14 sierpnia odbyło się spotkanie pomiędzy Leicester Lions, a Eastbourne Eagles. Zapraszamy na nieco dłuższą i nie do końca typową relację z tych zawodów - od kuchni.
Żużel jaki znamy to często sprawa życia lub śmierci. Najlepsi zawodnicy, najlepsze do ścigania tory (przynajmniej z założenia), stadiony, których niejednokrotnie pozazdrościli by nam kibice piłkarscy oraz podniosła atmosfera to to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Jeśli dodalibyśmy do tego kontrowersje, które znajdujemy niemal w każdym spotkaniu, "napinkę" regulaminową: patrz – procedura startowa, ilość osób funkcyjnych, czy niekoniecznie zrozumiałych ograniczeń dla ludzi pióra lub mistrzów obiektywu, jawi się nam obraz ligi, którą przesiąknęliśmy na wskroś. Najlepszej ligi świata.
Pozwólcie, że zabiorę Was na moment w trochę inną rzeczywistość. Anglia – kraj fasoli z bekonem, pełnych pubów w środy o 17 oraz miejsce, w którym nie aż tak bardzo dawno temu "lokalsi" mogli mówić, że to oni mają najlepszą ligę żużlową na świecie. Liga żużlowa, brzydsza siostra „Jej Wysokości Premier League”, jednak nadal ma swój niepowtarzalny urok.
Leicester. Centralne miasto regionu East Midlands, dom piłkarskich lisów, miasto setek średniowiecznych i starożytnych (!) zabytków ma jeszcze jedna zaletę – drużynę żużlową Leicester Lions jeżdżącą na 2. poziomie rozgrywkowym (Championship). Na próżno szukać tu kibiców parodiujących w koszulkach "Lwów", zdominowani są oni przez kibiców piłkarskich i rugby, choć istnieją, są trochę w cieniu, ale miłości do czarnego sportu odmówić im nie można.
Wybrałem się na sobotnie (14.08) spotkanie z Eastbourne Eagles. Wszedłem na pierwszą w życiu akredytację dziennikarską i już na wstępie, podchodząc do okienka biletowego, zostałem bardzo miło zaskoczony. Pani sprzedająca bilety miała na sobie smycz z napisem „POLSKA”, a gdy zorientowała się, że urodziłem się w kraju nad Wisłą, zaczęła mi opowiadać, że jej ulubionym zawodnikiem był Tomasz Gollob. Opowiedziała mi o kilku spotkaniach, na których mogła oglądać „Chudego” z trybun i z klasyczną dla Anglików życzliwością powiedziała mi, abym udał się do wejścia od strony parku maszyn. Na odchodne powiedziała z uśmiechem: „dziękuję i do widzenia”. Oczywiście po Polsku. Przy parku maszyn spotkałem się z Panią odpowiedzialną za osoby funkcyjne, pokazałem jej maila z potwierdzeniem akredytacji, a ta poprosiła mnie o podpis na liście. Dała stempelek na rękę i życzyła miłych zawodów.
– To tyle? – zdziwiłem się.
– Tak.
– Nie chce Pani mojego dowodu osobistego?
– Nie, wie Pan przecież co pan robi.
– No tak – powiedziałem zaskoczony – Jestem tu pierwszy raz na akredytacji, więc proszę mi powiedzieć jakie zasady tu obowiązują.
– Proszę założyć kamizelkę odblaskową, nie przekraczać linii wyznaczonej 2 metry od toru i nie stwarzać zagrożenia dla zawodników. To tyle.
Po chwili przejął mnie Pan ochroniarz i oprowadził po obiekcie, pokazał toalety, gdzie co się znajduje i kto jest za co odpowiedzialny. Po kilku latach, odkąd tu mieszkam dalej zaskakuje mnie prostota i życzliwość Brytyjczyków.
Spotkanie zawodników z kibicami (fot. Rafał Świderski)
Obiekt, bo stadionem ciężko nazwać miejsce, na którym startują Lwy wygląda mniej więcej tak, że (PRZEPRASZAM) powstydziliby się go ludzie z Opola czy Rawicza. Trybuna główna podzielona na dwie części, przypomina raczej zadaszony stelaż z kilkudziesięcioma krzesełkami, a między nimi wieżyczka sędziowska… Znaczy się murowany klocek na którym zasiada arbiter. I to tyle jeśli mówimy o miejscach siedzących. Dookoła toru są tylko i wyłącznie miejsca stojące (no chyba, że przyniesiesz swoje krzesełko, jak na rybach). Nawet na przeciwległej prostej od startu, trybuna, choć zadaszona nie została w takowe wyposażona. Całość obiektu jest otoczona, można by rzec drewnianą, trzymetrową palisadą.
Z ciekawości wszedłem na tor. Piękny, czerwony owal już na samym początku robi wrażenie. Nie sposób go porównać do żadnego, który znamy z naszych stron. Pamiętam jak niejednokrotnie mówiono o torze w Lesznie, że jest grząski, że można na nim posadzić ziemniaki i kompletnie nie nadaje się do bezpiecznego ścigania. Otóż, drodzy czytelnicy, to nic w porównaniu z tym, co było tutaj. Łuki: płaskie od krawężnika do około trzech metrów w głąb toru, potem górka prowadząca aż do bandy na obu łukach. Prosta startowa, tak przyczepna, że było na niej widać głębokiego śladu opon ciągnika. Od wyjścia z drugiego łuku, do linii startowej było wzniesienie, kawałek po „płaskim” i zjazd z górki, wchodząc w kolejny łuk. Przeciwległa prosta z kolei była dość mocno pofalowana, zawodnicy dość wyraźnie podskakiwali ze swoimi maszynami. Tak przyczepnego toru w całym swoim życiu jeszcze nie widziałem. Czy ktoś narzekał na nawierzchnię? Nie. Ze strony sędziego jak i samych zawodników słyszałem, że jest fantastycznie przygotowany.
Zawody zaczynały się o godzinie 19:00, natomiast o 18:15 zorganizowano spotkanie z kibicami. Uśmiechy, zdjęcia i autografy (sam skorzystałem). Około 18:40 zawodnicy udali się do swoich boksów rozgrzewać maszyny. Nikt nie miał problemu z tym, że zaraz zaczyna się spotkanie.
Po prezentacji przyszedł czas na jazdę. 15 wyścigów na trzystumetrowej agrafce. Komunikat: „Czas dwóch minut został włączony” i się zaczęło. Na około 60 sekund każdego wyścigu skończyły się uśmiechy, a zaczynała się twarda, męska walka na torze. Na pełnym gazie i bez odpuszczania. Nie mogłem wyjść z podziwu, jak ci faceci w skórach pokonują kolejne okrążenia, jak starają się wykorzystywać wzniesienia na łukach i jak fantastycznie operują gazem i wyginają się na maszynach. Może to efekt tego, że stałem na murawie? Nie wiem. Wrażenie było rewelacyjne. Po każdym wygranym przez "Lwy" wyścigu promotor Stewart Dickson nakazywał swoim podopiecznym zrobić rundę honorową. Fajne, sympatycznie.
Podczas dwugodzinnych zawodów ANI RAZU nie wyjechała polewaczka. Serio. Nie było to konieczne. Jedyna kosmetyka toru, jaka miała miejsce, była wykonywana przy pomocy ciągnika, (jednego) który jadąc w kierunku przeciwnym do kierunku jazdy ściągał trochę nawierzchni z szerokiej na małą.
Lubimy w mijanki i emocje, to oczywiste. Te też tutaj oczywiście były. Może ścieżek nie było bardzo wiele, może i nazwiska rajderów nie powalały na kolana (najbardziej znani to Hans Andersen, Drew Kemp, Ryan Douglas czy Nick Morris) ale… pościgali się. Oj, pościgali się!
W połowie zawodów wyszedłem na trybuny, a tam? Luzik. Ktoś palił papieroska, większość z piwkiem w ręce, kibice "Orłów" stojący z kibicami gospodarzy, zaciekle rozmawiający o meczu. Dzieciaki zaczepiające klubową maskotkę. Fajna atmosfera. Zagadałem do kilku kibiców, wymieniliśmy się poglądami, spostrzeżeniami i wrażeniami z meczu. Szczególnie w pamięci zapadł mi jeden kibic, który razem z bratem opowiedział mi, że był na meczu piłkarskich "Lisów", (grali tego samego dnia o 15:30), przebrał się i wpadł na Paul Chapman & Sons Arena by podziwiać zmagania żużlowców. Ahh ci "angole".
Bieg w Leicester z perspektywy murawy (fot. Rafał Świderski)
To nie sportowa relacja z meczu, tylko bardziej indywidualne spostrzeżenia i opis wrażeń z mojej strony, więc jedynie z dziennikarskiego obowiązku napiszę, że spotkanie zakończyło się zwycięstwem gospodarzy 56-34, a po nim zawodnicy jak jeden mąż wyszli do około pięćsetnej grupy kibiców podziękować za obecność i doping. Ponownie zdjęcia autografy i uśmiechy.
Zakochałem się w żużlu na nowo. Oprócz całkiem fajnych ujęciach nagranymi na rzecz vloga, wyszedłem stamtąd z obrazem fajnej, zgoła odmiennej atmosfery, zdecydowanie innej żużlowej rzeczywistości i przeświadczeniem, że nie musi być z pompa, presja na wynik i szeroko zakrojonym profesjonalizmem, aby było fajnie. Żużel jest fajny sam w sobie i takim go zostawmy. Oczywiście, nie napisałem tego tekstu, aby powiedzieć, że tu jest 100 razy lepiej niż w Polsce, oj nie! Jest po prostu inaczej. Jestem dumny, że w moim kraju są najlepsi zawodnicy, kluby i liga. Chcę tylko pokazać, że nie musi być najlepiej, żeby też było fajnie. Żużel ma kilka wymiarów i rzeczywistości, i każdy z nich jest wart uwagi, i uważam, że warto go degustować. Warto sprawdzać i poznawać nowe smaki, wszak to coś, co wszyscy kochamy.
Źródło: Inf. własna
Zwrot za pierwszy zakład do 110 PLN z kodem SPEEDWAYNEWS -> sprawdź szczegóły!
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!