Krzysztof Cap to mieszkający na Słowacji Polak. Od kilku lat jest jedną z najważniejszych osób w klubie z Žarnovicy. Porozmawialiśmy z nim o początkach jego żużlowej działalności, bieżącej sytuacji w tamtejszej szkółce, a także wyzwaniach, z jakimi Słowacy muszą się mierzyć, by uprawiać ten sport.
Hubert Czaja (speedwaynews.pl): Co doprowadziło do tego, że znalazł pan w słowackim żużlu?
Krzysztof Cap (Speedway Club Žarnovica): Pochodzę z Gniezna, więc będąc dzieckiem dużo się o żużlu nasłuchałem od ojca, który za młodu próbował swoich sił w szkółce żużlowej. Potem oczywiście chodziłem na zawody. Jakimś sposobem również znalazłem się w szkółce w Gnieźnie, jednak bardziej uważam to za taki epizod z życia. No ale jak to się mówi, wszystko w życiu ma jakieś znaczenie i coś tam chyba jednak we mnie zostało, bo po kilkunastu latach pojawiłem się w Žarnovicy. Dostałem propozycję pracy na Słowacji, a że moja przyjaciółka jest Słowaczką, to z biegiem czasu wszystko ułożyło się w całość. Mieszkam tu od jedenastu lat, a do Žarnovicy mam 120 kilometrów. Na początku pojechałem do tego miasta, bo chciałem zobaczyć, czy żużel tam w ogóle istnieje. Ku mojemu zdziwieniu istniał, a do tego było tam kilkunastu chłopaków którzy trenowali 2 razy w tygodniu. Po rozmowie ze świętej pamięci trenerem Janem Danielem i prezesem Martinem Búrim na następnym treningu pojawiłem się już z motocyklem.
Jak długo angażuje się pan w działalność klubu i czym się pan zajmuje?
W klubie jestem od dziesięciu lat. Na początku to było takie amatorskie trenowanie, a potem pomoc zawodnikom. Jako mechanik sporo pracowałem z Patrikiem Búrim. Było bardzo ciekawie, no ale niestety kontuzja wykluczyła go z czynnego uprawiania sportu. Od pięciu lat posiadam licencję FIM clerk of the course, więc właściwie na wszystkich międzynarodowych zawodach w Žarnovicy pełnię funkcje dyrektora zawodów.
Trzy lata temu powstał również projekt reaktywacji szkolenia nowych młodych adeptów. Na prośbę prezesa podjąłem się nim pokierować. Nie lubię określenia „trener”, ale odpowiadam tu za szkolenie od pierwszych jazd po przygotowanie młodego żużlowca do zawodów. W kilka osób złożyliśmy taki team, w którym każdy pełni jakąś rolę w szkoleniu. Mamy majstra w warsztacie, trenerkę od przygotowania fizycznego i mnóstwo osób chętnych do pomocy. Oczywiście trzeba brać poprawkę na to, że my wszyscy się wciąż uczymy i spoglądamy jak to robią w Polsce czy innych ośrodkach.
W szkółce macie obecnie trójkę zawodników z rocznika 2009 – Filipa Kasana oraz bliźnięta: Jaroslava Hajko i Aničkę Hajkovą. Czy za rok wszyscy będą startować w zawodach na motocyklach 500cc?
Filip w tym roku przejechał około 20 zawodów. Były zawody 500R w Polsce, dużo w Czechach, jak również w Słowenii. Ma 15 lat i dla niego był to taki skok na głęboką wodę. Wierzę, że w przyszłym roku będzie dużo dużo lepiej. Jeśli chodzi o Hajkowców, to wielka szkoda, że Jarko złamał nogę na początku sezonu, bo Filip mu troszkę „uciekł”. Jednak pod koniec sezonu jego jazda wyglądała dobrze i uważam, że jeżeli będzie robił postępy, to na pewno najpóźniej w połowie przyszłego sezonu będzie już startował w zawodach na 500cc.
Anička również miała trochę nieszczęśliwy początek sezonu. Złamała rękę, po czym bardzo szybko chciała wrócić do treningów i startować w zawodach mistrzostw Czech 125cc. Udało jej się to, lecz niestety na ostatnim treningu przed zawodami nieoficjalnych mistrzostw Świata i Europy 125cc w Žarnovicy zaliczyła upadek, który aż na trzy miesiące wyeliminował ją z treningów. Teraz ponownie trenuje na 500cc i przygotowuje się, aby zadebiutować w przyszłym roku.
No i jest też młodszy od nich trzynastoletni Marek Ziman, który pokazuje duży potencjał. Co może pan powiedzieć o tym zawodniku?
Marek bardzo fajnie czuje motocykl. Dobrze się z mim współpracuje, praktycznie bez problemów realizuje na torze wskazówki, które dostaje na treningu bądź podczas zawodów. W mistrzostwach Czech 125cc okazał się objawieniem. Od pierwszych startów najlepsi zawodnicy musieli się z nim liczyć. Zaczął już intensywnie trenować na 500 i w większości treningów wygrywa, bądź jest tuż za Filipem i Jarkiem.
Przeglądając Facebooka, widzę, że przy okazji niedawnego naboru, na waszym torze ostatnio pojawiło się tam kilku nowych młodych zawodników. Zostaną w szkółce na stałe?
Tak, zrobiliśmy nowy nabór. Wśród zawodników jest 14-letni Dominik Kasan, który do tej pory był mechanikiem, ale bardzo chciał jeździć. Dostał taką możliwość i w pełni ja wykorzystał. Robił na tyle dobre postępy, że po kilku treningach miał już możliwość startów z pod taśmy w czwórkę. Widać, że ta zmiana się opłaciła. Jest też 11-letni Ondrej, który trenuje na 125 na dużym torze. Również po kilku treningach płynnie pokonuje łuki. Mamy także kilku początkujących na 125cc oraz 500cc.
A jak wygląda kwestia sprzętu w waszej szkółce? Ile pieniędzy jesteście w stanie wydać w sezonie na zakupy sprzętowe?
Szczerze to naprawdę niewiele. U nas w warsztacie praktycznie nie ma nowych części. To wszystko jest sprzęt po przejściach. Najlepsze (czyli najbardziej proste) ramy zostawiamy dla tych, którzy jadą na zawody. A treningi jeździ się na tym, co poskładamy. Spawanie czy naciąganie ram to u nas normalna sprawa. Dużo pomaga Martin Vaculík, czasami Jakub Valkovič coś przyniesie, a ostatnio Sebastian Kössler przywiózł skrzynkę części, które mu już nie posłużą. Obecnie dla początkujących 11 kompletnych motocykli. Bardzo pomaga nam również Stanisław Burza. Już od kilku lat wszystkie silniki są remontowane w jego warsztacie. Poza tym sporo podpowiada odnośnie szkolenia. Dołączył do nas też były czeski żużlowiec, Martin Gavenda.
Tak się akurat składa, że niedawno szacowaliśmy, ile pieniędzy będziemy potrzebować, aby przygotować się na nowy sezon. Remonty silników i zakupy części to przekroczyły 25000€. Dla nas to dużo, ponieważ kiedy doda się do tego przygotowanie toru do treningów, wyjazdy na zawody oraz jakieś remonty i kupno części w czasie sezonu, to kwota się praktycznie podwaja i 50000€ może nie wystarczać. Jesteśmy jedynym klubem w Słowacji i staramy się to utrzymać przy życiu naprawdę za minimalistyczne pieniądze jak na ten sport. Bez dużego sponsora jest naprawdę ciężko, ale robimy wszystko, aby tu ten żużel nie tylko przetrwał, ale aby się rozwijał i było o nim głośno nie tylko w Słowacji. Mnóstwo ludzi oraz mniejszych sponsorów nas wspiera, a nas cieszy, gdy na trybuny przyjdzie 4000-5000 kibiców. A my im za to serdecznie dziękujemy.
Często zdarza się, że młodzi Słowacy szybko rezygnuja z żużla z różnych powodów (np. Juraj Suska, Michal Tomka, David Pacalaj, Jan Mihalik…). Czy to was nie zniechęca do inwestowania w młodzież?
Jeśli chodzi o tych zawodników, to na pewno dużą rolę odegrała pandemia oraz kontuzje. Natomiast co do inwestowania w młodzież, to jestem zdania, że na pewno to nie są stracone pieniądze. Młodzież to przyszłość. Jeśli chcemy mieć żużel za pięć, dziesięć czy za piętnaście lat, to trzeba sobie wychować następców.
Czasami porównuję ich do mojej osoby. Może nie z każdego z nich będzie zawodnik, ale przeżyją ten swój epizod, czy przygodę życia. Uczą się zręczności, odpowiedzialności i zachowania czy pracy w grupie. Nie mają łatwo, a to na pewno w przyszłości zaprocentuje.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!