Cardiff od 2001 jest organizatorem jednej z rund Speedway Grand Prix. Gdyby nie skutki szalejącej na całym świecie pandemii, to walijskie miasto miałoby na koncie 21 odsłon rywalizacji o indywidualny światowy czempionat. Różnie bywało z emocjami na tym jednodniowym torze, ale można wybrać kilkanaście naprawdę świetnych wyścigów.
Osobiście uważam, że atmosfera jaką tworzą organizatorzy na tym zadaszonym obiekcie, jest jedną z najlepszych. Ile razy tam jadę, to zawsze przechodzą mnie ciarki, a na rękach włosy stają dęba. Składa się na to wiele czynników. Potężny hałas z różnego rodzaju trąbek zasilanych gazem, wuwuzeli na siłę płuc jej właściciela, grzechotki, kołatki… Można wymieniać bez końca. Sporo atrakcji współtowarzyszących imprezie. Duża ilość stoisk z żużlowymi gadżetami. Pamiętam koncert Berlindy Carlisle, RedBull freestyle motocross, gdzie motory wraz zawodnikami fruwały na wysokości ostatnich rzędów krzesełek czy też pokazówka grupy antyterrorystycznej, którzy zjeżdżali na linach umocowanych do dachu. Prawda też jest taka, że to oczko w głowie BSI, które jednak z roku na rok szuka oszczędności i tych atrakcji jest coraz mniej. Co nie zmienia faktu, że Cardiff robi wrażenie. Każdy kto chociaż raz tam był, będzie dążył do kolejnych odwiedzin.
Poza atmosferą i atrakcjami współtowarzyszącymi podczas SGP w Caerdydd (nazwa miasta w języku walijskim), swoją znaczącą rolę odgrywa oczywiście żużel. Co ciekawe, jedynym brytyjskim żużlowcem, który wygrał na „angielskiej ziemi” w rundzie cyklu Speedway Grand Prix jest… Chris Harris. Stało się to w 2007 roku. To właśnie po tej rundzie SGP, zawodnik otrzymał przydomek „Bomber”. Przez następne 13 lat nikomu z przedstawicieli wyspiarskiego speedwaya nie udało się odsłuchać „God Save the Queen” na Millenium Stadium. Właśnie bieg finałowy z Cardiff 2007 chcę Wam dziś przypomnieć. Tor nie należał do najłatwiejszych, co nie przeszkodziło „Bomberowi” stworzyć widowisko godne największych „magów” tego sportu. Podczas tych zawodów mogliśmy też obserwować aż czterech naszych reprezentantów, których występ można określić w słowach: pokazali się na torze. Tomasz Gollob i Wiesław Jaguś już po trzeciej serii mogli iść pod prysznic. Rune Holta po zwycięstwie w pierwszym swoim biegu, później przywiózł jedno „oczko”. W trzecim wyjeździe na tor zanotował defekt, w późniejszych startach nie radził sobie z pogorszającym się stanem toru. Jedynie Jarosław Hampel bronił honoru „biało-czerwonych”, ale ta walka skończyła się na trzecim miejscu drugiego półfinału. Warto nadmienić, że popularny „Mały” zaczął od dwóch zer, potem dwa razy wygrał swoje wyścigi, w ostatnim decydującym dla niego biegu przywiózł jeden punkt, który ostatecznie dał mu awans do półfinału. Całkowicie odmienną formę prezentował Harris, który na dziurawym torze czuł się bardzo dobrze. Podobnie jak Jason Crump, Greg Hancock i Leigh Adams. Ta czwórka zameldowała się w finale i stworzyła rewelacyjne widowisko, w którym show skradł Chris Harris. Oglądając ten bieg, można sobie włączyć funkcję automatycznego powtarzania, bo to walka godna rywalizacji o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata.
Enjoy!
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!