Są takie chwile, kiedy przypominam sobie, że warto wierzyć w ludzi i wiara ta nie jest całkiem skazana na pasmo niekończących się rozczarowań.
Wiele z tych chwil to te momenty, w których w grę wchodzi działalność charytatywna. Kiedy ktoś chce zebrać do „ostatniej puszki prezydenta Adamowicza” symboliczny tysiąc, a zbiórka idzie w dziesiątki milionów. Kiedy znajoma osoba potrzebuje pieniędzy na prywatne badania i niemałą kwotę udaje się uzbierać w ciągu pół godziny. Kiedy wreszcie ktoś rzuca hasło: „hej, były zawodnik Unii Leszno potrzebuje pomocy; pomożemy?” i zaczyna się kręcić kołowrót wpłat i podawania dalej informacji o zbiórce. Niech mówią malkontenci, że mało, że potrzebujemy systemowych rozwiązań – ale czy te spontaniczne akcje nie są najlepszym dowodem na to, że jako narodowi lepiej wychodzi nam skrzykiwanie się i wpłacanie na hurra?
Cały ten wstęp teoretycznie tylko luźno dotyczy żużla, ale uwierzcie mi: żużel to jedna z tych dyscyplin, które takiego skrzykiwania się bardzo potrzebują. Czasem były zawodnik nie ma za co żyć, bo dyscyplina nie wybacza i często okalecza największych marzycieli, nie dając nic w zamian za ich poświęcenie. Czasem ktoś próbuje wrócić do zdrowia po kontuzji, ale leczenie kosztuje o wiele więcej niż da się zarobić na żużlu. Czasem ktoś bardzo chciałby jeździć na najwyższym poziomie, ale nie ma czym zapłacić czołowemu tunerowi. Żużel nie jest ani jedyną, ani najbardziej niedofinansowaną dyscypliną w naszym kraju, i to naturalne, że od czasu do czasu, kiedy sponsorów brak, kiedy brak nawet widoków na sponsorów, ów czy inny zawodnik prosi o pomoc całe środowisko. Tak zrobił chociażby Kacper Gomólski i trudno go za to winić. Dyscyplinę uprawia drogą, wyniki nie zawsze są takie, jak by się chciało, a kiedy nie sposób doprosić się pomocy przedsiębiorców, pozostaje albo zawiesić karierę na kołku, albo jeździć na coraz gorszym sprzęcie – i wpaść w błędne koło coraz gorszych wyników, coraz mniejszych wypłat i tak dalej – albo też zwrócić się do kibiców.
Z drugiej strony naturalne jest to, że ci, którzy mają więcej, często pomagają tym, którzy mają mniej (czy to pieniędzy, czy doświadczenia). Przykładem chociażby Janusz Kołodziej, w końcu jego akademia powstała po to, by żużel mogli poznać młodzi chłopcy, którzy inaczej niekoniecznie mieliby taką możliwość. Natomiast podczas przygotowywania tekstów z cyklu „Młodzi i gniewni”, ilekroć rozmawiam z którymś z młodych Rosjan, na wstępie dowiaduję się, który z uznanych zawodników wspiera jego karierę zarówno moralnie, jak i materialnie. Zresztą, kiedy wpadłam z wizytą do szkółki w Saławacie (o czym pisałam na łamach speedwaynews.pl), na wstępie uderzyły mnie motocykle ze znajomymi osłonami, w tym maszyna należąca niegdyś do Marcina Nowaka.
Jasne, żaden żużlowiec nie udzieliłby pożyczce Wiśle Kraków jak Kuba Błaszczykowski, ale to tylko dlatego, że mamy trochę inną skalę działania. Przecież i w żużlu są zawodnicy, którzy w macierzystych klubach jeżdżą za darmo, jak to się teraz mówi „za wpis do CV”, zwłaszcza zagraniczni, zwłaszcza w małych rodzimych ligach. I nie mówię tu o sytuacji, w której prezes nie chce płacić – to ińsza inszość, bardzo smutna i bardzo ponura. Zatem dobra w tym sporcie jest sporo. Jest też sporo przekonania, że małe z nas środowisko i dlatego musimy się wzajemnie wspierać niezależnie od narodowości, aktualnie reprezentowanej drużyny czy przekonań religijnych. Bo tak naprawdę co za różnica, czy pomocy potrzebuje Polak, czy obcokrajowiec? Wszyscy jedziemy na jednym wozie. A Polska jedzie na nim naprawdę stabilnie, w porównaniu z innymi żużlowymi ośrodkami siedzi stabilnie na sianie, tyłkiem i wszystkimi kończynami. Może dla nas narodowo to sytuacja dość nowa i nie do końca umiemy się w niej odnaleźć, ale w żużlu to my jesteśmy potęgą i centrum władzy.
Co z tego wynika? Chciałoby się, żeby możliwość stroszenia piórek przy byle okazji i powtarzania jak mantry: najlepsi, najwięksi, najbogatsi, najbardziej utytułowani. Tylko że bycie potęgą to też odpowiedzialność za tych, którzy mają gorzej. Jasne, możemy olewać obumierający żużel w krajach ościennych, niech sobie radzą sami. Tylko że jeśli sobie nie poradzą, nagle obudzimy się z ręką w nocniku – jednooki król pośród ślepców. Okaże się, że nie ma już przed kim stroszyć piórek, ponieważ wszyscy inni zabrali zabawki i wynieśli się na inne podwórka.
Dlatego smuci mnie, kiedy proponuję wsparcie klubu czy zawodnika spoza Polski i w odpowiedzi słyszę: „po co mamy się interesować nie-Polakami?”. Właśnie po to, żeby żużel dalej żył. Nie w ramach przymusu, bo zmuszanie kogokolwiek do dobroczynności wypacza jej sens, ale z wewnętrznego poczucia, że chcemy wesprzeć całą dyscyplinę. Że możemy to zrobić.
Jasne, możecie zapytać: „po co uczestniczyć w zbiórce na jakiegoś Ukraińca/Rosjanina/Estończyka/kogokolwiek, skoro są polscy chłopcy, którzy nie mają pieniędzy na sprzęt?”. Tylko że w ten sposób podważamy dobroczynność jako całość – w większości przypadków znajdzie się ktoś, kto ma gorszą sytuację, mniej pieniędzy, większe problemy zdrowotne i tak dalej. Nie da się pomóc wszystkim. Ale to nie znaczy, że nie warto próbować.
Mam marzenie, nawiązując do klasyka, który też śnił na jawie i chciał utopijnego powszechnego dobra. Mam marzenie, żebyśmy jako żużlowa potęga pomogli krajom ościennym i, niechby nawet, wyhodowali sobie rywali, by nie spoczywać na laurach, by wciąż stawać się lepszymi i czynić lepszym cały żużel. Nie da się tego zrobić od razu, więc spróbujmy metodą małych kroczków. Spora część zawodników, których co kilka dni przedstawiamy w cyklu „Młodzi i gniewni”, to chłopcy, którzy mogliby osiągać jeszcze lepsze wyniki, gdyby mieli pod tyłkiem porządny sprzęt. Zapytajcie znajomą firmę, czy nie chciałaby zasponsorować takiego jeźdźca. W skali przedsiębiorstwa to może być symboliczna kwota, a jaka chwała: „sponsorujemy ZAGRANICZNEGO ŻUŻLOWCA”. Przecież w świadomości zbiorowej w Polsce wciąż zagraniczne najczęściej kojarzy się z czymś lepszym i godnym podziwu.
Ot, taki temat do przemyśleń, skoro sezon ogórkowy wszedł w fazę decydującą, znamy już terminarze, wiemy, że nie będzie Grand Prix w Australii i możemy tylko czekać na to, co przyniesie los.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!