W cieniu walki o losy żużla w 2020 roku toczy się też inna walka – o miniżużel. W Gdańsku rodzice nie są zadowoleni z zaangażowania klubu w rozwój ich pociech. Długo kumulowana irytacja eksplodowała w czerwcu 2019 roku, kiedy rodzice usłyszeli, że pieniędzy nie będzie.
Wielu kibiców marzy, by w ich ukochanych drużynach jeździło jak najwięcej wychowanków. Jednak aby do tego doszło, potrzebne jest szkolenie na wysokim poziomie. Do tego z kolei niezbędne są nakłady finansowe, a do ich przeznaczania niektórzy się nie kwapią. W ostatnim czasie przekonali się o tym rodzice zawodników startujących na minitorze Wybrzeża.
Cała sprawa urosła latem 2019 roku. Gdańsk był wówczas gospodarzem rund mistrzostw Polski na minitorze. Niestety, poziom organizacji zawodów odbiegał od przyjętych założeń, co zirytowało rodziców. – Zebranie planowano od roku. Bomba wybuchła na mistrzostwach Polski. Gdyby klub dał znać rodzicom, że jest problem, to by było inaczej, bo coś byśmy przygotowali – opowiada pan Tomasz Kawczyński, tata Antoniego, gdańskiego miniżużlowca. Sytuację postanowił załagodzić Krystian Plech, który wówczas był oddelegowany do zadań związanych z pierwszą drużyną. – Miałem informacje, że na minitorze wszystko jest jak należy. Jakieś treningi były i wiem, że doszło do niedopatrzeń przy organizacji mistrzostw Polski. Pewne rzeczy, według standardów, były niedopilnowane – mówi Krystian Plech.
Mama Antoniego Kawczyńskiego była na zawodach i na późniejszym zebraniu. Oprócz przedstawicieli klubu pojawili się na nim rodzice ze swoimi pociechami. Usłyszeli słowa, których się nie spodziewali. – Po tym zdarzeniu doszło do dość burzliwego zebrania. Był na nim Krystian Plech, przyjechał też prezes Zdunek. Prezes zgasił nas na wejściu, że żadnych pieniędzy na miniżużel nie ma – relacjonuje pani Iza. Jak przyznają rodzice, najmocniej zabolały jednak słowa prezesa Zdunka. Zapadły one w pamięć nie tylko im, ale i młodym adeptom miniżużla, o czym wspominał nam jeden z nich – Antoni Kawczyński. Pozytywny w odczuciu pani Izy początek spotkania momentalnie został zgaszony przez przybycie prezesa klubu. – Sławek Maczuga chciał pomóc. Przyznał, że popełnili błędy i w przyszłości to się zmieni. Później jednak przyjechał pan Zdunek. Powiedział że nie ma czasu na miniżużel, bo syn buduje dom. Spławił nas. Usłyszeliśmy, że trenują sami grubasy i amatorzy. Dodał, że jakby ktoś chciał zmienić klub, to on nie będzie żądał pieniędzy za wyszkolenie.
Ten przebieg wydarzeń potwierdza też matka innego z młodych zawodników, pani Karolina. – Byłam na tym zebraniu. Chodzi o nazwanie zawodników „amatorami i grubasami”. Nasze dzieci wtedy jeszcze dobrze nie zaczęły trenować, nie miały z kim. Na spotkaniu był zarząd, nowy trener, pan Krystian Plech, pan Zdunek i jeszcze jedna osoba. Mocno nas te słowa uderzyły – opisuje. Jednak w całej tej sytuacji najbardziej narażone były dzieci. –Myślę, że należy zważać na to, co się mówi. Dzieci to nie są worki treningowe, one mają uczucia i to, co się powie, nie będzie po nich spływało. Może znajdzie się wśród nich takie, które nic nie zrobi sobie z takich słów, ale innym podetną skrzydła, a samoocena spadnie – zauważa.
Do tematu feralnego zebrania niezbyt chętnie odnosi się wywoływany Krystian Plech. – Starałem się na tyle, ile mogłem pomóc, żeby to szkolenie wróciło, dlatego zaangażowałem Marcela Szymko na opiekuna tej grupy. Było takie spotkanie z rodzicami i zarządem. Nie chcę mówić jakie padły tam słowa, ale może ktoś się poczuł urażony… Nie mi to oceniać – ucina.
Przebiegu spotkania nie pamięta prezes Tadeusz Zdunek, jednak uważa, że rodzice mogli wyolbrzymić jego wypowiedź. – Nie pamiętam, czy coś takiego padło czy nie. Nie używam raczej takich słów, więc rodzice mogli przesadzić. Mogłem powiedzieć, że nie będziemy się zajmowali zawodnikami, którzy nie spełniają kryterium żużlowca – odpowiada na zarzuty. Głównym zdarzeniem, które doprowadziło do takich przemyśleń włodarza gdańskiego klubu, było spotkanie z Rafałem Dobruckim. – Miał być u nas trenerem. Rozmawiając, zeszliśmy na temat miniżużla. Stwierdził, że w miniżużel bawią się amatorzy z dzieciakami, a wiek, od którego klub powinien się nimi zajmować, to 12 lat. Ja zawsze słucham tego, co mówią inni i doszedłem do podobnego wniosku. Gdy dzieci zaczynają w wieku 6 lat, nie wiadomo co z nimi będzie. Kilku się wycofa, bo różne rzeczy się dzieją, kilku będzie zawodnikami nieżużlowymi, czyli o dużej posturze, którzy nie potrafią zrobić fikołka do przodu lub do tyłu. Finansowanie takich osób nie ma sensu. Jak mają się bawić, to niech rodzice się tym zajmą.

Pani Karolina odnosi wrażenie, że miniżużel w Wybrzeżu jest zaniedbywany. – Wolę nie pokazywać się w biurze. Czuję, że klub traktuje nas po macoszemu. Każdy ma prawo do własnych odczuć – przyznaje. Rodzice uważają, że nie mają ogromnych wymagań względem klubu. – Oczekiwałabym, by klub zadbał o swoją przyszłość, bo mam nadzieję, że te dzieci nią są. Wystarczy nawet przyjść i spytać „jak idzie?”, niezależnie od tego, co w głębi duszy człowiek myśli, bo pan Zdunek też ma prawo myśleć tak jak myśli. Chciałabym, żeby klub zbudował więź z młodymi zawodnikami, że niezależnie od tego co się będzie działo, czy pieniądze będą czy nie, te dzieci podejdą do klubu patriotycznie. Jeżeli jednak traktowane są po macoszemu, to absolutnie tego przywiązania do drużyny się w dzieciach nie zaszczepi – zauważa pani Karolina.
Prezes Wybrzeża broni się i otwarcie mówi, że jego świat miniżużla nie pociąga, gdyż ma mało wspólnego z profesjonalnym speedwayem. – Kiedy pierwszy raz pojechałem na miniżużel, to się załamałem. Widziałem rodziców, którzy bez zielonego pojęcia kręcili w tych motorach, ustawiali bez pojęcia co w ogóle robią. Mówię „ludzie, zorganizuję Wam szkolenie, bo w końcu z zawodu jestem inżynierem konstruktorem silników”. Nikt nie słuchał, woleli kręcić w lewo i w prawo.
W takich okolicznościach rodzice więcej obiecywali sobie po współpracy z Krystianem Plechem. – Obiecałem, że postaram się to załagodzić i zorganizować pomoc dla miniżużla. Przed lipcem zaproponowałem klubowi, by opiekunem młodzieży został Marcel Szymko. Zarząd i pracownicy klubu to zaakceptowali i przedstawili warunki współpracy. Marcel je przyjął i od lipca organizował zajęcia. Pojawiła się systematyczność, wprowadziłem system kontroli treningów na aplikacji mobilnej. Wiem, że kolejne rundy były już lepiej dopilnowane. Udało się też stworzyć w klubie nowy regulamin dotyczący szkolenia i zasady składek. Doszło do spotkania, na którym byłem ja i pan Mariusz Kędzielski. Te zasady zostały przedstawione rodzicom. Wprowadzono też legitymacje członkowskie, opłaty miesięczne, a treningi prowadził Jarek Hulko. Tyle mogłem zrobić – opowiada były już pracownik żużlowego Wybrzeża.
Współpracę bardzo chwalili rodzice, którzy potrzebowali łącznika między nimi a klubem. – Pan Plech był z nami cały czas. Mogliśmy mu przekazać to, jak chcielibyśmy być postrzegani podczas zawodów na minitorze. Dopiero kiedy się pojawił, coś zaczęło się dziać. W trakcie zimy treningi odbywały się na sali. Dzieci ćwiczyły wytrzymałościówkę z Panem Hulko. O to zadbano – chwali pani Karolina.
Jednak mimo pozytywnych zmian, wciąż dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji na linii klub-rodzice. Jedną z nich był wyjazd Antoniego Kawczyńskiego na zawody mistrzostw Polski na lodzie. Pracownicy klubu, według relacji rodziców, znów sprawili przykrość. – Większość z nich nawet nie wiedziała, że Antek jedzie na te mistrzostwa. Kiedy byłem się zapytać, czy mogę jechać na zawody z synem, to się z nas śmiali – opowiada tata Antka. Podejście zmieniło się diametralnie, gdy jego syn zapisał na swoim koncie sukces. – Klub pierwszy zaczął się chwalić ogromnym wkładem w to osiągnięcie w social mediach – mówi pan Kawczyński.

Antoni Kawczyński zdobył tytuł indywidualnego mistrza Polski w mini żużlu na lodzieKością niezgody są także kwestie finansowe. – Była taka sytuacja, że mój mąż kupił opony, a klub miał zwrócić pieniądze. Wzięliśmy fakturę na Wybrzeże i czekaliśmy na zwrot. Klub wliczył to w swoje wydatki, ale pieniędzy do dziś nie zobaczyliśmy – opowiada pani Kawczyńska. Jej mąż wyjaśnia: – Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu walczyć i zrzekłem się pieniędzy, postanowiłem nie brać z klubu nic. Chciałem, żeby wszystko służyło rozwojowi dzieci.
Koszty rozwoju przyszłych żużlowców są ogromne. W przypadku Wybrzeża większość z nich spada na rodzinę młodego zawodnika. – W Gdańsku jest tak, że rodzice zapewniają sprzęt dziecku sami. Klub na tę chwilę nie jest gotowy zabezpieczyć zawodników pod tym kątem. Jak ktoś chce trenować, to klub zapewnia z kolei zaplecze techniczne – tor, toromistrza wraz z polewaczkami i ciągnikami oraz zabezpieczenie medyczne – opowiada Krystian Plech. – Udało się nam odbudować magazyn na tyle, że są jakieś buty, kaski czy kombinezony. Trener Berliński może tym dysponować. Jeśli wyposażenie pasuje, to klub może pomóc. Pewnych rzeczy jeszcze brakuje – przyznaje. Plech uważa, że warto inwestować w miniżużlowców, podając kilka przykładów z lokalnego podwórka. – Krystian Pieszczek wywodzi się z minitoru. Marcel Szymko, Dominik Kossakowski, a obecnie Karol Żupiński też są przykładami zawodników, którzy wychowali się na minitorze.
Dlaczego więc tego entuzjazmu nie podziela gdański klub? Plech stara się zrozumieć władze Wybrzeża. – Wiem, że zarząd ma uraz, ponieważ kiedyś był przypadek, gdy niemałe pieniądze poszły na szkolenie zawodnika, który ostatecznie nie podszedł do egzaminu na dużym torze. Tak to niestety wygląda. Nie zawsze wszystkie inwestycje się zwracają. Moim zdaniem nie wolno się jednak poddawać, zwłaszcza że w Gdańsku są chłopcy, którzy chcą trenować. Mam nadzieję, że klub dojdzie do porozumienia z rodzicami i to, co udało się poukładać, przetrwa.
Prezes gdańskiej drużyny dostrzega wady szkolenia już w tak młodym wieku. – Wielu miniżużlowców nabiera złych nawyków i potem to się przenosi na duży tor. To, czy prowadzić czy nie prowadzić takie zajęcia, to kontrowersyjna sprawa. Coraz częściej mówi się o trenowaniu na pit bike’ach, a nie na miniżużlu – mówi Tadeusz Zdunek.
W lutym Krystian Plech zakończył współpracę z żużlowym Wybrzeżem, jednak w Gdańsku wciąż są osoby, na których rodzice mogą polegać. – Mechanicy Karola Żupińskiego czy klubowi pomagali nam z własnej inicjatywy, można było na nich liczyć – mówi tata Antka Kawczyńskiego.
Rodzice się nie poddają i wierzą, że mimo odejścia Krystiana Plecha gdański miniżużel będzie się rozwijał. – Liczę na to, że będzie ktoś, kto będzie łącznikiem między nami – minitor a zarządem. Nadzieja umiera ostatnia. Chciałabym, by miniżużlowcy byli traktowani poważnie, bo włożyliśmy w to kupę czasu i pieniędzy. Może to co się zdarzyło, te przemyślenia Antka dadzą do myślenia – mówi pani Karolina. Zaniepokojonych rodziców jest więcej. W trosce o kariery swoich dzieci nie zdecydowali się oni na oficjalną wypowiedź, jednak przyznają, że wszystkie opisane wyżej zdarzenia miały miejsce.
Na razie jednak ciężko cokolwiek przewidzieć. Wszelkie plany zrównał z ziemią koronawirus. – Teraz nikt nie wie, co będzie. Krystian odszedł kilka dni przed wirusem. Przez wirusa trzeba się martwić, żeby pierwszy skład przetrwał. To jest główny problem, a nie miniżużel – stwierdza prezes Zdunek.
źródło: inf.własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!