać do portfeli, jasne, ale powiem tyle: poświęcenie chociaż postulowanych dla żużlowców 30% tej kwoty nie skazałoby zarządu na głodowanie, było znakomitym marketingowym posunięciem i mogło posłużyć realną pomocą tym klubom, które najbardziej ucierpiały na kryzysie.
No ale co ja się znam. Te pieniądze się zarządowi należą, bo członkowie zarządu sypiają „po kilka godzin”. Cóż, ja na ten przykład ostatnio prawie nie sypiam, martwiąc się o żużel. Gdzie się zgłosić po odbiór wynagrodzenia za to poświęcenie?
Słowo czwarte, przemilczane
Wszystko, co się odbywa, odbywa się pod szumnym hasłem „ratujemy światowy żużel”. I to mnie chyba irytuje najbardziej, kiedy czytam kolejne rewelacje. Zarząd Speedway Ekstraligi i PZM z żadną inną federacją nie ustalały swoich planów, ale zawodników chcą mieć na wyłączność. Akceptują bez mrugnięcia okiem zakaz opuszczania Polski, ale nie rozmawiały z BSI i FIM na temat proponowanego kształtu Grand Prix. Indywidualne Mistrzostwa Europy, jak słyszałam, mają się odbyć, i to w formie cyklu… ale tylko w Polsce. To jaka to promocja żużla? Jakie to ratowanie dyscypliny na świecie?
I jakie to ratowanie dyscypliny, jeżeli oburzacie się, że za pieniądze zarobione w Ekstralidze żużlowcy kupują sprzęt, na którym jeżdżą także w innych ligach? Że na ekstraligowych pieniądzach budują sobie możliwość reprezentowania swoich krajów? Sprawa jest prosta: jeżeli ratujemy światowy żużel, to po prostu się na to godzimy. Możemy głośno mówić, że tak jest, ale burzyć się? Dlaczego? Bądźmy dumni: dzięki Polsce żużel na świecie wciąż żyje i ma szansę się rozwinąć!
Z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność, wiecie? Jeżeli chcemy być liderami z prawdziwego zdarzenia, nie osiągniemy tego krzykiem i autorytarnym forsowaniem rozwiązań korzystnych tylko dla polskiego środowiska. Jeżeli chcemy być liderami z prawdziwego zdarzenia, musimy wyciągać rękę do innych federacji i do FIM, pokazać, że zależy nam na dobru wspólnym.
Nie zależy? Nie ma sprawy. Biznes to biznes, panowie. Jeżeli chcecie, żeby Speedway Ekstraliga opłacała się wyłącznie Speedway Ekstralidze, to to jest wasza racja. Ale proszę, nie głoście wtedy okrągłych zdań o tym, jak to zbawiacie żużel na całym świecie. Bo wiecie, jak to się nazywa?
Hipokryzja.
* Stosuję rozróżnienie na „kibiców”, którzy patrzą na własną korzyść, a żużlowców traktują instrumentalnie, oraz kibiców, którzy umieją spojrzeć szerzej (i nie wyzywać zawodników za to, że ci zachowują się niezgodnie z oczekiwaniami), żeby oddać sprawiedliwość tej drugiej grupie. Istnieje naprawdę wielu kibiców, którzy mają klasę, pomyślunek, wiedzę o sporcie nieograniczającą się do historii dyscypliny (najnowszej klubowej lub takiej od Hoskinsa do zarazy 2020) i dozę empatii. Niestety, najbardziej, jak to zwykle bywa, słychać tych, którzy najgłośniej krzyczą.
Joanna Krystyna Radosz
PS: Jeśli brakuje wam żużla, możecie sięgnąć po moje teksty beletrystyczne. „Szkołę wyprzedzania” w formie e-booka kupicie już za 4,99 zł, ale papierową też dostarczymy wam do domu, a jaką ma ładną okładkę! Natomiast „Czarna książka. Antologia opowiadań żużlowych” oraz „Opowieści na marginesach” są dostępne zupełnie ZA DARMO.
PPS: Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie poglądy należą do autorki i nie trzeba się z nimi zgadzać. Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie fakty należą do rzeczywistości i nie ma sensu ich negować.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!