Na brak derbowych spotkań w naszym speedwayu narzekać nie możemy. Najbardziej elektryzującymi meczami ostatnich lat były jednak spotkania w województwie lubuskim, gdzie znajdują się Stal Gorzów i Falubaz Zielona Góra.
„Święta wojna” – to określenie Krzysztofa Cegielskiego chyba najlepiej obrazuje derbowe potyczki, szczególnie te w zachodniej części Polski. Choć derbowych starć w naszym kraju jest znacznie więcej, bo chociażby częstochowsko-rybnickie potyczki o prym w województwie śląskim, wiele meczów w Wielkopolsce, choć te głównie na torach pierwszoligowych i drugoligowych. Najbardziej elektryzujące są jednak dwie konfrontacje – Stali z Falubazem oraz Apatora Toruń z Polonią Bydgoszcz. – Te czasy się zmieniły i w tej chwili połączenie między tymi miastami jest bardziej cywilizowane. Także współpraca gospodarcza w obu kierunkach. Ja derby kojarzę głównie z kibicowania, gdy z całą rodziną przyjeżdżaliśmy te 100 kilometrów z Gorzowa do Zielonej Góry, to był świąteczny wyjazd. Ale trzeba było uważać, bo przypominam sobie, gdy jeden kamień dosięgnął naszej tylnej szyby w dużym fiacie 125p i wracaliśmy bez okna w samochodzie – mówił w „Żużlowej Niedzieli” na antenie TVP Sport, Krzysztof Cegielski.
Do tej pory rozegrano 98 spotkań w ramach derbowych potyczek Stali z zespołem spod znaku „Myszki Miki”. Statystyki są po stronie gorzowian, którzy wygrali 54 mecze, a drużyna zielonogórska – 38. Do tego zanotowano sześć remisów. – Derby są zawsze derbami, a te między Zieloną Górą a Gorzowem zawsze elektryzowały. Począwszy od wypowiedzi działaczy, po różne sceny na trybunach. To były jednak prawdziwe derby. Raz wracałem w butach żużlowych, bo z szatni zniknęły moje buty – dodawał wychowanek zielonogórskiego klubu, Grzegorz Walasek.
Wielokrotnym uczestnikiem meczów lokalnych rywali był indywidualny mistrz świata z 2010 roku, który ścigał się w barwach Apatora Toruń i Polonii Bydgoszcz w derbach Pomorza, jako zawodnik Unii Tarnów brał udział w derbach Południa, a także w derbach Ziemi Lubuskiej jako reprezentant Stali Gorzów. Do tego dochodzą mecze m.in. w barwach Wybrzeża Gdańsk czy GKM-u Grudziądz. – One są porównywalne. Gdy Toruń jechał w Bydgoszczy lub też na odwrót to oba miasta tym żyły, była pełna mobilizacja w klubie, w zespole, zawodnicy przygotowywali się szczególnie do tych zawodów. Myślę, że mecze Gorzów – Zielona Góra to było podobnie, choć z większym napięciem wśród kibiców, czy zawodników. To jest niesamowite, bo kiedy jeździliśmy w Gorzowie, a gościł u nas Falubaz, to to, co widziałem przy każdym wyjeździe na tor, przy każdym biegu czy zwycięstwie to niesamowite było to jak publiczność, aż „rozrywało” – komentował Gollob.
Derby traktowane są przez kibiców jako wyjątkowe wydarzenie. Wielu z nich mówi otwarcie: przegrać można wiele, ale nie z derbowym rywalem. Tomasz Gollob przyznał, że prezes Komarnicki dbał o zawodników Stali, by ci byli wypoczęci i należycie przygotowani do starć z Falubazem. O tym, jak trenerzy podchodzili do tych meczów, opowiedział Niels-Kristian Iversen, któremu było dane jeździć dla obu klubów z lubuskiego. – Gdy jeździłem dla Stanisława Chomskiego, to starał się nas przekonać, że derby to mecz jak każdy inny. Nie budował dodatkowego napięcia. Co innego u Czesława Czernickiego. Ten szkoleniowiec starał się wbudować w nas dodatkowe pokłady adrenaliny.
Filip Czyszanowski podczas rozmowy z Grzegorzem Walaskiem przyznał, że Piotr Protasiewicz mówił kiedyś, że przed tymi meczami kibice zaglądali mu nawet w śmietnik, aby sprawdzić, czy się dobrze prowadzi przed derbami. – Nikt mi do śmietnika nie zaglądał (śmiech). Nie przypominam sobie, aby mnie kontrolowano.
Zmiana klubu przez zawodników często jest różnie odbierana przez fanów sportowych. Nie inaczej jest to w żużlu, a często zdarza się, że żużlowcy przenoszą się do klubów, które na liście kibica nie są mile widziane. Podczas „Żużlowej Niedzieli” można było zaobserwować, gdy w 2008 roku w Gorzowie będącego w barwach zielonogórskiego ZKŻ-u Iversena witano gwizdami, a dziś określa się go wśród „Stalowców” jako legendę. Ze Stalą styczność miał również Grzegorz Walasek, rdzenny zielonogórzanin. – To jest moja praca. Podjąłbym taką decyzję raz jeszcze, bo nie miałem zbyt dużego wyjścia, a jak mówiłem już wcześniej, to każda zmiana powoduje, że czegoś się nauczyłem. Musiałem to jakoś przetrwać. Do mnie do domu mogłeś jednak dojechać bez adresu, bo na każdej białej elewacji było napisane, co część tej huliganki o mnie myśli. Czasem zawożąc dziewczynki do szkoły, to musiałem tłumaczyć im, co to znaczy i czemu tak jest.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!