Skończył się sezon, skończył się okres transferowy, w żużlu zapadła martwa cisza. Przynajmniej od strony kibica. W kuchni speedwaya bowiem zawsze jest gorąco, a kiedy na zewnątrz wygląda na sezon ogórkowy, dzieją się rzeczy fascynujące: poszukiwanie sponsorów, treningi, układanie planu na kolejny rok, szycie kevlarów i krótkie chwile wytchnienia przed nowym sezonem. Dzisiaj jednak naszym motywem przewodnim zdecydowanie będzie cisza.
Bracia Rosjanie mają takie mądre przysłowie „tisze jediesz, dalsze budiesz”, czyli ni mniej, ni więcej, tylko: im ciszej jedziesz, tym dalej zajedziesz. Bardziej mi się podoba ta myśl (choć może nie dosłownie, w końcu żużel znaczy hałas) niż polski odpowiednik, niestety, negatywny: „krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje”. Znaczą jednak zasadniczo to samo: żeby coś osiągnąć, najlepiej robić swoje po cichu, nie przechwalać się zbyt głośno, tylko pracować, pracować i jeszcze raz pracować.
Oczywiście mądrość ta to typowa złota myśl narodów kolektywistycznych, więc Amerykanie czy Duńczycy, słysząc takie historie, uśmiechnęliby się z politowaniem. Ale czyż w żużlu w tym roku nie zadziałało właśnie niewychylanie się? Bartosz Zmarzlik nie uczestniczył w żadnych aferach, w mediach społecznościowych zdawał relacje głównie z treningów, szumnych zapowiedzi takoż nie składał, chociaż środowisko uparcie składało za niego. Presję związaną z rolą faworyta ignorował, ba, uśpił nieco czujność kibiców i rywali nieśmiałym początkiem sezonu, by eksplodować formą w kluczowym momencie. Efekt? Mistrzostwo świata, jak najbardziej zasłużone i wypracowane.
A Unia Leszno? Czy nie zadziałał ten sam schemat? Podobnie jak Zmarzlik, tak i „Byki” łatwo nie miały: złoty medal zarzucono im na szyję jeszcze przed początkiem sezonu, co oznaczało, że każde zwycięstwo będzie przyjmowane jako oczywistość, a każda porażka – jako zapowiedź tego, że „Leszno się kończy”. Leszczyńscy zawodnicy nie wychylali się z buńczucznymi zapowiedziami, nie deklarowali, jakie mają ambitne cele, z pokorą podchodzili do rywali, torów, sytuacji w tabeli. Powtarzane jak mantra po każdym wygranym spotkaniu „sezon się jeszcze nie skończył” poprowadziło dość prostą i pewną drogą do trzeciego mistrzowskiego tytułu z rzędu. Można? Można!
I tak jesteśmy w stanie wymieniać w nieskończoność. Rosjanie w Speedway of Nations. Mikkel Michelsen w SEC. Leon Madsen i Emil Sajfutdinow w cyklu Grand Prix – w końcu oni też szli po swoje po cichu, bez fajerwerków i bez uczestnictwa w wielkich żużlowych skandalach. To chyba znaczy, że kolektywistyczna mądrość miała w minionym sezonie wzięcie. Pytanie tylko, czy wezmą ją sobie do serca wszyscy ludzie żużla i sezon 2020 rozpocznie się od zbiorowych deklaracji szacunku do rywali, pokory oraz spokojnego mierzenia sił na zamiary. To też nie byłoby zbyt zdrowe, ponieważ sport nie lubi ciszy, sport nie lubi kunktatorstwa, a potrzebuje wreszcie emocji, jokerów, tricksterów i czarnych charakterów.
Na jeden z tych ostatnich wyrósł w roku 2019 między innymi Piotr Pawlicki, w ostatnich dniach już oficjalnie oddalony z kadry narodowej. Na temat tego, jak bardzo w konflikcie grupy buntowniczej z selekcjonerem Cieślakiem zawiniły obie strony, pisałam już nieraz. W dużym skrócie: trener powinien publicznie wstawiać się za swoimi zawodnikami (zwłaszcza w sytuacji, kiedy tor, jak w Pile podczas Złotego Kasku, jest niebezpieczny i takie osoby jak Marek Cieślak też to widzą), a ewentualne problemy wewnętrzne rozwiązywać nie poprzez media, tylko osobiście; zawodnicy natomiast winni trenerowi posłuch i szacunek, i, ponownie, kontakt osobisty, a nie „informowanie” go o zwolnieniu chorobowym przez media. Dlatego dobrze, że w kadrze znaleźli się zawodnicy, którym dobrze współpracuje się z Cieślakiem i z którymi dobrze współpracuje się Cieślakowi. Jakie będą tego efekty? To zobaczymy za kilka miesięcy, w obecnej chwili to byłoby wróżenie z fusów, ale takie oczyszczenie atmosfery nierzadko wychodzi na dobre.
Natomiast co się tyczy samego Pawlickiego, to ostatni „skandal” z jego udziałem dotyczy, rzecz jasna, głosowania na Sportowca Roku. Otóż na swoim koncie w mediach społecznościowych młodszy z leszczyńskich braci zachęcał do głosowania na… rajdowca Jakuba Przygońskiego. Media zaraz to wyniuchały i zaczęła się kolejna odsłona starcia pod tytułem „Pawlicki nienawidzi Zmarzlika”. Ze strony byłego prezesa gorzowskiego klubu padły nawet słowa o „nagannym zachowaniu”.
Wiecie co? Piotr Pawlicki w ciągu ostatniego pół roku zrobił kilka niefajnych rzeczy. I tym niemniej to nie jest jedna z nich. Środowiskowa solidarność to śliczny slogan, ale jaka to solidarność, gdy ktoś jest do niej zmuszany? Osobiście bardzo bym chciała, żeby Bartek Zmarzlik został najlepszym sportowcem Polski 2019, ponieważ na ten tytuł zasłużył. Ale nie uważam, żeby moje zdanie było jedynym obowiązującym. Wcale się nie dziwię, że po tych wszystkich przypadkach na linii Pawlicki – Zmarzlik Piotrowi bliżej do kolegi ze stajni Red Bulla. Dziwię się raczej, jak mało osób zwróciło uwagę na ten wątek sprawy. Uważam, że po wszystkim, co stało się w tym sezonie, zwłaszcza po demonstracyjnym i wyjątkowo nieładnym zachowaniu kapitana Unii Leszno po finale Indywidualnych Mistrzostw Polski, próba takiej zawodowej solidarności ze Zmarzlikiem wypadłaby nieautentycznie i ani nie przekonała fanów Pawlickiego do głosowania na mistrza świata, ani nie wpłynęła dobrze na jego wizerunek.
Poza tym, to w końcu było jego osobiste konto, nie żadna deklaracja całego teamu, tylko własna opinia, do której miał prawo. Każdy ma prawo kogoś lubić, a kogoś innego nie lubić, a próby bycia na siłę „poprawnym” nigdy jeszcze nikomu chluby nie przyniosły.
Wreszcie ostatni aspekt tej sprawy, która zajęła w mediach więcej przestrzeni niż powinna. Czy prezes Komarnicki tak samo buntowałby się, gdyby taki Zbigniew Boniek zachęcał do głosowania na Bartosza Zmarzlika zamiast na Roberta Lewandowskiego czy jakiegokolwiek innego piłkarza? Przecież to dokładnie taka sama sytuacja: ktoś wychodzi poza ramy swojej dyscypliny i wyciąga rękę do przedstawiciela innego sportu. Z sympatii albo z szacunku dla zasług. Gdybyśmy zamykali się w naszych środowiskach, rok po roku wygrywałby jakiś piłkarz, w końcu to największa społeczność sportowa w Polsce. Chyba nie o to w tej zabawie chodzi, prawda?
Otóż właśnie, pamiętajmy: to tylko zabawa. Ten plebiscyt nie świadczy o niczyjej wielkości i tego, co zrobił Bartosz Zmarzlik, nikt i nic mu nie odbierze.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!