Jeszcze chwileczka, jeszcze momencik i zakończy się tegoroczny cykl Grand Prix. Prawdopodobnie: trzecim w historii polskim tytułem Indywidualnego Mistrza Świata. Niestety, mam wrażenie, że na ostatniej prostej przed turniejem w Toruniu walka o medale mistrzostw świata nie zajmuje wcale pierwszego miejsca w rankingu najgorętszych żużlowych tematów.
Trochę to smutne, tym bardziej, że ukazuje hierarchię dziobania newsów w naszej dyscyplinie. A z drugiej strony – przynajmniej na dalszy plan zeszło pompowanie balonika przed sobotą. Zamiast tego żużlowa Polska zajęła się śledzeniem dorocznej telenoweli pod tytułem „Bitwa pod barażem” oraz debatowaniem, czy Emilowi Sajfutdinowowi bardziej do twarzy w błękicie, czy w żółci i zieleni.
Zacznijmy od tego ostatniego, ponieważ przynajmniej się wyjaśniło i z niemal stuprocentową pewnością można powiedzieć, że Rosjanin w sezonie 2020 nadal będzie Bykiem, a nie Myszką Miki. Chronologia faktów jest następująca: Sajfutdinow dostał propozycję transferową od Falubazu, zapewne dość intratną; dowiedziały się o tym media; rozpoczęła się ogólnopolska debata na temat, w której niektórzy przekonywali, że sprawa jest właściwie przesądzona i Leszno będzie musiało sobie szukać nowego zagranicznego lidera; wreszcie: brać żużlowa poczęła bądź to wyśmiewać Unię, która straciła jedną z armat, bądź to przeklinać niewiernego Emila. Tyle wiemy. Co się działo naprawdę? Tego z kolei nie wiemy, ale możemy rozważać pewne scenariusze. Na przykład taki, że Emil uprzejmie poinformował, że „rozważy propozycję”, co było taką kurtuazyjną wersją słów „nie ma mowy”. Mało to rosyjskie, ale załóżmy, że to efekt wieloletniego zamieszkiwania w Polsce. Albo też taki scenariusz, że Emil odmówił, ale i tak media postanowiły zrobić newsa z samej propozycji, do której przecież Falubaz miał prawo, jako że i zielonogórzanie, i leszczynianie skończyli sezon.
Specjalnie podsuwamy warianty, w których Rosjanin w żaden sposób nie jest siłą aktywną, ot tak, w ramach przeciwwagi dla scenariuszy, w których to Sajfutdinow bezczelnie podbija swoją cenę i wprowadza w zamęt biedne, zagubione media. Akurat tę opcję trudno mi sobie wyobrazić z jednej przyczyny, niemającej nic wspólnego z ewentualną moralnością lub jej brakiem. Przed Sajfutdinowem najważniejszy turniej Grand Prix w życiu, turniej, dzięki któremu może poprawić swoje najlepsze osiągnięcie w walce o IMŚ i wywalczyć srebro lub nawet zmierzyć się z Bartkiem Zmarzlikiem w bezpośredniej batalii o złoto. Nie wierzę, że pochłonięty przygotowaniami do takiej imprezy zawodnik zawracałby sobie głowę negocjowaniem nowego kontraktu. W końcu akurat tę kwestię lepiej załatwiać, kiedy człowiek już ma medalowe potwierdzenie własnej wartości.
Istnieje też sporo argumentów logicznych, które kłócą się z wizją Sajfutdinowa przechodzącego do Falubazu: znana stabilność finansowa w Unii jest lepsza od jednorazowej propozycji wyższego kontraktu (trudno uwierzyć, żeby propozycja była aż o tyle wyższa, by porzucić dla niej bezpieczną, wypłacalną i walczącą o najwyższe cele przystań), a droga z Bydgoszczy do Leszna – doskonale opanowana, co też pozostaje nie bez znaczenia. Tak samo nie uwierzyłabym w to, że Patryka Dudka skusił, dajmy na to, Rybnik, albo że Bartosz Zmarzlik przechodzi do Falubazu. Tai Woffinden poważnie rozważający starty w barwach takiego, załóżmy, Grudziądza też wydawałby się absurdalny. Wiadomo, żużel to sport, a sport lubi być nieprzewidywalny, lecz jeżeli nie mam pewności co do faktycznego przebiegu jakichś wydarzeń, wolę zaufać logice. Czemuś ufać trzeba.
W każdym razie w tym momencie Sajfutdinow padł ofiarą medialnej afery, ale droga do okienka transferowego jest długa, by była to dopiero pierwsza z ofiar. Dlaczego „ofiar”? Ponieważ zawodnik niezależnie od swoich faktycznych posunięć i tak traci reputację, często niezasłużenie. Pojawiają się „kibice” roszczący sobie prawo do oceny i wyzwisk, „kibice”, którzy już przecież „wiedzą lepiej”, jak było naprawdę, bo coś sobie wymyślili. Tworzą się spekulacje wokół sprawy, której właściwie mogło nawet nie być. I trochę się obawiam, kto w tej przerwie międzysezonowej jeszcze oberwie spekulacjami zrodzonymi z sezonu ogórkowego. I ilu ludzi mieniących się kibicami rzuci się z pazurami na zawodników, zanim ktokolwiek potwierdzi plotkę lub jej zaprzeczy.
„Afera Falubazowa” potrwała wszelako zaledwie nieco ponad dobę i gdyby nie nastroje kibicowskie, to w ogóle nie byłoby o czym mówić. A świat żużlowy żyje też aferą numer dwa, a nawet aferami – „historiami barażowymi”. Z jednej strony baraż o Ekstraligę przebiega pod znakiem skandalu, ponieważ wydaje się, że nikt z władz żużla nie uwzględnia interesu Arged Malesy TŻ Ostrovii Ostrów. Z drugiej natomiast i w walce o niższą klasę rozgrywkową nie obyło się bez skandalu, choć ten akurat nie jest bezpośrednio związany z działalnością drużyn uczestniczących. Oto bowiem prezes-nie-prezes dawnego i przyszłego Apatora Toruń zorganizował konferencję, na której ogłosił niby to kontrakty sponsorskie i nowego trenera, co przecież nie jest zabronione. Przemysław Termiński po mistrzowsku wykorzystał luki w regulaminie i nie łamiąc wewnętrznych zasad, dał do zrozumienia, że w 2020 roku w Toruniu jeździć będą bracia Curzytkowie, a trenować odnowiony zespół ma Tomasz Bajerski. Oba nazwiska są wciąż jeszcze związane z PSŻ-em Poznań, który, przypominam, ma do odjechania rewanżowy baraż z Orłem Łódź. Co ciekawe, chociaż Termiński i o zawodniku Orła wspomniał, to jednak jego nazwiska postanowił nie podawać.
Trzeba jasno powiedzieć: konferencja w Toruniu była zwyczajnie nieetyczna i nie miała nic wspólnego z zasadami fair play, a właściciel toruńskiego klubu wykorzystuje fakt, że pod względem budżetu stanowi najpotężniejszą siłę pierwszej ligi. Tylko że nawet tych potężnych obowiązują pewne zasady, oprócz tych zapisanych w regulaminie także te, które dyktuje coś takiego jak moralność.
Słyszę głosy, że Termiński po prostu otwarcie zrobił to, co wszyscy inni robią potajemnie. Bo przecież „wszyscy dogadują się z zawodnikami jeszcze w trakcie sezonu, wbrew regulaminowi”. To mam propozycję: karzmy każdego. Jakoś nałożenie kary na Artioma Łagutę za to, że swego czasu wyrwało mu się w wywiadzie, iż ma różne propozycje, dla nikogo nie stanowiło problemu. To może zacznijmy karać nie tylko zawodników, ale też kluby. I niekoniecznie karami finansowymi. Problem leży w tym, że mocarze ligi mogą sobie pozwolić na ryzyko. Dla nich opłacenie kary w razie czego, to jak splunięcie. Regulamin powstał właśnie po to, żeby chronić interesy słabszych klubów – tylko co z tego, skoro robi się z niego spółkę z wyjątkowo ograniczoną odpowiedzialnością. Już Sparta Wrocław w tym sezonie dobitnie zawstydziła regulaminowe dziury. Panowie władze polskiego speedwaya, może zamiast wymyślania nowych przepisów zajęlibyście się łataniem starych? Chcecie być zbawcami światowego żużla, a prawda jest taka, że niesprawiedliwe i niejasne reguły gry chwilowo topią nawet graczy na naszym krajowym podwórku.
Przecież to samo dzieje się z Ostrovią. Nie tak bogaty jak ekstraligowi magnaci klub naprawdę chciał zrobić z barażu o Ekstraligę wielką imprezę, na której skorzystają wszyscy, a najbardziej on sam. I nie ma w tym nic zdrożnego. Każdy chce zarobić, a Ostrovia zarobić chciała w pełni legalnie i moralnie. Wykorzystała w tym celu fakt, że mecz w Ostrowie miał się odbyć tuż po ostatniej rundzie Grand Prix, ściągnęła kibiców i zaplanowała wydarzenie przez wielkie W. Szyków nie pokrzyżował jej deszcz w Gorzowie, deszcz to wszak sprawa naturalna. Szyki pokrzyżował jej fakt, że po odwołaniu pierwszego meczu nikt nie słuchał argumentów włodarzy ostrowskiego klubu. Oczywiście, jestem zdania, że z logicznego punktu widzenia komentarze w rodzaju „drodzy kibice, obejrzyjcie mecz w telewizji, bo w Gorzowie może padać” (cytuję z pamięci, więc zachowałam jedynie sens, nie dokładne brzmienie słów) są przegięciem i oznaczają walkę w tej samej piaskownicy, do której już zeszła reszta uczestników tej afery. Ale na poziomie emocjonalnym jakoś ten Ostrów rozumiem. Dawid stanął do walki z Goliatem, a jeszcze rzucają mu kłody pod nogi.
Trudno powiedzieć, ile w tej sprawie jest smaczków, o których nie wiemy. Ile winy ponosi Gorzów, ile Ostrów, a ile Ekstraliga. Fakt faktem jednak, traci na całym skandalu przede wszystkim Ostrovia, która jednak zachowała się fair, chcąc, jak informuje, już początkowo ułożyć baraże tak, by Gorzów odjeżdżał u siebie rewanż – i w ogóle odjeżdżając ten baraż, chociaż na pewno korzystniejsze finansowo byłoby dla niej bezpieczne pozostanie jeszcze przez rok w pierwszej lidze i nabranie sił do walki z gigantami.
Mamy więc regulamin i władze żużla, które nijak nie bronią interesu Dawidów, a preferują Goliatów – zasobnych w finanse i pozycję. I mamy, jak zwykle o tej porze roku, sezon na afery. Kończy się sport, zaczyna szachoboks, przy czym część szachowa polega najwyraźniej na okładaniu się figurami po głowach. Cytując memiczne zdanie, krążące po internecie: właśnie dlatego nie możemy mieć (w żużlu) ładnych rzeczy.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!