Gorące sobotnie popołudnie w Toruniu. Nie chodzi tylko o temperaturę, która – szczególnie na początku, w połączeniu z bezchmurnym niebem – jak na marcowe standardy była bardzo wysoka. Choć Get Well i ROW mierzyły się tylko w sparingu, nie zabrakło walki do końca… i nawet kawałek dalej.
Oba zespoły należą do tych, które przygotowania na torze rozpoczęły wyjątkowo wcześnie. ROW Rybnik wyjechał na swój domowy owal przy Gliwickiej jeszcze w końcówce lutego, Get Well kręci kółka od 4 marca. Dla żadnego z nich nie był to też pierwszy mecz sparingowy. Postępujące objeżdżenie żużlowców było wyraźnie widoczne, co sprawiło, że kilka wyścigów mogło zapaść w pamięć zgromadzonej widowni.
Zawodnicy ścigali się już od pierwszej serii startów. W biegu drugim Siergiej Łogaczow wyprzedził na dystansie Igora Kopcia-Sobczyńskiego. Dwie gonitwy później wychowanek Get Well zrewanżował się Rosjaninowi, choć trzeba przyznać uczciwie, że zawodnik gości miał utrudnione zadanie. Wszystko dlatego, że w trakcie jazdy z jego motocykla odpadło… siodełko. Na szczęście fruwające elementy nie odleciały za daleko i nie zrobiły nikomu krzywdy. – Tak naprawdę ścigaliśmy się już wcześniej na treningach. Minął ten okres przyzwyczajania się do tego, jak to było, a teraz zaczynamy czuć prawdziwy głód jazdy – zdradza Mateusz Szczepaniak w rozmowie z korespondentem portalu speedwaynews.pl.
Zacięcie na dystansie było widać szczególnie wśród żużlowców ROW-u, których czeka przecież poważna walka o ligowy skład. Dość powiedzieć, że Piotr Żyto dał w sobotę szansę aż dziesięciu swoim podopiecznym! Dorobek punktowy poszczególnych zawodników był w miarę wyrównany. Małym wyjątkiem na minus była postawa Zbigniewa Sucheckiego, który w czterech podejściach zdobył zaledwie jedno oczko, pokonując Mateusza Tudzieża. – Jest nas dużo – tego nie da się ukryć. Każdy z nas celuje w to, żeby jeździć w lidze. Wykonujemy swoją robotę, żeby to osiągnąć. Później trener przeanalizuje sobie to, co widział na treningach i sparingach, i wybierze optymalny skład – kwituje nasz rozmówca.
Być może żaden z nich nie wyróżnił się na plus suchym wynikiem, jednak po kilku „Rekinach” było widać, że czują się już na motocyklu na tyle pewnie, by atakować rywali na całego. Przodował w tym właśnie wspomniany Szczepaniak, który prezentował bardzo agresywny (w pozytywnym sensie) styl jazdy. Efekt całkiem przyzwoity – 7 punktów z bonusami w 4 próbach. – Trafił się nam bardzo trudny rywal, bo była to ekstraligowa drużyna w pełnym składzie. Cieszę się jednak z tego, że udawało się siedzieć na kole tak mocnym zawodnikom i skutecznie ich atakować. Największym moim problemem było to, że nie mogłem wyjść ze startu. Pierwsze dwa-trzy metry były dobre, ale potem sporo traciłem na dojeździe do pierwszego łuku. Toruń jest małym i ciasnym torem, ale mimo tego udało się coś wyszarpać na trasie. Zdobyłem kilka oczek, a kibice mogli poobserwować walkę na dystansie – ocenia Szczepaniak.
Niestety fakt, że zawodnicy nie odpuszczali, przyniósł też kilka czarniejszych momentów. Na pierwszy „dzwon” zanosiło się w biegu drugim, gdy tuż po starcie klasyczną „świecę” zrobił Maksymilian Bogdanowicz. Ostatecznie 21-latkowi udało się jednak opanować motocykl, nie wjeżdżając w międzyczasie w bandę ani żadnego z zawodników na torze. Co się odwlecze, to jednak nie uciecze, o czym widzowie przekonali się w gonitwie dziesiątej.
Zaciętą walkę o dwa punkty toczyli wówczas Jack Holder i Siergiej Łogaczow. Australijczyk chciał przyblokować swojego rywala tuż pod bandą, jednak manewr zakończył się tym, że Rosjanin odbił się od ogrodzenia i spadł z motocykla. Centymetrów zabrakło, żeby w swojego kolegę w pary dodatkowo wjechał Zbigniew Suchecki – ostatecznie zawodnikowi ROW-u udało się położyć i o centymetry uniknąć trafienia w głowę Łogaczowa. Jack Holder co prawda nie upadł wraz z przeciwnikami, ale po bezpiecznym przejechaniu łuku zatrzymał się i usiadł na torze, sygnalizując problem z prawą stopą. Ostatecznie Rosjanin i Australijczyk nie doznali poważniejszych obrażeń – żaden z nich na torze już się jednak nie pojawił.
Kolejny upadek w ferworze walki miał miejsce w biegu czternastym. Nick Morris tak bardzo chciał zmieścić się w pierwszym łuku przed Norbertem Kościuchem, że wykręcił klasycznego „bączka” i upadł na tor, zmuszając do położenia się również Maksymiliana Bogdanowicza. Również w tej sytuacji główny zamieszany w sytuację nie przystąpił do powtórki.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!