W 1990 roku w Polsce oficjalnie otwarty został rynek dla zawodników zagranicznych. Rok później angaż w kraju nad Wisłą znalazł m.in. Rick Miller, który jednak przez dwa lata odjechał ledwie dziewięć imprez. A nie był żadnym ligowym średniakiem.
1991 rok to okres radykalnych zmian w Częstochowskim Klubie Motocyklowym. Włókniarz szeroko otwiera okno na świat. Do drużyny „Lwów” dołączają m.in. Australijczyk – Todd Wiltshire, dwaj Czesi – Jan Holub i Petr Vandírek oraz Amerykanin – Rick Miller. Najbardziej zapracowany był Holub, który pojechał w piętnastu spotkaniach. Miller swoją szansę dostawał ośmiokrotnie i zdołał w trzydziestu ośmiu biegach wywalczył 76 punktów z siedmioma bonusami, co dało mu średnią biegową 2.184. Tylko czterokrotnie nie zdobywał punktu – trzy razy był czwarty, a raz wykluczony. Swój najlepszy występ w barwach Włókniarza zaliczył 7 lipca w Grudziądzu, gdzie wykręcił 13 punktów (3,2,3,2,3). Oprócz tego notował wyniki: 11+2, 11+1, 11, 10+1, 9+1, 7 oraz 4+1 (w dwóch biegach).
Po sezonie 1991 przeniósł się do Polonii Bydgoszcz. Pojechał jednak ledwie jeden mecz. Polonia ściągnęła go na inaugurację do Wrocławia, gdzie Miller zdołał ugrać dwa punkty (D,-,0,2). Więcej już w naszym kraju nie wystartował, a rok później zdecydował się zjechać z żużlowych torów. Podjął się nowego wyzwania i pracy – został… kaskaderem filmowym, czym zajmuje się do dziś.
Konrad Cinkowski (speedwaynews.pl): Pana przygoda z polskim speedwayem rozpoczęła się w 1991 roku, gdy został pan zawodnikiem Włókniarza Częstochowa. Jak do tego doszło, że znalazł się Pan w częstochowskim klubie?
– Nie pamiętam, kto nawiązał ze mną kontrakt, ale byłem bardzo szczęśliwy, że będę mógł ścigać się w częstochowskim klubie.
– Dostał Pan szansę występów w ośmiu spotkaniach, w których wykręcił bardzo dobre wyniki. Można byłoby rzec, że debiut marzenie.
– Powiem ci, że chciałem zrobić jeszcze więcej! (śmiech – dop. red.). Podróże do Polski w sobotę w nocy po meczach na Wyspach były jednak męczące. Nie kojarzę, abym spał kiedykolwiek więcej niż cztery godziny, kiedy miałem ścigać się w niedzielę w Polsce.
– Jak Pan wspomina okres spędzony w klubie z Częstochowy?
– Miałem wiele udanych występów dla tego klubu i kochałem spędzać czas z Toddem Wiltshire'em. W klubie wszyscy, od promotora (prezesa – dop. red.), pracowników klubu po kibiców byli fantastyczni!
Rick Miller podczas finału IMŚ w 1992 roku. We Wrocławiu wywalczył sześć punktów (0,2,2,2,W).
– A jak wyglądała atmosfera od środka? Todd Wiltshire, Sławomir Drabik, Józef Kafel, Jan Holub – to była „mocna” ekipa (śmiech – dop. red.).
– Mieliśmy bardzo dobry zespół. Najbardziej zaskoczył mnie… „Slammer” Drabik, ponieważ nigdy o nim nie słyszałem, nim przyjechałem do Polski. Przyjemnością było startować oraz podróżować wraz z Toddem. To był inteligentny zawodnik.
– Po roku spędzonym pod Jasną Górę przenosi się Pan na północ kraju – do Bydgoszczy.
– To nie był mój pomysł, aby zostawić i opuszczać Częstochowę. Ale jak do tego doszło, nie pamiętam. Byłem szczęśliwy z pobytu w tym klubie.
– Z perspektywy czasu wydaje się, że nie była to trafiona decyzja. Tylko jedno zaproszenie na mecz, a w nim trzy biegi.
– To był czas, że Polonia miała wielu świetnych jeźdźców. Niestety, nigdy więcej okazji już nie było na to, aby zaprezentować się kibicom.
– Może się Pan jednak pochwalić tytułem mistrza Polski z Polonią. Jak ogólnie wspomina Pan Polskę – zarówno jako kraj, ale też jako swoją żużlową przygodę?
– Kocham Polskę i mam wiele wspaniałych wspomnień z tego czasu, który spędziłem w waszym kraju. Polacy byli dla mnie bardzo mili. Zawsze czułem się wyjątkowo, a za to zawsze będę wdzięczny!
W Polonii rywalami Millera do składu byli m.in. Ermolenko, Smith czy Matoušek
– Przełom lat 80. i 90. Jest Pan jedną z pierwszoplanowych postaci amerykańskiego speedwaya. Wraz ze swoją ekipą zdobywa Pan pięć medali Drużynowych Mistrzostw Świata, ponadto dwukrotnie startuje w finałach IMŚ. Nagle, po sezonie 1993, kończy karierę. Jaki był powód podjęcia takiej decyzji?
– Głównym powodem, dla którego rzuciłem jazdę na żużlu było wprowadzenie nowych stawek wynagrodzeniowych w lidze brytyjskiej w sezonie '93. Musiałem zgodzić się na cięcie płac, lecz nie chętnie chciałem to uczynić. Ponadto w lidze szwedzkiej wprowadzono ograniczenie z dwóch obcokrajowców w meczu do jednego i zabrakło dla mnie miejsca.
– Jak z perspektywy czasu oceniłby Pan swoją karierę?
– Nie jestem pewien, jak ją ocenić. Na pewno żałuję, że nie mogłem zrobić jej z dodatkową mądrością, którą udało mi się nabyć z czasem. Starałem się robić wszystko, aby jak najlepiej reprezentować – czy to kluby, gdzie startowałem, czy to barwy narodowe. Miałem szczęście wygrać tytuły mistrza Wielkiej Brytanii z Coventry oraz tytuły mistrza Szwecji z Mariestad. Dodatkowo wygrałem kilka mistrzostw Ameryki, więc ogólnie było nieźle.
– Czuje się Pan legendą amerykańskiego żużla?
– Nie!
– Po zakończeniu czynnej kariery nie pozostał Pan przy sporcie. Zdecydował się zostać kaskaderem i grać w filmach. Skąd taki pomysł i jak Pan się w tym wszystkim odnalazł?
– Byłem bardzo szczęśliwy, że odnosiłem sukcesy jako profesjonalny zawodnik. Miałem również udany czas w branży filmowej jako kaskader. Udało mi się pracować z jednym z najlepszych dyrektorów oraz koordynatorów kaskaderów, który brał mnie do udziały w niektórych z największych filmów. Zdobyłem wiele nagród za swoją pracę jako kaskader i wciąż robię dobrą pracę w tej branży. Kocham swoją pracę, tak samo jak jazdę na żużlu. To już będzie trzydzieści lat jak to wykonuję.
– Od zakończenia Pana kariery minęło już ponad dwadzieścia lat. Czy mimo pracy, interesuje się Pan dalej „czarnym sportem” czy został to zamknięty etap i teraz żużla w życiu Millera już nie ma?
– Nadal kocham speedway! Staram się zawsze oglądać Grand Prix w sieci. Cieszyłem się z bardzo dobrych wyników Grega Hancocka.
Miller, choć ma na swoim koncie pięć medali DMŚ (złoto 1990; srebro 1986, 1988; brąz 1987, 1991), to nie czuje się legendą amerykańskiego żużla
– Greg skończył karierę kilka tygodni temu. Co Pana zdaniem oznacza to dla amerykańskiego speedwaya?
– Było wielu wspaniałych amerykańskich żużlowców, ale Greg był najlepszy, co było dość wyjątkowe. Greg powinien przejść do historii jako jeden z największych w historii. Niestety, amerykański żużel jest od lat na niskim poziomie i nie jestem pewien, czy kiedykolwiek uda mu się podnieść.
– Bardzo dziękuję, że znalazł Pan dla mnie czas. Świetnie mi się z Panem rozmawiało.
– Proszę pozdrowić wszystkich, najlepszych kibiców speedwaya w waszym kraju! Gdy potrzebowałem, mogłem liczyć na waszą gościnność! Dziękuję bardzo!
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!