– Nie zrobię już nikomu żadnego przeglądu silnika – mówi Jan Andersson. – Nie zrobię tego z jednego prostego powodu. Sprzedałem już wszystkie części zamienne. W naszym cyklu podróżniczym, dzisiaj kulisy odejścia na emeryturę jednego z najpoważniejszych tunerów silników żużlowych ostatniej dekady.
Warsztat w przemysłowo-magazynowej części Göteborga wygląda praktycznie tak samo, jak przez ostatnie lata. Krząta się w nim główny inżynier, Jan Andersson oraz odpowiadająca za część biurowo-księgową, jego małżonka, Karin. Teraz są jednak dużo bardziej wyluzowani, uśmiechnięci, odstresowani. Jan nie będzie wysyłał za godzinę silnika po przeglądzie, nikt nie wpadnie znienacka z prośbą o sprawdzenie kompresji, ustalenia przyczyny nieprzewidzianych objawów dźwiękowych czy zrobienia wykresu pracy jednostki na hamowni. Firma JARacing jest po prostu w fazie likwidacji.
Ostatnim szczęśliwcem, którego silniki były dotknięte magiczną ręką szwedzkiego cudotwórcy, okazał się Janusz Kołodziej. Na ile te silniki wystarczą? Co będzie się działo, kiedy wymagane będą w nim remonty, naprawy, serwisy…? „Janek” wierzy, że dał swoim klientom tyle czasu, ogłaszając swoje odejście z tunerskiej giełdy w ubiegłym roku, że każdy mógł poukładać sobie kwestie dostaw sprzętu na ten sezon.
Jak Jan poradzi sobie z odnalezieniem się w nowych realiach, czyli życia bez presji i bycia w centrum wydarzeń? Można założyć, że tak samo dobrze, jak udawało mu się to dotychczas. Cofnijmy się nieco w czasie. Patrząc na znamiona cudowności Pana Anderssona rzuca się niezwykła łatwość, z jaką osiągał kolejne stopnie wtajemniczenia w speedwayu. Żużlem interesował się jego tata, więc któregoś dnia i Jan trafił na trybuny Stadionu Ullevi. Motocykle kręciły go tak bardzo, że mając około siedemnastki zaczął poruszać się jednośladem po ulicy i szosie. I wychodziło mu to na tyle dobrze, że któregoś dnia zrodził się pomysł, aby spróbować żużlowania. W każdy czwartek na Ullevi odbywały się treningi. Można było przyjść i za niewygórowaną opłatę 100 koron przejechać cztery kółka. Ta inwestycja okazała się być może jedną z najlepszych w rodzinie Anderssonów. Pierwszy przejazd okazał się na tyle wiążący w skutkach, że natychmiast zapadła decyzja o zakupie motocykla i poważnym zaangażowaniu. Wszystko potoczyło się piorunująco. Trzy miesiące później na torze w Gislaved, nikomu bliżej nieznany Andersson został mistrzem Szwecji juniorów.
Kariera jak z bicza strzelił rozwijała się w najlepsze w kolejnym, 1975 roku. Kaparna wyjechała do Wielkiej Brytanii na cykl spotkań sparingowych. – Pojechałem tam pięć znakomitych meczów i klub Swindon zwrócił się do mnie z propozycją, żeby startować dla nich w lidze – wspomina Andersson. – Cóż było robić, zostałem w Anglii. Wszystko potoczyło się zadziwiająco szybko.
W czasie pomiędzy meczami „Janek” przygotowywał sobie sprzęt do kolejnych zawodów. Kwestią czasu było, kiedy zacznie zaglądać do silników. Nie upłynęło wiele wody w Tamizie, zanim Weslake’i przestały mieć przed nim tajemnice. Szybko stawał się żywą legendą klubu Reading, barwy którego rozpoczął reprezentować od sezonu 1979. Talent w przygotowaniu bardzo szybkich silników, jak na realia ówczesnej angielskiej elity, szybko zaczęli dostrzegać koledzy z drużyny i nie tylko. Od 1989 Jan zaczął podstawiać „furmanki” innym rajderom klubu z okolic lotniska Heathrow. Jednym z beneficjentów tunerskiego nosa Jana, został szybko jego rodak. Per Jonsson wybrał się do Bradford na finał Indywidualnych Mistrzostw Świata właśnie z silnikiem spod rączki Jana w ramie. 1 września 1990 „Długi Per” pokonał w dodatkowym wyścigu Shawna Morana i stanął na najwyższym stopniu podium. Nawet gdyby było odwrotnie, Jonsson okazałby się najlepszy, bowiem Amerykanina kilka dni później zdyskwalifikowano za stosowanie niedozwolonych wspomagaczy.
„Janek” kontynuując karierę, rzeźbił w silnikach na coraz szerszą skalę. Ale najbardziej znany był na rynku skandynawskim. Przełamanie nastąpiło w roku 2003. Traf chciał, że po którymś z meczów Kaparny Göteborg, na nieistniejącym już stadionie w pobliżu wysypiska śmieci, na tor wyjechał anonimowy junior, żeby przetestować motocykl. Tembr silnika wpadł w ucho ówczesnemu bohaterowi Kaparny, Rafałowi Dobruckiemu. Poszedł zobaczyć i wsłuchać się dokładniej w to, jak ten silnik się zachowuje, jak wchodzi i schodzi z obrotów. Kiedy tylko młodzian zjechał, Rafał podszedł do niego zapytać od kogo ten silnik.
– Jak to od kogo? – padła odpowiedź wyrażona pytaniem. – Od Pana Anderssona.
– Poproszę numer telefonu. Chciałbym taki silnik mieć i ja!
– Po co numer telefonu? Pan Jan stoi ooooo tam…
Od słowa do słowa, pierwszy silnik trafił na polski grunt i za chwilę ćwiczony był na torze w Lesznie. Do warsztatu Jana zawitał wkrótce jeżdżący wówczas w Kaparnie Dawid Kujawa. Nowy pracownik JARacing wprowadził dużo ożywienia i wtedy się zaczęło. Pozytywne recenzje od „Dobrusa” plus dobry szef biura, czyli rzeczony „Pozioma”, poskutkowały napływem zamówień z Polski. Kolejnymi klientami byli Grzegorz Walasek i działający w tajemnicy przed Flemmingiem Graversenem Jarosław Hampel. Potem poszło już lawinowo. Każdy szanujący się zawodnik z Ekstraligi chciał mieć wkrótce w garażu coś od „Janka”, bo te „szafy” zawsze szybko się spłacały.
– W szczytowym okresie naszej wspólnej działalności mieliśmy ponad siedemdziesięciu zawodników do obsłużenia. Ruch był naprawdę spory – wspomina Indywidualny Mistrz Świata Juniorów z Peterborough – Najciekawsza historia? Zdjąłem kiedyś silnik prosto z hamowni, gorący zapakowałem w karton i zawiozłem do Gislaved. Grzegorz Walasek pojechał na nim w meczu ligowym, a że to niedaleko, wyjechał do pierwszego biegu w ogóle bez grzania. Tyle, że mechanicy musieli go montować w rękawicach, bo strasznie parzył.
Szczytem możliwości inżynieryjnych Anderssona był rok 2010, kiedy dwaj jego rajderzy zajęli dwa najwyższe miejsca na podium w Grand Prix. W warsztacie, na honorowym miejscu wisi złota koszulka z ekskluzywnej, limitowanej serii. Ma ona numer 5, a powstało ich tylko 20. Już po tym widać, jak ważnym czynnikiem w mistrzowskim osiągnięciu Tomasza Golloba, było zaangażowanie Jana. Na pytanie kto komu bardziej pomagał w przygotowywaniu sprzętu, Andersson tylko się śmieje. – Ja robiłem te silniki, ale Tomek wiedząc wszystko o pracy silnika, mówił mi jak mam je zrobić w wielu najmniejszych detalach.
W tamtym roku Gollobowi długo pola nie ustępował Jarosław Hampel. – Jan zawsze darzył go dużym sentymentem i wiele razem osiągnęli – wspomina Bosse Wirebrand, wieloletni menadżer reprezentacji Szwecji oraz klubu z Vetlandy. – Myślę, że Jarkowi po tylu wspólnych latach będzie Jana brakowało.
A czegóż może brakować Janowi? Z tego co mówi małżonka Karin, warsztat zostanie uprzątnięty i opuszczony do końca roku. Anderssonowie sprzedali dom, ale kupili gospodarstwo rolne w Alingsas, maleńkiej mieścinie, gdzie „Janek” przyszedł na świat. Przeprowadzają się na czas budowy nowego gniazdka, która może zająć nawet 3 lata lub więcej, do mieszkania w Göteborgu. Wszystko wskazuje na to to, że inżynier od silników, przebranżowi się w inżyniera budowlanego. Dopilnuje z pewnością, żeby na włościach, jako pierwszy powstał nowy, przydomowy warsztat. Bowiem, jak mówi Karin: – Sport to całe jego życie, ale wydaje mi się, że od pewnego czasu przygotowywał się do decyzji o wycofaniu. Cieszę się, że będę go miała więcej w domu, ale pamiętajmy, że on ma swoje motocykle i z pewnością będzie się nimi zajmował, bo jego hobby.
– Zwyczajowo spędzałem dwanaście godzin warsztacie, pracowałem zwykle od siódmej do siódmej. Robiłem to przez ostatnie 25 lat. Teraz będę miał czas zająć się moimi motorami.
Jan prowadzi do boksu, gdzie składuje kilka jednośladów. W oczy rzuca się od razu odrestaurowana motorynka w kolorze niebieskim z logo „95” na baku i rejestracją wskazującą, że to prezent i dowód wdzięczności od Teamu Zmarzlik. Kilka innych pojazdów to motory przeznaczone do jazdy terenowej, ulicznej oraz, na co wskazują opony ze śrubkami, do jazdy po lodzie. – Uwielbiamy z przyjaciółmi i starszą córką wybrać się zimą na jezioro. Jedziemy około trzy godziny na północ, a tam już w grudniu mamy zamarznięte zbiorniki, na których szalejemy godzinami. I wiecie co jest najlepsze w tym lodzie? Że motocykli nie trzeba potem myć!
Jazda od lat młodości po zamarzniętych jeziorach dała „Jankowi” jeszcze jedną przewagę nad rywalami. Perfekcyjna technikę. W czasach, kiedy jeździł w Anglii, często organizowano tam zimą żużlowe turnieje w halach. Andersson był ich prawdziwym królem. Nazywano go nawet nieoficjalnym mistrzem świata w tej odmianie ścigania w latach osiemdziesiątych. – Umiejętności nabyte na jeziorach sprawiały, że nikt nie mógł mnie dogonić. W żużlu, na torze moim najsilniejszym atutem były chyba jednak piorunujące starty.
Mimo, iż przez lata wraz z Jeremym Doncasterem, dostarczając hurtowe ilości punktów, byli legendami za życia w Reading, mimo, że na przełomie lat 70. i 80. miał w lidze szwedzkiej rok, w którym startując dla Kaparny, przez cały sezon nie stracił nawet „oczka”, w finałach Indywidualnych Mistrzostw Świata wystartował tylko sześć razy. Najwyższa pozycja była zarazem najgorsza. Bo przed własną, göteborską publicznością w roku 1980 był czwarty. Dwa razy poczuł też atmosferę Wembley, zaliczył wypad za wielką wodę do LA, wrócił też na Ullevi, a ostatnie finałowe punkty zdobył na Odsal w Bradford. Rok później oklaskiwał pierwsze mistrzostwo Hansa Nielsena z pozycji rezerwowego.
Wszystkie sukcesy i porażki Andersson przyjmował po skandynawsku, na chłodno. Nigdy nie zdradzał ani pozytywnych, ani negatywnych emocji. Nie lubił też zdradzać swoich tajemnic. Jego popisowym numerem było nabijanie na zębatki innych wartości niż w rzeczywistości miały zębów. Sam orientował się w tym doskonale. Rywale, którzy podglądali jego motory byli wyprowadzeni w pole, koledzy z drużyny dostawali wskazówki odnośnie przełożeń, zgodne ze sztuką.
Zdolności po tacie odziedziczyły też córki. Starsza Emma pobiła rekord świata w ćwiczeniu pamięci. Konkurencja polega na przebiciu konkurentów w zapamiętywaniu abstrakcyjnych obrazków, kształtów, ciągów liczbowych bądź literowych, etc. Zrezygnowała chwilowo z dalszych startów, bo miała przepełnioną pamięć, a ponadto twarde warunki stawiała dwójka doskonałych Polaków oraz cały zastęp rewelacyjnych Chińczyków. Młodsza córcia Jennifer odnosiła spore sukcesy w tresowaniu piesków. Robiła, tak jak Janek z silnikami, wszystko, żeby robiły to co trzeba.
Wiele osób zastanawia się, jak odejście Anderssona przegrupuje układ sił w branży tunerskiej. Niektórzy zachowują spokój utrzymując, że mają zapasy jednostek przygotowanych przez szwedzkiego fachmana jeszcze zimą i wiosną. Ale sprzęt niekiedy szybko się zużywa lub traci swe walory. Co będzie dalej…? Kto wypełni lukę po „Janku” na rynku dostawców?
Jednym ze śmiałków, który śmiem twierdzić, będzie wkrótce aspirował do tego miana jest Jacek Rempała. Został ostatnio szczęśliwym posiadaczem jednej z najważniejszych maszyn z göteborskiego warsztatu. Po fazie testów głowice silników z warsztatu „Jacky'ego” mają być podobno bezbłędne.Maszyna do tuningu głowic rusza wkrótce przez Bałtyk, zaś myśli samego „Janka” również kierują się na południe. – Nigdy nie byłem w Polsce na meczu ligowym, a chciałbym tego doświadczyć.
Chociaż senator Komarnicki zaprosił ostatnio publicznie Jana na mecz do Gorzowa, on sam wolałby odwiedzić konfrontację Leszna z Zieloną Górą. Ale, że taki mecz już się odbył, trzeba będzie pomyśleć nad jakimś grubszym planem. Jan z Emmą mają ruszyć do nas na motocyklach w drugiej części wakacji, więc jest jeszcze chwila, żeby wymyślić im jakiś atrakcyjny Tour de Pologne.
PS. Jan Andersson, zakładając, iż nie mówi tego z powodów koniunkturalnych, a biorąc pod uwagę fakt, iż 80 procent jego zleceń w ostatnich sezonach pochodziło z Polski, twierdzi, że w najbliższych latach mistrzem świata zostanie ktoś z trójki Bartosz Zmarzlik, Patryk Dudek bądź Maciej Janowski. Wszyscy oni budowali kariery i osiągali cele na silnikach JAR. Poczekajmy i zobaczmy, kto w najbliższym czasie najlepiej poradzi sobie bez nich…
PIOTR OLKOWICZ
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!