Czy emocje po pierwszym meczu finałowym Ekstraligi oraz rewanżowych finałach tak zwanych lig niższych (co nie znaczy, że gorszych) już trochę opadły? Tak? To dobrze, można wyjść na scenę i na spokojnie przeanalizować, co właściwie zadziało się przez ostatni weekend.
Zaczniemy od kwestii chronologicznie pierwszej, czyli nieszczęsnego finału we Wrocławiu. Kiedy czytałam przedmeczowe doniesienia o zastrzeżeniach do toru, gdzieś w głowie kołatała mi uparta myśl, że już to przerabialiśmy. Rok temu w Gorzowie na przykład. Nie pamiętam, czy wtedy były zastrzeżenia do toru w finale, ale pamiętam, że brak widowiska rzucał się wyraźnie w oczy. Tylko że gorzowski tor na problemy z widowiskowością cierpi już od jakiegoś czasu, więc nikogo nie zdziwiło, że finał wygląda… ujmijmy to tak: trochę gorzej niż zwykle mecze w Gorzowie. Ale Wrocław? To już nie ten Nowy Olimpijski, na którym w 2017 roku wiało nudą (pamiętacie World Games? Nie? Ja też tak średnio…). Na tym torze naprawdę się dzieje, a najlepszym dowodem są nie statystyki, lecz niesamowita widowiskowość wrocławskiego toru podczas sierpniowej rundy Grand Prix.
Ci, którzy tamte zdarzenia pamiętali, mogli przecierać oczy ze zdumienia, obserwując dzieje Nowego Olimpijskiego w ostatni piątek. Widowisko? Zero. Mijanki? Głównie spowodowane błędami rywali; w sumie poza atakiem Emila Sajfutdinowa w piętnastym biegu nic zapadającego w pamięć się nie zdarzyło. Emocje trzymał jedynie wynik, bardzo mocno na styku, prawie jak w meczu Leszna w… Gorzowie. Tor nie był niebezpieczny. Czy był nieregulaminowy? Zdania są podzielone, acz ciekawa sprawa, że na cztery godziny przed meczem komisarz stwierdził jego nieregulaminowość, a tuż przed meczem dokładnie ten sam tor był już w porządku. I po co są komisarze, skoro nie mają realnego wpływu na stan toru? Mogą doradzać? Naprawdę? A skoro ktoś, jak kierownictwo Sparty, z rad nie skorzystał, co dalej? Tor był regulaminowy czy nie? Czy może był „nieregulaminowy, ale…”, jak to się miało z torem w Pile podczas niesławnego finału Złotego Kasku? Rozumiem, że skoro nawierzchnia nie była niebezpieczna, to w imię uniknięcia finałowego skandalu i rozsierdzenia zarówno kibiców, jak i mediów zdecydowano się rozegrać spotkanie na tym, co we Wrocławiu było. Ale skoro tak, po co cała debata o nieregulaminowości toru? Czy GKSŻ nie zauważa, że w ten sposób obnaża swoje słabości? Najpierw nakłada na Dariusza Śledzia fikcyjną w gruncie rzeczy karę, teraz tej samej Sparcie grozi palcem bez żadnych konsekwencji, a w efekcie wkrótce nie tylko Sparta, ale cała liga zacznie postrzegać organy zarządzające jako lokalny wariant wsi potiomkinowskich. Jeszcze tylko trawę na zielono pomalować…
Pytanie, czy w finale ważniejsze jest widowisko, czy rezultat, pozostawiam otwarte. Tak naprawdę nie ma na nie „właściwej” odpowiedzi. A Sparta na odmiennym przygotowaniu toru nieco się przejechała – nie tylko wynikiem, ale postawą Taia Woffindena. Ale nad Brytyjczykiem nie ma się co pastwić, ten sezon i tak już dał mu w kość. Na szczęście dla mistrza świata – żużlowy kalendarz 2019 zbliża się już do końca.
A propos kalendarza: słyszałam narzekania na to, że finał we Wrocławiu odbył się w piątek, nie w niedzielę, i że ktoś nie przemyślał kalendarza, umieszczając dokładnie w tę niedzielę maraton. Nie wiem, co było pierwsze, jajko… eee… żużel czy maraton, dlatego nie podejmuję się marudzenia ani krytykowania żadnej ze stron. Natomiast problem rozwiązano zręcznie i bez zbędnego gadania, co należy pochwalić. O wiele większym kłopotem jest brak pomyślunku przy wyznaczaniu daty rewanżowego meczu finałowego. Drodzy państwo, datę Grand Prix w Cardiff znaliśmy od lipca 2018 roku i naprawdę, nikt nie wpadł na to, że w tych zawodach mogą wziąć udział uczestnicy niedzielnego finału, co więcej, prawdopodobnie walczący o mistrzostwo/medale/czołową ósemkę? Co z koncepcją „żadnej ligi po Grand Prix”? Przecież można było wyznaczyć termin rewanżu na przyszłą niedzielę, ponieważ droga z SEC w Chorzowie w razie czego zawsze byłaby krótsza niż ta z GP w Cardiff. A pogoda? Pogoda już chyba zostanie taka jaka jest. Szkoda, że po raz kolejny wypływa kwestia braku porozumienia między GKSŻ i BSI – większość problemów z kalendarzem rozwiązałaby zwykła rozmowa. W żużlu rozgrywek jest mniej niż w takiej piłce nożnej czy choćby łyżwiarstwie figurowym, a zebranie przedstawicieli wszystkich federacji narodowych, FIM, FIM Europe, BSI, One Sportu i Speedway Events nie wymagałoby chyba wiele zachodu? Wystarczy chęć dialogu, naprawdę.
A tymczasem wcale nie w cieniu tych rozgrywek odbyły się dwa finały, teoretycznie już rozstrzygnięte. Zaliczka Ostrovii przed rewanżem w Rybniku wydawała się mizerna, biorąc pod uwagę, jak rozpędziły się w drodze po Ekstraligę Rekiny ze Śląska. I faktycznie – ostrowianie stawiali się jak mogli i stworzyli godne widowisko, ale to ROW wjechał bezpośrednio do najwyższej klasy rozgrywkowej. Po drodze dał jeszcze popis ogarnięcia organizacyjnego, gdy prezes Mrozek osobiście nadzorował naprawę maszyny startowej. Ktoś mógłby się z prezesa Rybnika śmiać, ale jakie to miłe, kiedy człowiek na stanowisku żadnej pracy się nie boi. Może czasem jest go w parkingu za dużo i zawodnicy potykają się o charakter włodarza, ale takich do bólu autentycznych i zakręconych ludzi bardzo nam w żużlu potrzeba. W końcu to sport autentyczności i szaleństwa, czyż nie?
Jeżeli chodzi o szaleństwo, to do tego doszło w Bydgoszczy. Swego czasu o derbach dwóch Polonii zwykło się mówić, że jedna Polonia Piła, a druga trzeźwieje. Teraz ta trzeźwiejąca chyba nadal nie otrzeźwiała do końca i nie zorientowała się, że to nie sen. Po pogromie do 31 w Poznaniu chyba nawet najwięksi optymiści nie wierzyli, że los się jeszcze odmieni. A zawodnicy wiarą się nie zajmowali, tylko jechali – i dojechali do pierwszej ligi. Ktoś powie, że to podejrzane, że takie wyniki w finałach nie padają. A 59:31 to niby standardowy wynik z finału? Ktoś powie, że Poznań wcale nie chciał awansować i specjalnie się podłożył… Po pierwsze, to poważne oskarżenie i nie radzę go rzucać bez dowodów. Po drugie, jak ktoś chce się podłożyć, to nie wygrywa u siebie do 31, to byłoby zbyt ryzykowne. Po trzecie wreszcie, po ostatnich felietonach zwróciła mi uwagę osoba zbliżona do kręgów poznańskich, że może i zewnętrznie Polonia wygląda na o wiele bardziej zmotywowaną do awansu, ale i w PSŻ-cie presja na zwycięstwo w drugiej lidze była ogromna. Teraz podobna jest zapewne na sukces w barażach z Orłem Łódź. Tylko czy Orzeł da się pokonać? To pytanie tej samej kategorii co: czy Ostrovia ma szanse w starciu ze Stalą Gorzów? Ale cóż, żużel ostatnio przyniósł już tyle niespodzianek, że jakiekolwiek wyrokowanie byłoby czystej wody wróżeniem z fusów. Pożyjemy, zobaczymy, a przyszłość niech odkrywają wróżbici.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!