Koniec roku to czas podsumowań i czas powracającego z zastraszającą regularnością pytania: jak to zrobić? Jak o minionym roku napisać, żeby było osobiście, ale nie egotycznie, żeby nie pominąć ważnych wydarzeń i żeby nie poczuł się urażony nikt prócz tych, którzy poczują się i tak?
Dlatego też, aby nie powtarzać cudzych myśli i nie krzyżować dróg z własnymi pomysłami z lat poprzednich, zdecydowałam się na bardzo prostą formę: subiektywny wybór pięciu najbardziej pozytywnych i pięciu najbardziej negatywnych momentów minionego sezonu. W każdej z tych kategorii oprócz haseł oczywistych znajdą się, jak sądzę, i takie, które Was zastanowią i zostawią z refleksją na noworoczną noc.
Zacznijmy zatem od tego, co w sezonie 2018 było złe, o czym chętnie bym zapomniała albo co pójdzie do poprawki za rok. Kolejność ma znaczenie.
5 najgorszych momentów sezonu 2018
5. Nagonka na Piotra Pawlickiego i sędziego Krzysztofa Meyzego po finale Indywidualnych Mistrzostw Polski.
Pamiętam jak dziś. Finałowy wyścig turnieju w Lesznie, ze startu pierwszy wyskakuje Janusz Kołodziej, ale Bartosz Zmarzlik nie zamierza składać broni, zakłada jadącego przed nim Piotra Pawlickiego… i kończy się upadkiem. Niegroźnym, na szczęście, ale decyzja sędziego jest jednoznaczna: Zmarzlik w powtórce nie pojedzie. Dawno nie widziałam aż takiej fali kibicowskiej wściekłości i przekonania, że to Bartek jest moralnym zwycięzcą, a sędzia „okradł go” z triumfu, natomiast Piotrek nie ma co się chwalić złotem, które zdobył „niezasłużenie”. I nie pomagały wyjaśnienia, że gdy sędzia Zmarzlika wykluczał, na prowadzeniu był nie gorzowianin, tylko Kołodziej (wobec którego akurat współczucia nie żywiono i nikt go moralnym zwycięzcą nie nazywał), a do wykluczenia Pawlickiego to już w ogóle podstaw nie było…
Brzydziły mnie i brzydzą nadal dwie kwestie w tej sytuacji. Po pierwsze – odbieranie mistrzowi (który nadal musiał w finale pokonać dwóch rywali) radości po triumfie przez obwinianie go o decyzje, na które nie miał wpływu. Po drugie – brak choćby chwili refleksji nad tym, DLACZEGO sędzia zdecydował się wykluczyć Zmarzlika, tym bardziej, że Krzysztof Meyze zawsze miał bardzo dobrą prasę. Tutaj wychodzi ułomność reguł, które nie pozwalają arbitrom wypowiadać się publicznie o motywach podjętych decyzji. Jeżeli my i szef wszystkich szefów, Leszek Demski, mamy prawo oceniać pracę sędziów, to oni powinni mieć też prawo się bronić. Nie trzeba być prawnikiem, żeby się z tym zgodzić.
4. Niesławny palec Macieja Janowskiego…
…albo jak Polak pokazał podczas Grand Prix w Gorzowie „międzynarodowy gest niepokoju” w stron Nickiego Pedersena. Gdyby chodziło o sam gest, nie byłoby o czym mówić – zachowanie nieładne, zasługuje na karę, ale każdemu może się zdarzyć. Problemem jednak było to, że środkowy palec powędrował w górę w reakcji na coś, co koło faulu nawet nie stało, a dla Macieja uzasadnieniem było to, co Nicki – w jego ocenie – robił w przeszłości. Szukanie vendetty na torze i w ogóle nieoddzielanie sytuacji torowej od sytuacji pozatorowej (vel sumy wszystkich grzechów) jest symptomem niepokojącym. Od paluszka w ramach zemsty prosta droga do tego, by ktoś kiedyś, inspirując się zachowaniem Polaka, uznał, że skoro zawodnik A rok wcześniej wykosił go w finale Grand Prix, to on jego też teraz wykosi. Poza tym: Janowski próbował usankcjonować podział na dobrych (którym wolno więcej, nawet robić rzeczy naganne, i nadal będą tymi dobrymi) i złych (których można w ten sposób traktować). Szkoda, że ten fajny i poukładany zawodnik pogubił się i w porę nie przeprosił za zbytnią krewkość – dałby tym przykład jeszcze lepszy niż udziałem w akcjach charytatywnych. Bo błędy każdy popełnia, ale nie każdy umie się do nich przyznać.
3. Grand Prix w Teterowie
Dokładniej zaś to, co działo się przed nim. Już od turnieju w Målilli można było zaobserwować niepokojącą tendencję BSI do przeprowadzania turniejów za wszelką cenę, niezależnie od warunków torowych, co tylko kolejny raz podkreśliło, jak bardzo pod górkę mają w ostatnich latach żużlowcy. Ale tragiczny stan nawierzchni w niemieckiej miejscowości, nawierzchni, na którą mimo licznych zastrzeżeń wypuszczono zawodników, był szczytem szczytów. Owszem, Phil Morris i spółka zorientowali się, że ściganie na TAKIM torze nie jest dobrym pomysłem, ale zabrało im to kilka biegów i zdrowie dwóch żużlowców. Niepokoi mnie, że nikt stanowczo nie zaprotestował przeciwko takiemu ryzykowaniu zdrowiem sportowców. Żużel jest wystarczająco niebezpieczny w sensownych warunkach torowych, nie potrzebuje dodatkowych „atrakcji”. A jeżeli ktoś uważa, że kiedyś to się ścigało i na gorszym torze i nikt nie narzekał, niech zastanowi się, czy sam w imię krótkotrwałej radości gawiedzi (która i tak prędzej czy później znajdzie powód do narzekania) chciałby ryzykować zdrowiem i życiem.
2. Suma wszystkich afer wokół Stali Rzeszów i Ireneusza Nawrockiego
A miało być tak pięknie, że zacytuję piosenkę ze znanego filmu. Miała być wielka Stal Rzeszów, diamentowy cykl rywalizujący o prestiż z Grand Prix (a co najmniej z SEC), miało być uzdrowienie i odmienione oblicze światowego żużla. Rzeczywistość pokazała jednak, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. W tym przypadku mleko natomiast było skisłe i średnio się nadawało do czegokolwiek poza wylaniem. Mniej więcej od połowy sezonu z Podkarpacia poczęły płynąć sygnały, że coś jest nie tak: pan Nawrocki temu i owemu nie zapłacił, z pięciu rund Diamond Cup zrobiły się trzy, zdobywca samochodu otrzymał tak naprawdę żelastwo niezdatne do jeżdżenia wskutek braku dokumentów…
Oczywiście, na każde pytanie Nawrocki miał gotową odpowiedź. Pracownicy nie dopełnili. Salon Skody nie wywiązał się z umowy. Promotorzy z Krško są niepoważni. Zgubiły się faktury. Frekwencja na finale SDC była nieduża, bo ci niewdzięcznicy kibice nie zauważyli, ile dla nich zrobiłem i nawet nie pofatygowali się, żeby mi podziękować. Nie zalegamy miastu, to znaczy zalegamy, ale to dlatego, że miasto samo sobie brało. I nawet gdyby dokonać ultraoptymistycznego założenia, że wszystkie te wymówki to czysta prawda, a Nawrocki miał wielopoziomowego pecha do okoliczności, to pozostaje pytanie: chcielibyście współpracować z takim człowiekiem? Chcielibyście robić biznes z kimś, kto nigdy nie powie „to (też) moja wina”, który nie weźmie odpowiedzialności za porażkę albo niedopatrzenie, tylko wszystkim obarczy innych? Dziwi mnie, że po wszystkich tych wystąpieniach znaleźli się jeszcze chętni do jazdy w Rzeszowie. W końcu wiadomo, kto byłby pierwszym winnym w przypadku jakichkolwiek problemów, a nie daj Bóg i porażek.
I tylko zawodników żal. I kibiców. I pracowników klubu, na których niezasłużenie spłynęło wiadro pomyj.
1. Śmierć Tomasza Jędrzejaka.
Nie mogło być inaczej. Niespodziewana śmierć wspaniałego zawodnika i z pewnością wspaniałego człowieka wstrząsnęła całym środowiskiem. Pamiętam, jak w kolejce na poczcie dostałam smsa: „Jędrzejak nie żyje” i pomyślałam, że to pomyłka, okrutny żart, że jakiś pismak w poszukiwaniu taniej sensacji poszedł o dwa kroki za daleko. Potem była inna myśl: wypadek, koniecznie samochodowy, tylu ludzi ginie w wypadkach, to by było jeszcze jakoś zrozumiałe, ogarnialne, wciąż tragiczne, ale mieściłoby się w wizji świata…
Zapewne nigdy nie dowiemy się na pewno, co pchnęło „Ogóra” do odebrania sobie życia. Zresztą, czy to ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Czy to cokolwiek zmieni? I ta śmierć przecież niewiele na dobrą sprawę zmieniła: w środowisku wciąż są wojenki, jest hejt (bo przecież Jędrzejak „na pewno nie padł ofiarą hejtu”, więc po co się powstrzymywać?) i zbyt dużo złości, jest wreszcie przekonanie, że zawodnik to tylko wyrobnik, którego zdrowiem – także psychicznym – nie trzeba się przejmować.
Mam nadzieję, że skoro przełom lat to idealny moment na refleksję, to i my, jako środowisko, przemyślimy to, co w nas złe i postaramy się być lepsi, tak, by najgorszym momentem sezonu 2019 było co najwyżej to, że w emocjach po wyjątkowo zaciętym biegu zawodnik A z zawodnikiem B dali sobie po kaskach.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!