Tarnowska Unia z wyjazdowego spotkania w Rybniku wróciła „na tarczy”. Początek zawodów był w wykonaniu gości bardzo dobry i po 9. biegu prowadzili oni różnicą 2 punktów. Ostatecznie końcówka przerwanego meczu należała do PGG ROW-u. Menadżer „Jaskółek” przyznał, że porażka ośmioma punktami go nie zadowala.
Tarnowianie brylowali w pierwszej fazie, jeśli chodzi o momenty startowe. Trudna nawierzchnia, nasiąknięta deszczem nie dawała zbyt wielu możliwości wyprzedzania. Po 9. biegu skuteczne ciosy wyprowadzili jednak gospodarze i punkty zostały w Rybniku. – Z wyniku nie jesteśmy do końca zadowoleni, ponieważ prowadziliśmy, a jedzie się po to, aby wygrywać. Na początku szanse, że to spotkanie się odbędzie, były bardzo małe. Przed godziną 12 jury zastanawiało się, czy całkowicie nie odwołać zawodów. Cały czas padał drobny deszcz, a my byliśmy na miejscu już od godziny 09:30. Warunki się nie zmieniały, prognozy mówiły, że będzie cały dzień chłodno i to się potwierdziło. Zanosiło się na to, że ten tor będzie ciężko przygotować. Dano szansę gospodarzom, którzy twierdzili, że są w stanie zrobić to tak, aby nadawał się on do jazdy. To im się udało, tor był wymagający, ale można było jechać dosyć bezpiecznie. Po 10. biegu warunki były jednak coraz gorsze. Opady deszczu się nasilały. Było równanie, w 11. biegu zawodnicy jeszcze jechali, a w 12. mieli już problemy z utrzymaniem się na motocyklu na 1. wirażu. Sami zadzwoniliśmy do sędziego, poprosiliśmy o dodatkowe równanie, bo wiedzieliśmy, że w kolejnym wyścigu mogło być bardzo niebezpiecznie. Po tym trzynastym biegu wspólnie z kierownictwem drużyny z Rybnika mieliśmy to samo zdanie. Spytaliśmy zawodników i większość z nich obawiała się o swoje zdrowie. Sezon się dopiero zaczyna, widzieliśmy jakie były warunki torowe. W drużynie rybnickiej zrobiono to samo, było to zatem podjęte jednomyślnie – mówił o warunkach, jakie panowały w niedzielnym pojedynku, Tomasz Proszowski.
Sporo zamieszania zrobiło się przy 10. Biegu. Wówczas to pod taśmą stanęli ze strony gości Przemysław Konieczny. Taśma została zerwana i wydawało się, że sędzia wykluczy Szweda. Ostatecznie dotknął jej minimalnie wcześniej junior, a Ljung został ukarany upomnieniem. Cały czas zawodnicy czekali jednak na decyzję sędziego pod taśmą, co zdekoncentrowało nieco kapitana Unii. – Peter wówczas dostał „warninga”. My nie wiedzieliśmy do końca jaka będzie decyzja sędziego. Na początku wszyscy sądzili, że Peter dotknął taśmy jako pierwszy, a Przemek był wykluczony za drugie ostrzeżenie, jako „recydywa”. Ponieważ procedura została przerwana uznaliśmy, że nie było drugiego wykluczenia właśnie przez to. Okazało się jednak, że taśmy dotknął Przemek, za co został wykluczony. Nie mógł jechać za niego po taśmie Mateusz z rezerwy, ponieważ junior nie może zmieniać juniora. Peter był trochę zdekoncentrowany, mówił jednak, że coś tam było jeszcze poprawiane przy samym starcie. On popełnił błąd, a warunki były takie, a nie inne. Mijanki mieliśmy jedynie praktycznie po błędach, a nie udanych atakach zawodników. Do 10. biegu, gdy wygrywaliśmy starty, to na trasie praktycznie nikt nie był w stanie nas wyprzedzić. Później gospodarze zaczęli lepiej wychodzić spod taśmy i my mieliśmy ten sam problem – ocenił sytuację z 10. wyścigu.
Warunki były takie, a nie inne, a pierwsze równanie zarządzono dopiero po 7. biegu. Z czasem nawierzchnia stawiała jednak coraz więcej problemów. – Przy takich warunkach torowych zdarzały się takie przypadki, że jedzie się do ósmego biegu, aby zawody odjechać i zaliczyć. Ten tor nie był taki, żeby wcześniej wymagał tego równania. To by praktycznie nic więcej nie dawało. Zresztą równanie zostało przeprowadzone dopiero po 7. biegu , bo zaczęły się tam robić nieco większe koleiny, bo jakieś zawsze były. Prosiliśmy o nie, ale ono nie było standardowe. Normalnie robi się je od zewnątrz, do wewnątrz. Prośba zawodników była taka, żeby nie ściągać zewnętrznej nawierzchni do krawężnika, bo tam będzie ciężko jechać. Jeśli ktoś zauważył, to od połowy toru było równanie tej nawierzchni – zaznaczył.
Osiem punktów w rewanżu jest jak najbardziej do odrobienia. Na tę chwilę wygląda to tak, że tarnowianie lepiej czują się na wyjazdach, ponieważ na własnym obiekcie wyraźnie gorzej radzą sobie na starcie. – Na tę chwilę byliśmy na wyjazdach teoretycznie u dwóch najsilniejszych drużyn. W Gdańsku wygraliśmy, a w Rybniku bardzo długo prowadziliśmy. Ta drużyna pokazuje, że ma wszędzie potencjał, nieważne, czy u siebie, czy na wyjeździe. Nam nie robi to różnicy. Wypadł Artur na razie, do składu wszedł Ernest, który zaprezentował się bardzo dobrze. Gdyby nie defekt, miałby zapewne jeszcze więcej punktów. Jak można było zauważyć w Tarnowie przegrywamy starty, a na wyjazdach jesteśmy w tym fragmencie dużo lepsi. Czasami zawodnicy, jadąc na wyjazd mają „pustą” głowę. Tym razem tor był inny niż zawsze w Rybniku. Gospodarze byli przygotowani na coś innego, a my robiliśmy swoje. Okazało się, że od początku trafiliśmy. Na tę chwilę zawodnicy na meczach wyjazdowych mają mniej problemów, niż na tych w Tarnowie, ale myślimy, że to w końcu się zmieni.
Na koniec menadżer „Jaskółek” został zapytany o spotkanie z Łodzią i perspektywę powrotu kontuzjowanego Artura Mroczki. Z pewnością po raz pierwszy po powrocie przed tarnowską publicznością wystąpi Ernest Koza. – Na dzień dzisiejszy wiemy, że Artur Mroczka nie wróci przed meczem z Łodzią, bo nie ma fizycznej możliwości, aby tak się stało. W tej chwili mamy Ernesta, z czego się cieszymy. Wiemy, że tarnowski tor nie jest mu obcy. Uważam, że w Rybniku pojechał bardzo dobre zawody. Był to jego debiut w lidze, wcześniej jechał w kilku sparingach. Pojechał na obcy tor, do najsilniejszej teoretycznie drużyny i potrafił zrobić bardzo fajne punkty. To była walka, a nie „wożenie się”. Te punkty były wydzierane po naprawdę niezłej jeździe i walce. Dodatkowo w pierwszym biegu uzyskał on najlepszy czas dnia – podsumował, komplementując „nowego” zawodnika w tarnowskiej drużynie, Tomasz Proszowski.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!