Afera Maltańska, z Maciejem Janowskim w roli głównej, nieoczekiwanie podgrzała emocje w końcówce sezonu ogórkowego. Szkoda tylko, że mówimy o emocjach skrajnie negatywnych. PZM pokazał, jak wizerunkowo strzelić sobie w kolano i ponownie zrazić do siebie kibiców.
Już jakiś czas temu, w polskim środowisku żużlowym popularne stało się hasło, że „kto siedzi w żużlu, ten się w cyrku nie śmieje”. Odnosiło się to głównie do aferek, które krajowym speedwayem trzęsły w ostatnich latach. Płonąca rozdzielnia w Gorzowie, cięty język Marka Cieślaka czy konflikt Leona Madsena z byłą żoną to kilka przykładów. Niestety można odnieść wrażenie, że z roku na rok w bezsensowności medialnych burz idziemy coraz dalej. Sytuacja z Maciejem Janowskim, Rafałem Dobruckim i Polskim Związkiem Motorowym wydaje się potwierdzać tę tezę. Bo jak całe zamieszanie nazwać inaczej niż niepotrzebną gównoburzą?
Zacznijmy od tych nieco mniej wtajemniczonych i wytłumaczmy im, o co chodzi. Jak co roku, na przełomie stycznia i lutego, żużlowa reprezentacja Polski udała się na zgrupowanie na Malcie. Pojawiła się na nim śmietanka polskiego speedwaya, do której niewątpliwie należy Maciej Janowski. Zawodnik Sparty Wrocław miał jednak drobny problem. Na kilka dni przed końcem zgrupowania potrzebował wrócić do domu, co zakomunikował Rafałowi Dobruckiemu jeszcze przed wylotem na śródziemnomorską wyspę.
Kiedy nadszedł dzień wylotu Janowskiego do Polski, w sieci wywołała się burza. Polski Związek Motorowy nie omieszkał o tym poinformować opinii publicznej. Od razu zaczęły się więc analizy, co zawodnikowi w związku z tym grozi. Przede wszystkim wzięto pod uwagę wykluczenie z reprezentacji i turniejów krajowych, co zamknęłoby przed 33-latkiem drogę do zawodów międzynarodowych, w tym SGP i SEC. A wszystko to przez, jak sam zawodnik utrzymuje, konieczność powrotu do kraju w sprawie wizy pracowniczej (potrzebnej do jazdy w lidze angielskiej) i wesele jednego ze sponsorów.
Janowski, widząc niemałe zamieszanie w mediach, postanowił wydać oświadczenie oraz wrócić na Maltę. To jednak było za mało. Związkowe władze zdecydowały się na wykluczenie go z reprezentacji, co dla tak utytułowanego zawodnika jest niemałym ciosem. Z drugiej jednak strony, będzie mógł dzięki temu skupić się tylko na lidze…
Ostatecznie więc mamy PZM, który utrzymuje, że w całej sprawie miał rację – koniec, kropka. Janowski z kolei jest zdania, że nie jest pierwszym zawodnikiem, który szybciej opuścił zgrupowanie, informując też, że menadżer Rafał Dobrucki powiedział mu, że lepiej było kłamać i nie wspominać m.in. o weselu sponsora. A pomiędzy gorącym konfliktem mamy kibiców, stojących po stronie zawodnika.
O nastrojach w środowisku dużo mówi ankieta przygotowana przez Macieja Markowskiego. Dziennikarz Eleven Sports zapytał fanów w mediach społecznościowych, kto w konflikcie ma rację. Wyniki są przytłaczające. Na ponad 1500 głosów, aż 92% ankietowanych opowiedziało się po stronie Janowskiego.
No dobrze, ale w zasadzie o co całe zamieszanie? Nie tak dawno piłkarz ręczny Kamil Syprzak także opuścił zgrupowanie reprezentacji Polski i niemal wszyscy kibice byli zgodni, że należy go ukarać. Sytuacja Janowskiego jest jednak zgoła inna. Zacznijmy od tego, że miał on jednak poważny powód, by do kraju wrócić. Dla zawodnika tej klasy, utrzymanie zatrudnienia jest kluczowe. Skoro podpisał kontrakt w Anglii, musiał przygotować się do sezonu. A że kwestie formalne należało dograć akurat teraz – no cóż, bywa. W końcu to żużel, sport, w którym jeden zawodnik może reprezentować nieograniczoną liczbę klubów. A pamiętajmy też, że jazda dla reprezentacji to dla zawodnika jedynie koszty. W związku z tym niejeden wolałby zadbać o swoje interesy, niż bezsensownie siedzieć na Malcie.
Właśnie, zgrupowanie na Malcie. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest ono potrzebne, jak żużlowcowi plecak z kamieniami. Bo nie oszukujmy się, czy faktycznie w tak małym sporcie, jakim jest speedway, specjalne zgrupowania reprezentacji są wartością dodaną? Szczególnie, gdy mówimy o zawodnikach ze światowej czołówki, którzy doskonale wiedzą, jak przygotować się do sezonu. Co więcej, nawet z punktu widzenia atmosfery, reprezentacyjne wyjazdy nic nie wnoszą. W końcu spotykają się na nich dokładnie ci sami ludzie od wielu lat. A przecież wielu z nich przecina się także w klubach w całej Europie. No i nie oszukujmy się, wszyscy się raczej lubią, a na pewno szanują.
Kolejną sprawą jest postawa Polskiego Związku Motorowego. Jeśli wierzyć słowom Macieja Janowskiego, jak przedstawiciel związku w osobie Rafała Dobruckiego mógł mu powiedzieć, że lepiej było kłamać? Bo władzom polskiego żużla nie podoba się, że zawodnik, będący działalnością gospodarczą, chce zadbać o swoje interesy? Bo nie podoba się to, że polska gwiazda stanowi o sile klubu w innej lidze i nie chce go zawieść? Czy może po prostu chodzi o pokaz siły? Tyle pytań, zero odpowiedzi.
Nie da się nie odnieść wrażenia, że całego problemu by nie było, gdyby PZM z projektem żużlowej reprezentacji Polski nie poszedł o krok za daleko. Drodzy działacze, mówimy o żużlu, marginalnym, choć bardzo pięknym sporcie. Robienie z reprezentacji wielkiego projektu jest przerostem formy nad treścią. Oczywiście nie chodzi o to, by o kadrę nie dbać, ale serio, robienie afery o absolutnie nic nie wnoszące zgrupowanie w środku okresu przygotowawczego? To krok zdecydowanie za daleko.
Kiedy spojrzy się na to, jak sytuacja wygląda w innych krajach, da się zaobserwować jedno – tylko my tak bardzo naciskamy na „wspólną pracę” reprezentantów. Szwedzi, Australijczycy czy Brytyjczycy działają inaczej. Inaczej, czyli zdrowiej. Wiedzą, że w trakcie zawodów międzynarodowych kluczowa będzie aktualna forma. Zawodnicy są więc powoływani, obserwowani i tyle. Kto będzie prowadził się nieprofesjonalnie nie pojedzie w SoN i zmarnuje sezon indywidualnie. Proste jak budowa cepa. Ale u nas musi być inaczej. Najlepsza liga, najlepsza kadra, więc trzeba pokazać swoją siłę, choć nie ma to najmniejszego sensu z punktu widzenia sportowego.
Doszliśmy do miejsca, w którym jeden z najlepszych zawodników w kraju może praktycznie zapomnieć o jeździe w najważniejszych turniejach międzynarodowych zarówno w sezonie 2025, jak i 2026 (chyba że dostanie dziką kartę od organizatorów SGP). A to wszystko dlatego, że miał poważne powody, by wrócić do kraju.
Jakkolwiek to zabrzmi, najciekawszym scenariuszem byłaby porażka Polaków w tegorocznym SoN, ze względu na słabszą formę jednej z gwiazd. W tym samym czasie Janowski powinien notować sezon życia, rozstawiając rywali po kątach w każdych dostępnych dla niego rozgrywkach. Kiedy więc Australijczycy czy Duńczycy wystawią najlepszy możliwy duet, my będziemy pluć sobie w brodę, bo przywiązaliśmy gwiazdę do grzejnika przez styczniowe nieporozumienie dotyczące nic nie znaczącego i niepotrzebnego zgrupowania za grube pieniądze. Oj chętnie zobaczyłbym wówczas miny decydentów.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!