W swoim pierwszym ligowym wyścigu w karierze przyszło mu stanąć pod taśmą z samym Tomaszem Gollobem. Nie było mu dane sięgnąć po wielkie laury, a przygoda z czarnym sportem u Roberta Dumy dobiegła końca wraz z wiekiem juniora.
Robert Duma w swojej karierze startował w barwach trzech klubów: z Zielonej Góry (1997-1999), Rawicza (2000) oraz Krosna (2001). Spektakularnych sukcesów nie udało mu się osiągnąć. Dodatkowo trafił na taki okres młodzieżowej formacji w swoim macierzystym klubie, że musiał rywalizować m.in. z Grzegorzem Kłopotem czy Krzysztofem Stojanowskim. Jak sam przyznaje z uśmiechem na ustach – brak laurów w speedwayu nadrobił trofeami w kartingach, gdzie obecnie się ściga.
Konrad Cinkowski (speedwaynews.pl): Rozpoczniemy ten wywiad chyba od najbardziej standardowego pytania – skąd u Ciebie miłość do żużla i chęć uprawiania tego sportu?
Robert Duma: Miłość do żużla zaszczepił u mnie mój tata, który sam próbował swoich sił na żużlu za młodych lat w barwach Polonii Piła. Niestety, był to okres, kiedy sekcja ta spłonęła i zakończyła działalność na długie lata. Poza tym, mieszkając w Zielonej Górze masz jakieś 85% szans na to, że żużel będzie w tobie na zawsze.
– Jak zareagowali rodzie na to, że chcesz się ścigać w lewo na motocyklu bez hamulców?
– Generalnie to wiadomo, że nie chcieli słyszeć o tym. Musiałem się więc wysilić i to nieźle, aby dostać w końcu ten wymarzony podpis.
– Licencję żużlową uzyskałeś w wieku siedemnastu lat w 1997 roku. Jak wyglądał egzamin na licencję „Ż” tych ponad dwadzieścia lat temu?
– Egzamin przebiegł dosyć spokojnie. Było nas tylko czterech, z czego jazdę zdało trzech.
– Taki dzień zapewne pamięta się do końca. Gdzie zdawałeś egzamin i czy udało się wszystko bez problemów?
– Licencję zdawałem na torze w Zielonej Górze. Pamiętam, że pogoda była dosyć nieciekawa i tor był bardzo wymagający. Tydzień przed egzaminem na licencję zaliczyłem poważny upadek po którym leżałem kilka dni w szpitalu po utracie przytomności i wstrząsie mózgu. Wyszedłem dosłownie dzień przed egzaminem i to był niewątpliwie sukces, że udało się go odjechać i zdać.
– Rok później zadebiutowałeś w rozgrywkach ligowych (6. kolejka) w barwach ZKŻ-u Zielona Góra. W pierwszym w życiu ligowym biegu stanąłeś pod taśmą z Tomaszem Gollobem. Dla młodego chłopaka to zapewne spore przeżycie, bo Tomasz był już wtedy siedmiokrotnym medalistą IMP.
– Tak, to było na pewno coś niesamowitego. Zadebiutować w takim meczu, chociaż z góry byłem skazany tylko na jeden wyścig już przed meczem. Mogłem jednak cieszyć się z zebranego doświadczenia podczas całych zawodów.
– Następną szansę dostałeś dopiero w 19. kolejce. Tym razem przeciwko Unii Leszno i znów z legendą – Romanem Jankowskim. Łatwych rywali nie miałeś, więc ulec im to nie był wstyd.
– Jeden wyścig i pod prysznic, choć tym razem tor był bardzo przyczepny po opadach. To były jeszcze czasy, gdy te tory były faktycznie dużo bardziej wymagające, nie było deflektorów i dmuchanych band.– Kolejny sezon stracony i w 2000 roku przeniosłeś się do Kolejarza Rawicz. Tam zagościłeś tylko rok i kolejna zmiana klubu, ponieważ trafiłeś do Krosna. Cztery lata – trzy kluby. To sporo.
– W 1999 roku miałem kilka nieciekawych upadków. To był czas przesiadki na leżące silniki, więc trzeba było trochę zmienić technikę jazdy i przyzwyczajenia. Nie pamiętam już nawet jak trafiłem do Rawicza, ale wiem, że byłem wtedy bardzo zmotywowany. Z początku wyglądało to nawet nieźle, bo miałem kilka fajnych wyścigów -zarówno drużynowo, jak i w zawodach indywidualnych. Bardzo pomagał mi wtedy ówczesny mechanik klubowy – Włodzimierz Heliński, który był naprawdę super fachowcem i z fabrycznych części potrafił zrobić cuda. Jednak w środku sezonu spotkał mnie pech w Gorzowie. Jadąc na prowadzeniu, na drugim łuku zostałem uderzony z tyłu i generalnie zostałem wprasowany w bandę. Uszkodzony kręgosłup szyjny i nie wyglądało to kolorowo, ale chcąc nie chcąc, po dwóch tygodniach siedziałem już na motocyklu.
– Jak to możliwe?!
– Brakowało juniora na mecz ligowy. Przedwcześnie zakończyłem sezon, nie tylko ze względu na to, ale odezwały się też wcześniejsze kontuzje.
– Sezon 2001 był dla Ciebie ostatnim w gronie juniorów i ostatnim w karierze. Nie widziałeś sensu kontynuowania kariery?
– Choć rok ubiegły był stracony to nie chciałem się poddawać i na własną prośbę zostałem wypożyczony do Krosna. To miał być przełom, ponieważ po raz pierwszy kupiłem swój własny silnik, który pochodził od duńskiego tunera – Finna Rune Jensena. Chwilę nam zajęło, aby go dostroić do czarnego toru w Krośnie, ale już np. na granicie w Rzeszowie wyglądało to obiecująco. Z niecierpliwością czekałem więc na debiut w Ostrowie.
– Ale ostatecznie w tym meczu nie wystąpiłeś, a twój zespół zdołał wywalczyć ledwie 28 punktów przy 62 rywala…
– Przed meczem chciałem jeszcze potrenować starty i w jednym z treningowych wyścigów udało mi się… wyrwać pół płotu.
– I trening skończył się kontuzją…
– Złamany kręgosłup na odcinku piersiowym plus kilka innych obrażeń zakończyły mój sezon.
– Z perspektywy czasu uważasz, że mogłeś któreś aspekty swojej kariery poprowadzić inaczej, aby było lepiej czy może „czarny sport” nie do końca był ci pisany?
– Oczywiście, że jak to mówią – mądry Polak po szkodzie. Myślę, że miałem jakieś tam zadatki, bo udowodniłem sobie nie raz, że potrafię pojechać bardzo dobrze. Jednak okoliczności były dosyć niesprzyjające. Gdy zdałem licencję, to było nas ponad dziesięciu juniorów, a ciągle dochodzili nowi. Z tego co pamiętam, to jeździliśmy po jednym czy dwa biegi w młodzieżówkach, bo więcej siłą rzeczy było zarezerwowane dla starszych i bardziej doświadczonych kolegów. I to właśnie tutaj upatrywałbym przyczyny porażki.
– No tak, brak jazdy.
– Dokładnie. Straconego czasu siedząc na ławce nie można odrobić zbyt szybko i generalnie żaden z nas poza jakimiś przebłyskami nie pojeździł za długo. Trening w żużlu to nie to samo co zawody, gdzie jest już inny tor i przede wszystkim nowa opona na kole oraz trzech rywali gotowych do walki.
– Myślisz, że gdybyś trafił na „łatwiejszych” konkurentów do składu to mogłoby to się potoczyć inaczej? Akurat twoje juniorskie lata to młodzieżowe starty Grzegorza Kłopota, Sebastiana Smotera, Krzysztofa Stojanowskiego. Na rok „załapał” się też Grzegorz Walasek.
– Nie rozpatrywałbym tego w tych kategoriach. Podstawą do dalszej, coraz lepszej jazdy było nabieranie doświadczenia w zawodach, a tego zdecydowanie brakowało na początku. Nie czułem się gorszy od nikogo, choć wiadomo, że Grzegorz Walasek był już wtedy porządnym ligowcem, na zupełnie innym poziomie i sprzęcie.
– Wraz z końcem sezonu 2001 wieści w żużlowym środowisku na twój temat giną. Odciąłeś się od tego środowiska całkowicie czy może udzielałeś się w jakiejś roli, o czym niewielu wie?
– Przez niemal cały rok leczyłem kontuzję i postanowiłem zakończyć moją przygodę jako zawodnik. W 2004 roku wyjechałem na Wyspy jako mechanik żużlowy, jednak po sezonie chciałem się bardziej skupić na uporządkowaniu swojego życia prywatnego, założeniu rodziny i skończeniu szkoły. Od tego czasu nie udzielam się już w żużlu, choć bardzo za tym tęsknię. Za tą atmosferą, dźwiękiem, zapachem… Sporadycznie jeżdżę oglądać jakieś zawody na Wyspach. To jednak nie jest to samo, co w Polsce.– Czyli śledzisz obecnie to, co się dzieje w speedwayu. Skoro tak to jak oceniasz ruchy transferowe Falubazu i czy ten skład może być teamem na minimum brązowy medal?
– Za rozsądny uważam ruch z wymianą Antonio Lindbäcka za Nickiego Pedersena. Myślę, że to może wyjść na plus i nie do końca zgadzam się z ekspertami, którzy skazują Falubaz na walkę o utrzymanie. Juniorzy zrobili naprawdę duży postęp w ubiegłym sezonie i to może być wartość dodatnia tego zespołu, a dodatkowo nowa tabela biegowa może wypromować niektórych zawodników, którzy byli wcześniej w cieniu. Czy na medal… To jest sport i wszystko się może zdarzyć. Życzyłbym sobie, aby Antonio dostał motywacyjnego, tego przysłowiowego kopa i pojechał sezon życia, a wtedy będzie dobrze.
– Co może być kluczem do sukcesu, którym będzie z pewnością awans do play-off?
– Na pewno juniorzy muszą pojechać na tyle, na ile ich stać i unikać jakichś większych wpadek. O seniorów jestem spokojny, bo to są wielkie nazwiska. Bardzo liczę na Michaela Jepsena Jensena, że w końcu uda mu się odblokować, bo miał przebłyski geniuszu w poprzednim sezonie w pojedynczych wyścigach. Tylko musi zrobić coś, żeby wejść na ten poziom i się na nim utrzymać.
– Od kilku lat rywalizujesz w kartingowych zmaganiach British Rental Kart Championship. Skąd pomysł, aby dosiąść tego typu maszyny i czy ścigasz się zawodowo i można ujrzeć cię w jakichś zawodach czy jest to amatorskie, sporadyczne ściganie?
– Zaczęło się dość niewinnie, ponieważ na wakacjach w Hiszpanii cały czas brakowało mi tej adrenaliny związanej ze speedwayem i próbowałem różnych rzeczy. Trafiłem na kartingi i ta maszyna, którą się przejechałem miała prawie pojemność żużlówki. To mnie w niej ujęło. Znów poczułem prędkość i tak zostało. Teraz już można powiedzieć, że jestem weteranem, ponieważ z sukcesami ścigam się już od ponad dziesięciu lat. Myślę, że duża w tym zasługa doświadczenia żużlowego, szczególnie w sprintach czyli krótkich wyścigach, gdzie trzeba podejmować szybko decyzje.
– Kariera krajowa czy międzynarodowa?
– W tym roku miałem okazję wystartować w Mistrzostwach Europy, które odbyły się w holenderskim Middelburgu, gdzie miałem okazję zebrać trochę nowych doświadczeń wśród topowych kierowców. Ściganie jest amatorskie, aczkolwiek bardzo serio, bo nikt nie odpuszcza i poziom halowy, szczególnie ten europejski, jest naprawdę wysoki. Marzy mi się, że w przyszłym roku zawitam na Polish Indoor Kart Championship – Otwarte Mistrzostwa Polski, które stoją na bardzo wysokim poziomie.
– Jesteś częścią ekipy, która tworzy grę „Speedway Challenge”. Czy nabyte doświadczenie w realnym speedwayu w jakimkolwiek stopniu pomaga przy tworzeniu wirtualnego żużla?
– Na pewno to się przydaje, chociaż mając tę wiedzę, którą mam to trzeba przełożyć na liczby w komputerze i kod, co nie zawsze jest łatwe. Jednak z głównym kierownikiem tego przedsięwzięcia – Arturem Berkowskim, którego pozdrawiam, jakoś sobie radzimy. Myślę, że to produkt, który z każdą wersją jest coraz bardziej realny i dopracowany, aby zaspokoić gusta nawet największych żużlowych koneserów.
– Dziękuję za rozmowę. Chciałbyś coś dodać na koniec od siebie?
– Chciałbym pozdrowić wszystkich kibiców czarnego sportu i życzyć wszystkim, aby przetrwali ten ciężki okres, aby liga i cały speedway ruszył jak najszybciej.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!